Pobudka 8:00, rehabilitacja barku, joga i brzuszki. Śniadanie (muesli własnej roboty, do tego odżywka białkowa, popite zieloną herbatą), przygotowanie prowiantu (kukurydziane tortille z organicznym masłem orzechowym, a do tego paczka suszonego mięsa i woda). Pakujemy się, żegnamy z jedynym obecnym na kwaterze – Alexem, piszę liścik do Christiny i w drogę. Z radia sączy się nowoorleański jazz, słońce przypieka, kierunek – historyczna plantacja Oak Alley.
New Orleans French Quarter, czyli krajobraz jak z bajki z jazzowym podkładem
Jak udało się nam przekonać Nowy Orlean to nie tylko getto, ale także miasto żywcem wyjęte z jakiejś kreskówki, albo rzewnego XIX wiecznego romansu. Najlepiej francuskiego.
Nowy Orelan, czyli witamy w getcie
Tak więc, po dzisiejszym dniu, mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić: mieszkamy w getcie. Na dodatek (określenie „wisienka na torcie” chyba nie jest tutaj na miejscu) wyczytałem radośnie, że Nowy Orlean jest w ścisłej, wyśrubowanej czołówce, jeśli chodzi o statystyki morderstw w USA. Współlokator Alex pocieszył nas, że jesteśmy biali i do tego jeszcze innostrańcy – nie powinni więc nas tu ruszyć. Lokalsi nie lubią kłopotów, a naszą śmiercią tutejsza policja mogła by się akurat (dla odmiany) zainteresować. Ale po kolei.
Przez południe USA, czyli fast-foody, sklepy z bronią, pancernik, dziwny akcent i suszona wołowina
Życia w drodze dzień drugi. Późna pobudka, szybkie śniadanie i ruszamy w dalszą drogę.