Dwa tygodnie poszukiwań. Przypominam randkowego desperata: zdobywam namiary przez Internet, znajomych, pocztę pantoflową tylko po to by dowiedzieć się w rezultacie, że nieaktualne, lub – co gorsza – już na miejscu przekonać się, że za gruba, albo za stara.
W końcu znajduje ją w boskim lokalu na Nowym Kleparzu. Jak zwykle w potencjalnej partnerce interesują mnie wyłącznie piersi i – jak to często bywa – po zabraniu do domu i przyjrzeniu się nagim dochodzę do wniosku, że mogłyby wyglądać apetyczniej. Niemniej nie oznacza to przecież, że nie możemy zrobić razem niczego dobrego!
Składniki:
- abstrakcyjny pomysł, inspirowany wydarzeniami z głębokiego dzieciństwa
- przepis z netu
- żaroodporne naczynie pożyczone od wspaniałej sąsiadki
- dla większej motywacji i zaoszczędzenia kłopotu z kupnem wina (przyniosą) banda znajomych zaproszona na wieczór
- niesamowite kuchenne zdolności operowania nożem
Marynowanie, pieczenie, duszenie. Czy wyjdzie?
Stres przed podaniem był spory. Postanowiłem więc przeprowadzić nieludzki eksperyment na Tadziu. Nie uciekł.
Następnie spróbowałem samemu. Dobre, smakowe! Rozkładam i podaje ekipie.
Zeznania:
Bardzo dobre! Niezły z ciebie kucharz.
Dobre!
Oczywiście też zawsze znajdzie się ktoś bez gustu:
No… jak na pierwszą gęś całkiem nieźle.
Mi w każdym razie smakowało. Chciałem więc przeprosić publicznie moją mamę za wyrządzaną jej latami przykrość wyśmiewania się z tej potrawy. Na pewno sporą radochą było też poszukiwanie gęsi, sprawianie wielkiego kawała mięcha z kością, tłuszczem i skórą oraz ten pierwszy kęs pachnącej ziołami, własnoręcznie przyrządzonej gęsiny.
Jeśli więc z nadejściem listopada dopada cię melancholia, a każdy dzień zaczyna wydawać ci się taki sam – zrealizuj jakiś kompletnie abstrakcyjny pomysł. Na przykład inspirowany wydarzeniami z dzieciństwa. Nie masz takich? Nie przychodzą ci do głowy? To przestań bombardować ją bzdetami, a na pewno się pojawią. O tym, jak ja to zrobiłem napiszę pewnie jeszcze w tym roku.