Czyli czego o biznesie, relacjach i rodzinie może nauczyć nas wizyta w urzędzie pocztowym.
Nie wiem jak to się dzieje, ale ostatnie godziny przed każdym moim wyjazdów zawsze wyglądają tak samo. Coś się psuje, muszę nagle coś pilnie kupić, załatwić, pada grad, albo przyjeżdża papież. Wczoraj było podobnie – dostałem niespodziewane awizo, które przed długim wyjazdem wypadało odebrać. A to równało się spędzeniu czterdziestu romantycznych minut na staniu w kolejce.
A przecież jeszcze całkiem niedawno – dwa, może trzy lata temu, obsługa przy okienku szła wcale sprawnie. Bez namysłu zamawiałem przez internet dobro wszelakie i albo dostarczał mi je przemiły pan listonosz, albo stawałem się ich posiadaczem po maksymalnie kilku minutach czekania na poczcie. Niestety w międzyczasie ulubionemu listonoszowi przestała wystarczać głodowa pensja, a długość oczekiwania w pobliskim urzędzie w magiczny sposób uległa kilkukrotnemu wydłużeniu.
Co się stało? Drastyczny wzrost ilości przesyłek? Nic na ten temat nie słyszałem. Niskie pensje? Biurokracja? Ale przecież tak było zawsze. Wczoraj, ściskając kurczowo w ręku numerek 79, stworzyłem na ten temat własną teorię.
Wszystko przez rozpałkę do grilla!
Kiedy idę na pocztę chcąc na przykład wysłać komuś książkę, ilość możliwości przytłacza mnie niczym wybór piwa w specjalistycznym monopolowym naprzeciwko. Minipaczka, POCZTEX, śledzenie, odbiór w e-punkcie, powiadomienie SMS. Na poczcie mogę też wymienić walutę, skorzystać z usług banku oraz kupić… no wszystko. Miśki żelowe, puzzle, periodyk „Cienie i blaski”, płyn przeciwko komarom i wypatrzoną dziś królową mojego prywatnego rankingu – podpałkę do grilla. Gdybym (nie da się) nic z tego nie zauważył, to o możliwościach zakupu oraz szerokiej gamie usług dodatkowych uświadomi mnie zapętlona reklama wyświetlana na kilku ekranach LCD. Zwykle gdzieś w okolicach jej siedemnastej emisji, zaczynają nachodzić mnie myśli o charakterze zbrodniczym.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo przez kilka ostatnich lat odwiedzania rozmaitych urzędów pocztowych, a minimalistycznie wyprzedając rzeczy i prowadząc firmę bywam tam całkiem sporo, ani razu nie widziałem aby ktoś skorzystał z tych wszystkich udziwnień dostępnych przy nadawaniu poleconych, z usług bankowych, albo kantoru wymiany walut. Nie zdarzyło się by stojąca przede mną babcia starowinka nabyła opłatek, gazetę, bombonierkę, czy plastikowe wiaderko dla wnusia. Ciekawe dlaczego?
Bo ludzie przychodzą na pocztę coś wysłać albo odebrać!
A nie by planować barbecue. I niech sprzedają sobie co chcą, ale dopiero w momencie, kiedy zapewnią już sensowną jakość podstawowego, głównego pakietu swych najważniejszych usług!
Tymczasem oglądam, jak obsługująca mnie pani musi lawirować w gąszczu całego tego porozstawianego badziewia. Z niesłabnącym zainteresowaniem obserwuję, jak z trzech dostępnych do obsługi klientów osób, jedna przez pierwsze kilkadziesiąt minut każdego dnia pracowicie zajmuje się wykładaniem gazetek, żelków i podpałek. Zastanawiam się też, czy kiepsko zarabiającego pana listonosza oraz pań w okienkach nie wkurza myśl o szmalcu, który poszedł na ekrany LCD oraz ludzi, którzy wydziergali straszące na nich spoty.
Puenta jeszcze przed nami, bo odstawszy kolejkę okazało się, że czeka na mnie pismo z PKP Intercity. Odpowiedź na moją reklamację sprzed miesiąca, kiedy to pociąg wyjechał z Wrocławia godzinę spóźniony, następnie kolejną godzinę przestał w trzydziestostopniowym upale na dworcu w Lublińcu, a potem miałem niepowtarzalną okazję dojechać jednak do Warszawy wisząc przez dwie godziny przy ubikacji w Pendolino, które wyjątkowo zabrało nas wszystkich.
I jak najbardziej rozumiem to, że awarie się zdarzają. Nie mam pretensji nawet o sąsiedztwo WC. Cieszę się, że w miarę sprawnie zorganizowano dla nas jakikolwiek transport zastępczy. Wkurza jednak to, że poinformowany o takiej możliwości, piszę pod reklamacją, aby odpowiedzieli mailem, a w rezultacie otrzymuję polecony, po który muszę godzinę stać wśród „Cieni i blasków” oraz podpałek do grilla. Wkurza mnie treść odpowiedzi, gdzie ktoś poświęcił ładnych kilkadziesiąt minut czasu, by napisać półtorejstronicowy elaborat, że z reklamacją to nie do końca miałem rację, bo w rezultacie byłem w Warszawie krócej niż dwie godziny po czasie, a potem w ramach pocieszenia rzuca mi bon na trzynaście złotych polskich. Wkurza mnie, że praktycznie nie ma przypadku, by jadąc na trasie Wrocław-Kraków mój pociąg nie miał opóźnienia. Wkurza brak Warsu, albo nawet głupiego pana z wózeczkiem w TLK na trasie Suwałki-Kraków. Wkurza mnie, kiedy kilkudziesięciominutowe opóźnienie ogłaszane jest na pięć minut przed planowanym odjazdem ze stacji. I to, że ktoś na najbardziej ekskluzywny typ pociągu w Polsce wybrał taki, którego karoseria skutecznie uniemożliwia skorzystanie z mobilnego internetu.
Dlatego właśnie warczę na wszechobecne na dworcach i w pociągach ekrany z przesłodzonymi filmikami reklamowymi, na ekipę PKP Intercity odwiedzającą nie-wiadomo-po-co blogerskie festiwale, na magazyn pokładowy, na Macieja Orłosia świętującego na pokładzie Pendolino rocznice Teleekespresu i tak, warczę też na Kolejową Pocztę Powstańczą PKP Intercity.
Bo ja chcę przede wszystkim gdzieś w miarę komfortowo dojechać!
Dlatego zanim zaczniesz fundować mi drogie prezenty, najpierw okaż mi miłość i szacunek małymi, codziennymi gestami. Nim kupisz pracownikom Xboxa, wysłuchaj czasem tego co mają ci do powiedzenia i nie traktuj ich jak roboty. Nim jako powitanie klienta nagrasz komunikat, że jest dla ciebie najważniejszy, upewnij się, że nie będzie za każdym razem czekał na słuchawce 36 minut wysłuchując go w niekończącej się pętli. Nim spróbujesz sprzedawać mi usługi finansowe, upewnij się, że twój podstawowy biznes ma się dobrze. Bo to właśnie dlatego w ogóle do ciebie przyszedłem.
Podstawy, głupcze. A wtedy może nawet kupię kiedyś u ciebie podpałkę.