Uważni z pewnością wykoncepowali, z jednego z ostatnich wpisów, że jedną z 850 spraw, którymi się zajmuję (autoironia zamierzona, jednym z celów na 2014 jest zmniejszenie ilości na korzyść jakości tych rzeczy), jest angażowanie się w przedsięwzięcia charytatywne. Z głową. Każda z takich akcji, poza ogromną dozą satysfakcji, jest też okazją do niezwykle cennych obserwacji.
Zanim przejdę dalej – krótkie oświadczenie (bardzo się staram Lotto, i nie użyłem właśnie słowa disclaimer): jako – niestety – perfekcjonista, angażuję się w przedsięwzięcia spełniające moje bardzo ostre kryteria. Pomoc powinna być rozsądna, trafiać do naprawdę potrzebujących odbiorców i – w miarę możliwości – wspomagać mniej znane i medialne inicjatywy. Z tego powodu np. zraziłem się do Szlachetnej Paczki. Dokładnie od czasu, gdy pracując w pewnym portalu internetowym, zostałem zmuszony do zaopatrywania w dobra niekoniecznie-pierwszej potrzeby wielodzietnej rodziny z Krakowa. Wiek „dzieci” wahał się miedzy 16 a 26 lat, wszystkie były zdrowe, ale żadne nie pracowało.
Tak więc główna nauka z akcji Boże Narodzenie 2013, do wykorzystania również w codziennej pracy, jest omijanie z daleka „osób, które chcą się zaangażować, tylko nie dysponują zbyt dużą ilością czasu”.
Po raz pierwszy nie organizowałem jednej, konkretnej paczki, nie zajmowałem się kupowaniem produktów dla tych, którym sklep nie po drodze, nie zbierałem kartonów dla tych, którzy nie wiedzą skąd je wziąć, nie transportowałem paczek między pokojami w firmie i pojechałem tylko z jednym (pierwszym i największym) transportem darów.
Nareszcie przetłumaczyłem sobie oczywistą(?) prawdę. Jeśli ktoś nie umie przejść 40 metrów do znajdującego się nieopodal firmy sporego spożywczego, tylko koniecznie wciska mi pieniądze; jeśli nie umie zejść do działu IT i poprosić o karton po komputerze, a obarcza tym zadaniem mnie i jeśli nie umie poprosić kolegi o pomoc i przytaszczyć paczki w wyznaczone miejsce, tylko żąda tego ode mnie – to jest leniwym bucem. Albo się zgłasza do faktycznej pomocy, co oznacza nieco wysiłku i poświęcenia, albo chce się poczuć bosko po koszcie 20 PLN. W drugim przypadku proponuję wypicie piwa w barze ze striptizem.
Czy zebrałem mniej rzeczy? Nie, zebrałem więcej! Bo miałem więcej czasu na koordynację, promocję i odpowiadanie na pytania – w tym np. „skąd wziąć kartony”. A swoje i tak podźwigałem…