Podsumowanie 2013. Tworzenie tej notki stało się swego rodzaju ćwiczeniem auto-terapeutycznym. Do chwili, gdy nad nią usiadłem, nie do końca zdawałem sobie sprawę, jak przerażająco wiele udało mi się zrobić i zrealizować w zeszłym roku.
Założyłem, że po zakończeniu remontów 2011/2012, zabiorę się w końcu za porządne „życie”. Naturalnie w sposób wydajny, zorganizowany, produktywny i konstruktywny (jak wszystko w ciągu ostatnich ośmiu lat). W efekcie mam za sobą najciekawszy i najbardziej różnorodny pod kątem doświadczeń rok mojej egzystencji. I jednocześnie najbardziej zabiegany i zestresowany.
Gdzieś, chyba w jego połowie – na pewno miało to związek z wymarzonym wyjazdem do USA – niezauważalnie przekroczyłem granice rozsądku. Zacząłem zapominać o zatrzymywaniu się na chwilę, aby chociaż chwilę nacieszyć się i poczuć satysfakcję z tego, co właśnie osiągnąłem. Odhaczone? To jedziemy dalej! Stąd jeden z moich ostatnich pomysłów (który, nota bene, porzuciłem, o czym wkrótce). Dlatego właśnie myśl przewodnia na 2014 brzmi:
Zwolnij, zrelaksuj się. Świetnie ci idzie. Jesteś jeszcze młody i masz dużo czasu na osiągnięcie tego wszystkiego co chcesz. Nie wszystko na raz. Pamiętaj, żeby w międzyczasie po prostu cieszyć się życiem i tym, co już osiągnąłeś.
Tyle tytułem wstępu, a teraz czas na podsumowanie.
1. Praca i kariera
- zdobyłem certyfikat PMP, Project Management Professional
- zdobyłem certyfikat ITIL Foundation
- wziąłem udział w dwóch, ciekawych i wartościowych szkoleniach dofinansowanych przez Unię Europejską, poznałem tam kilka ciekawych i pozytywnych osób
- wziąłem i biorę nadal udział w arcyciekawym przedsięwzięciu z dziedziny restrukturyzacji przedsiębiorstwa i zarządzania strategicznego
- zostałem pracownikiem roku krakowskiego oddziału Sii
2. Podróże
- odwiedziłem ciekawe miejsca w Polsce, m.in.: Ojców, Zamek Tenczyn, Jaskinię Łokietka, Kopalnię „Guido” w Zabrzu, Nidzicę (przy okazji zaliczając spływ Białym Dunajcem), wreszcie też udało mi się trochę dłużej połazić po Warszawie
- buszowałem nadal po Krakowie, głównie urbanistyczno-industrialnie. Na trasie znalazły się: Kawiarnia Noworolskiego (oprowadzanie przez właściciela), gazownia, elektrownia i historyczna zajezdnia tramwajowa
- Byłem w Niemczech (Berlin i Düsseldorf): zwiedzanie, obżarstwo i relaks w towarzystwie moich gospodarzy (odpowiednio Michał z Beatą oraz Derek)
- Irlandii (Dublin): dzika impreza, zwiedzanie celtyckich ruin, mój pierwszy zjazd downhill zakończony dziurą w głowie, integracja z tubylcami oraz wspaniałymi znajomymi (powstań) Kacpra (spocznij)
- Dahabie w Egipcie, gdzie zaliczyłem swoje pierwsze rekreacyjne nurkowanie głębokie
- Austrii: zobaczyłem Graz oraz pobliską Thal – rodzinną wioskę Arnolda S.
- Słowenii (Lublana, Maribor, Apače, Murska Sobota): zwiedzanie (w tym heroiczne, na straszliwym kacu), studenckie oraz bośniacko-chorwacko-słoweńsko-polskie imprezy, pilotowanie Cessny oraz spożywanie burku (burka?)
- Czarnobylu i Kijowie: spanie w nocy na lotnisku, zapoznanie Mrówki-logopedki-znakomitej-fotografki oraz Gaśnicy-górala-z-San-Francisco, zwiedzanie „strefy” oraz Kijowa w towarzystwie tubylców
- USA
3. Sport, wellness i zdrowie
- przez zdecydowaną wiekszość dni zeszłego roku udawało mi się znaleźć czas na medytację, odwiedziłem też kilka razy krakowski ośrodek buddyjski Sanghaloka, biorąc udział w medytacyjnych środach
- od października chodzę na boks, jest super!
- wyrobiłem niezłą – jak na siebie – kondycję biegową, zrobienie kilkunastu kilometrów średnio-wolnym tempem, nie jest żadnym wyzwaniem
- chciałem odwiedzić zawody kulturystyczne, spóźniłem się na „Kamienną rzeźbę” w Strzegomiu, więc aby nie sprzeniewierzać się swym planom odwiedziłem największą tego typu imprezę na świecie – Mr. Olympia 2013 w Las Vegas
- kolejny stopień wtajemniczenia w kulturystyce – kilka rewolucyjnych zmian i eksperymentów w zakresie treningu, regeneracji i odżywania i … zacząłem rosnąć jak dziki! Swoje postępy zacząłem też mierzyć w bardziej profesjonalny sposób – poza wagą i centymetrem wspomagając się fałdomierzem.
- podejrzewano u mnie białaczkę, wygląda na to, że jej nie mam, raczej
- zainspirowany cyklem na blogu The Art of Manliness, podjąłem kilkutygodniowe wyzwanie i w tym czasie podwoiłem poziom testosteronu we krwii, tylko za pomocą zmiany trybu życia i odżywiania
- zaliczyłem dwie poważniejsze kontuzje i błyskawicznie je wyleczyłem, głównie dzięki pomocy wspaniałej Kasi S.
4. Kultura
- udało się zwiększyć ilość przeczytanych książek (na pewno więcej niż 20), a także udział wśród nich szeroko pojętej klasyki, od – męczonego przeze mnie dość długo – „Czerwonego i czarnego” Stendhala, po klasykę SF i Cyberpunku, jak „Neuromancer” Gibsona i „Limes Inferior” Zajdla.
- niezliczone koncerty, spektakle, imprezy od „Danuty W.” z Jandą, przez Tomasza Stańkę, po… Mayday w Katowickim Spodku
5. Poza tym
- przekonałem się ostatecznie do filozofii minimalizmu, adoptując ją do swojego życia, wyprzedałem i oddałem niezliczoną ilość gratów (drugie tyle czeka w kolejce), dzielnie powstrzymywałem się, czasem nawet za bardzo, przed kupnem nowych
- pozbyłem się przynajmniej 75% posiadanych przeze mnie pirackich zbiorów, udało mi się kupić kilkadziesiąt albumów muzycznych z tych, które naprawdę chciałbym mieć w swojej kolekcji, w tym roku wyleci reszta piratów
- zainspirowany m.in. wykładem Franza Christiana Gundlacha kupiłem kilka fotograficznych odbitek kolekcjonerskich, wszyscy się zachwycają
- uruchomiłem swój publiczny blog
- odświeżyłem swoją osobistą stronę internetową
- wziąłem udział w kilku, miejscami udanych sesjach zdjęciowych (próbki tu i tu). I nie, Katarzyna nie jest moją żoną
- po bardzo długim researchu i przygotowaniach zacząłem inwestować na nowojorskich parkietach NYSE i NASDAQ
- zapuściłem brodę i włosy na klacie
- zagrałem pierwszy raz w życiu w laser-tag
- zrealizowałem kilka projektów charytatywnych i spod znaku społeczeństwa obywatelskiego – m.in. doprowadziłem do wdrożenia pokaźnych dofinansowań do biletów komunikacji miejskiej dla pracowników firmy, z którą mam kontrakt (mi, jako kontraktowi, naturalnie nie przysługują)
Było tego jeszcze więcej, ale mam litość, o ile w ogóle udało ci się dojść do tego momentu. Czytam to właśnie po raz kolejny i sam nie mogę uwierzyć, że starczyło mi jeszcze czasu na jakieś życie rodzinne i towarzyskie. A może wcale nie powinienem zwalniać?