Uważni z pewnością wykoncepowali, z jednego z ostatnich wpisów, że jedną z 850 spraw, którymi się zajmuję (autoironia zamierzona, jednym z celów na 2014 jest zmniejszenie ilości na korzyść jakości tych rzeczy), jest angażowanie się w przedsięwzięcia charytatywne. Z głową. Każda z takich akcji, poza ogromną dozą satysfakcji, jest też okazją do niezwykle cennych obserwacji.
O artystycznych wartościach tarzania się nago po scenie.
Niecałe dwa tygodnie temu szydziłem wyrażałem swoją spolaryzowaną opinię na temat Pewnego Performance’u, wspominałem tęsknie o bieganiu nago i tarzaniu się w końskim kale. Słowa te najwyraźniej były prorocze, bo wczoraj dość niespodziewanie znalazłem się w Operze Krakowskiej. Z balkonu na 4 piętrze miałem okazję podziwiać solidną porcje tarzania się nago po scenie, niestety o końskim kale sprawcy ziszczenia się proroctwa zapomnieli.
Z życia ekologa: zamiast przerwy na lunch łażenie po kontenerach
Raz na jakiś czas organizuję w firmie, z którą mam kontrakt tzw. Biohazard Trip. Ludzie przynoszą do pracy wszystkie „problematyczne” śmieci jakie mają po strychach i szafach, a my je później wywozimy w odpowiednie miejsce, którym w Krakowie jest punkt zbiórki odpadów Lamusownia. Zwykle udaje się obrócić w godzinę, a radości jest co niemiara – na przykład rzucanie oponami do celu w wielkim, przeznaczonym na nie kontenerze. Dzisiaj zaś pobiliśmy rekord wagi.
Zamiast zwykłym być pozerem, zostań chłopcze performerem
Mam przed oczami fragment „Faktów”, lokalnych wrocławskich wiadomości sprzed mniej-więcej 10 lat. Występował facet, który wodował na Odrze tratwy wypełnione chrustem i podpalał je. Wzrok dziki, na szyi ekscentryczna chusta. Wyznał publiczności, że „bada głębie zjawisk efemerycznych”. Słowem – performer. Przedwczoraj, uczestnicząc w Audio Art Festival 2013, spotkałem chyba jego kolegę.