Jadąc do Stanów główkowałem nad typowo amerykańskimi rzeczami, które powinienem zobaczyć, lub doświadczyć i przyszedł mi do głowy mecz amerykańskiego futbolu. I choć wiele osób pukało się w głowę – miałem, kurde balans, racje! Przedstawiam mecz Miami Dolphins kontra Atlanta Falcons na stadionie Sun Life, o pojemności większej niż nasz Narodowy.
Na powitanie otrzymaliśmy full-service tropikalnej pogody. Zaczęło się od oberwania chmury, które doszczętnie nas przemoczyło, po czym szczęśliwie raczyło skończyć się tuż przed pierwszym gwizdkiem. W drugiej połowie meczu wyszło za to słońce i gdy się skończył już czułem na skórze pierwsze oznaki poparzeń słonecznych.
Spodziewałem się wielkiego show, ale to co zobaczyłem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przez cały czas na zmianę nie dowierzałem, że tam jestem i w tym uczestniczę oraz cieszyłem się jak dziecko.
Stadion wypełniony po brzegi. Fetowanie absolutnie wszystkiego, od fanfar, petard i innej pirotechniki podczas wybiegania drużyny gospodarzy na boisko począwszy. Śpiewanie amerykańskiego hymnu na baczność i z ręką na sercu. Czirliderki – naprawdę niesamowite!)
A do tego wszystkiego hot-dogi, piwo (obowiązkowy budweiser), całe rodziny z dziećmi i zero kibolstwa . Z rzadka, bo z rzadka zdarzali się w różnych sektorach fani Atlanty i nikt nie czynił im najmniejszych problemów. Były też specjalne atrakcje w postaci zorganizowanego na murawie spotkania żołnierza („bohatera”) z Afganistanu z rodziną w czasie którego cały stadion spontanicznie zaczął bić brawo i skandować “USA, USA, USA”. To dopiero był kosmos!
Moje obawy, że będę się nudził okazały się zupełnie bezpodstawne. Oczywiście dość szybko znalazłem przyjaciół. Zagadałem do swojego sąsiada, Kena, licealnego nauczyciela matematyki i w międzyczasie mogliśmy wymieniać uwagi na różne tematy. Poza tym odbyty przed meczem krótki, intensywny kurs zasad gry, pozwolił mi spokojnie śledzić przebieg rozgrywki i orientować się o co chodzi. Podstawowe zasady są bardzo proste, pogubić można się dopiero w niuansach. Swoją drogą amerykański futbol jest grą o wiele ciekawszą i strategiczną niż klasyczna piłka nożna.
Wisienką na torcie okazało się niespodziewane (Atlanta jest zdecydowanie lepsza) zwycięstwo Delfinów. Wszystko po dramatycznej i emocjonującej końcówce, w czasie której z resztą stadionu stałem klaszcząc i wrzeszcząc “Let’s go Dolphins!”. Awesome!