Środek nocy. Śpię sobie smacznie, gdy do mojej świadomości dociera głośne i wysokoczęstostliwościowe piiiip. Budzik to nie jest. Alarm włamaniowy? Nie, ten wyje inaczej. Kurde, to chyba czujnik czadu.
Szybko odechciewa mi się spać i wyskakuję z łóżka, niczym żołnierz podczas alarmu bojowego. Otwieram okno nad swoim łóżkiem i kieruję się do przedpokoju celem weryfikacji moich przypuszczeń.
Kurde, faktycznie to mój ścienny czujnik czadu tak pika.
Eeee, jak to było, co mam robić… Mózgu użyć! Czad jest cięższy od powietrza, więc jak tu tak sobie biegam, to raczej nie powinienem paść trupem na miejscu. Poza tym nie wyje toto jakoś strasznie, więc pewnie stężenie nie jest super-wielkie. Dalej – wszystkie okna w mojej sypialni i salonie na oścież. Przypomina mi się smog, jaki unosi się obecnie nad Krakowem i przemyka mi przez myśl, że może jednak mój osobisty czad jest zdrowszy. Gut, znaczy nie opuszcza mnie dobry humor. Typowa reakcja Igora w sytuacjach krytycznych.
Przeciąg jak ta lala, zaczyna mi być zimno. Do uruchomionego wcześniej w trybie alarmowym, żelaznego IQ-110, dołącza ich dwudziestu-kilku kolegów i szepcze mi słodko:
Ubierz kurtkę idioto! A, i znajdź instrukcje od czujnika!
Już bowiem podczas sięgania do szafy po kurtkę, świta mi myśl, że może to jednak nie obecność czadu w powietrzu, a uszkodzenie, albo rozładowana bateria. Ostatnie przypuszczenie okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Wyjmuje zużyte baterie, zamykam okna i kładę się spać we wspaniale przewietrzonym mieszkaniu.