Za kwadrans dziewiąta. Pobudka po pakowaniu plecaka do pierwszej w nocy. Wylot o dziewiętnastej, samochód chcemy oddać o szesnastej, aby w wypożyczalni mieć czas na dyskusję o śladach powstałych w wyniku ataku przez krawężnik. Czas ruszać na ostatnią w czasie tych wakacji pieszą wyprawę.
Rowerem przez Golden Gate, no i jeszcze nieco dalej
Tym razem witam z Marin Headlands. Dla tych, którym ta nazwa – tak jak mi do wczoraj – nic nie mówi, powyżej wklejam widok, który mam przed sobą.
Bliskie spotkania z San Francisco: pieszo i tramwajem
Finał podróży – San Francisco. Tu spędzimy nasze ostatnie trzy dni w Stanach. Koniec spędzania całych godzin w aucie. Nasz lekkopółśredni hotel na Fisherman’s Wharf zapewnia dostęp do większości ciekawych miejsc piechotą. Na podbój skośnych ulic ruszam sam. Bart jest, jakby to ująć, zmuszony do regeneracji po wczorajszym wieczorze. W pobliskim barze szukał był antidotum na smutek wywołany nieuchronnym końcem wakacji.
Dolina Krzemowa.
Dolina Krzemowa. Ziemia obiecana informatyków i to nie ze względu na ilość flaneli. Większość podzespołów twojego komputera została wymyślona właśnie tu. Większość spośród dostawców używanego przez ciebie oprogramowania ma siedziby właśnie tutaj. A, jako, że pierwszy raz ręce na klawiaturze PC-ta położyłem jeszcze w przedszkolu w latach 80-tych (pozdrowienia dla mamy), to nic dziwnego, że wizyta tutaj sprawiła mi tyle radochy.