antykruchość w życiu i w biznesie

Ich bin ein Berliner (und du, hoffentlich, auch!).

Z radością i odrobiną niedowierzania od samego początku wyjazdu, obserwuję u siebie objawy, które wystąpiły także po mniej-więcej tygodniu w USA. Nie rusza mnie świadomość tego, gdzie jestem. Pozwala to mieć nadzieję, że pozbyłem się obrzydliwego syndromu, jaki towarzyszył mi w wyjazdach od bardzo, bardzo dawna.

Choroba, o której wspominam to mieszanka generalnego kompleksu niższości oraz poczucia winy za prawdziwe lub domnienmane buractwo naszych rodaków przebywających w danym kraju. Gdy spędzałem ponad rok w Holandii powtarzałem sobie:

Igor, to zwykli ludzie, ani lepsi, ani gorsi. Statystycznie większość twoich sąsiadów jest mniej inteligentna, mniej wykształcona i mniej kulturalna od ciebie. Chill the fuck down.

Bezskutecznie.

A teraz… nie bardzo ma znaczenie, czy biegne przez widziane pierwszy raz na oczy lotnisko w Dortmundzie, siedzę w pierwszej klasie ICE Dusseldorf – Berlin, a może zaglądam do sklepu na Kurfursterdamm. Ani lepiej, ani gorzej. Po prostu normalnie.

image

image

No, może czasem ze uśmiechem konstatuję, że mój łamany niemiecki jest lepszy od łamanego angielskiego pani kelnerki.

p.s. jest też hipstersko, jak trzeba.

image

antykruchość w życiu i w biznesie