Czyli o tym, jak wizyta na cmentarzu może wpłynąć na psychikę.
O L. już kiedyś wspominałem. Miasto, jakich dziś pewnie wiele. Niegdysiejsza stolica województwa i siedziba kilku wielkich zakładów pracy, szukająca dla siebie miejsca w nowej rzeczywistości. Zawieszona między Polską A, a Polską B. Z pięknie zrobionym głównym deptakiem, na którym jednak zamiast fajnych knajpek, mieszczą się banki, żabki, apteki i chwilówki.
Miasto, gdzie odnowiony budynek może wprawić nas w zachwyt, a kolejny, odległy o trzydzieści metrów przerazić stanem zapuszczenia.
Macie takie miejsca, gdzie zawsze jeździliście tylko i wyłącznie z rodziną? Dom Wujka i cioci w Podlaskiem, grób prababci, podmiejskie centrum handlowe – wszystko jedno. Dla mnie takim miejscem jest właśnie L.
Niedziela, godzina 14:05
Wychodzę z dworca. Kierunek numer jeden – grób dziadka na komunalnym cmentarzu. Droga znana tak dobrze, że mógłbym odbyć ją z zawiązanymi oczami. Mijam jedną z bocznych uliczek i, jak dziesiątki razy wcześniej, spoglądam w głąb z ciekawością. Mijam kolejną i robię to samo. Zaraz, zaraz…
Przecież jestem tu sam. Pociąg powrotny mogę wybrać dowolnie. Nie mam żadnej określonej trasy. Nawet nie muszę wcale iść na ten cmentarz!
Skręcam.
Pierwszy raz w życiu eksploruje słynne Zakaczawie i chociaż boję się wyciągnąć z kieszeni aparat, bawię się naprawdę znakomicie. A potem jednak idę na cmentarz. Bo chcę. Bez „muszę”, bez sztucznego poczucia obowiązku.
Przycmentarny sklep.
Kobita przede mną pół godziny wybiera wiązankę, więc ze zwieszoną głową kontempluję zawartość swojego koszyka – zapałki i parafinowe wkłady do zniczy. Jak ja nie lubię ładowania wkładów do tych ciężkich, okropnych lampionów wielorazowego użytku!
Zaraz, zaraz…
Zostawiam sprzedawczynie sam na sam z kapryśną klientką, a sam wymieniam wkłady na kilka lampek. Takich, jakie podobają się mnie (o ile oczywiście jakiekolwiek cmentarne akcesoria mogą się komuś podobać). Czuję się przy tym tak, jak musi czuć się ktoś opuszczający mury więzienia.
Epilog.
Wypucowałem groby, obszedłem ładny kawałek miasta, poczytałem na ławce książkę. Spędziłem idylliczne popołudnie, którego momentem kulminacyjnym była rozmowa z babcią:
… a i byłem na cmentarzu, pomyłem groby i postawiłem nowe lampki.
Nowe? Nie kupowałeś wkładów? A co zrobiłeś ze starymi?
Nie, nie kupowałem. Nie martw się babciu, stare postawiłem za grób.
Ale przecież tam się pobrudzą, ale…
Babciu, chciałem żeby raz życiu było tak, jak ja chcę. Zaufaj mi, jest ładnie.
Odkładając słuchawkę poczułem wyraźnie, jak mało kiedy przedtem smak: niezależności i zerwanej pępowiny. Znasz go?
Bo z moich obserwacji różnych ludzi wynika, że mało kto kosztuje go tak naprawdę.