Skąd się wzięło i kto to wymyślił? Jest z nami od niedawna, ale rozprzestrzenia się szybko, jak różyczka w przedszkolu. Korporacyjne „dzięki”.
Zenon staje przy biurku Krystyny, aby uzgodnić jakąś niejasność w przedłożonym przez nią planie finansowym. Nie dochodzą do żadnej sensownej konkluzji, ale żegnają się „dzięki”.
Zdzisław rozmawia w kuchni z Józefem na temat sytuacji w projekcie. Bez specjalnego celu, po prostu wymiana informacji przy kawie. Zdzisław kończy kawę, wyjaśnia że wraca do swoich spraw i rzuca „dzięki”.
Nie „dziękuję za spotkanie, miło było porozmawiać”, albo „dziękuję ci za poświęcony czas, wrócimy do tego tematu na jutrzejszym spotkaniu”. Zaczynając notkę stwierdziłem, że nie wiem skąd się to wzięło. Trzy akapity dalej przychodzi mi do głowy następująca hipoteza: Ktoś wpadł na to, że w naszej lokalnej kulturze za mało się wzajemnie doceniamy i chwalimy. Mógł mieć całkiem dobre chęci, ale – jak to bywa – coś w międzyczasie zmutowało i oto mamy nasze wyprane z uczuć „dzięki”.
Gangrena idzie dalej. Gdy wczoraj żegnałem się po spotkaniu z kumplem, usłyszałem od niego na koniec „dzięki”. I wierzę, że było to takie normalne pozytywne i zwyczajne podziękowanie. Zadziwiła mnie i zmusiła do refleksji, a w konsekwencji tego wpisu, moja reakcja. Na dwie sekundy straciłem władzę nad aparatem mowy. Przejął ją ośrodek odruchów bezwarunkowych imienia Pawłowa, który bohatersko wydukał za mnie zduszone i bezpłciowe „dzięki”.
Czas na przekwalifikowanie, ciekawe gdzie jeszcze nie mówią „dzięki”…