Jadąc tramwajem zawsze zastanawiam się, jak bardzo – mimo braku smartfona – różnię się od tego dziwnego, nie widzącego świata poza małym ekranem przed sobą, plemienia. I obawiając się, że nie za wiele, zdecydowałem się na eksperyment.
Pomysł był prosty – kilka dni na odludziu, a tablet i macbook zostają grzecznie w domu – abstrakcja. Z odludziem najbardziej kojarzyły mi się Bieszczady, ale bliższe zapoznanie się z mapą, rozkładami jazdy i siatką połączeń, nieco ostudziło mój zapał. Zacząłem myśleć nad bliższymi alternatywami i tak wpadłem na łatwo dostępne z Kielc, a więc i z Krakowa Góry Świętokrzyskie. Wtedy nie pozostało już nic innego, jak stawić czoła wyzwaniu, którego bardzo poważnie się obawiałem.
Zastanawiałem się, czy na przykład po jednym dniu nie znajdę bardzo ważnej wymówki, by wcześniej wrócić do Krakowa. Zwłaszcza, że – zniesmaczony własnym lenistwem i zamianą Bieszczad na coś bliższego – zdecydowałem się w zamian podnieść odwykową poprzeczkę. Wykasowałem całą muzykę z telefonu i nie zabrałem słuchawek. Tak, tych białych, z którymi podobno kojarzę się połowie znajomych.
84 godziny i tylko ja, dwie książki, dziki upał i słabo uczęszczane szlaki. Zastanawiałem się, kiedy zaczną mi się trząść ręce.
Syndrom odstawienia…
… i cierpienia powodu braku Internetu… nie wystąpiły! Czasem tylko zastanowiłem się „jak kilka się ostatni wpis”, albo „ciekawe, czy jest już odpowiedź na tamtą wiadomość”. Słowem – nic poważnego. Muzyki nie brakowało mi wcale, a czasem – ku rozpaczy napotykanych na trasie wiewiórek – dostarczałem jej sobie podśpiewując pod nosem. I tyle. Żadnych zapierających dech w piersiach historii o walce z narkotycznym głodem, czy relacji ze szczegółowo zaplanowanej trasy. Bo planu nie było.
No właśnie. Drugą, nie wiem czy nie ważniejszą dla Obsesyjnie Zorganizowanego Igora, częścią ćwiczenia było pójscie na żywioł. Zero planowania wędrówek, spisywania połączeń komunikacyjnych i drukowania mapek. Improwizacja i czubek języka za przewodnika. I – niesamowite – nie zaginąłem! A program, który ułożył się sam z siebie, okazał się być niezwykle ciekawy i odprężąjący:
Puszcza jodłowo-bukowa, czyli Świętorzyski Park Narodowy.
Ruiny zamków oraz urocze, leniwe, zapyziałe miasteczka.
Liczne szlaki prowadzące np. na Święty Krzyż, ale – co chyba nawet bardziej mnie cieszyło – przez pola uprawne. Dla dziecka z miasta goście wrzucający snopki widłami na przyczepę i zbieracze truskawek byli naprawdę nie lada atrakcją. Swoją drogą – dostałem nawet lukratywną propozycję przyłączenia się do zbierania. Dwa złote za koszyk – zgięty w pół, cały dzień w trzydziestostopniowym skwarze. To dopiero daje człowiekowi do myślenia, jak mu dobrze cały dzień za tym „okropnym biurkiem”!
I tylko, uwiecznione na zdjęciu głównym gołoborze mnie zawiodło. Jakieś takie ubogie i mało rozległe…
Przepis na reset w Świętorzyskiem - transport do Kielc: 25 PLN w jedną stronę
- bus do miejscowości Święta Katarzyna: 4 złote
- 24 PLN za noc w niepublicznym szkolnym schronisku młodzieżowym (ha! sypiałem w takich kilkanaście lat temu!)
- truskawki z pola: 2,5 PLN za kilo
- satysfakcja z potwierdzenia braku uzależnienia od elektroniki: bezcenna
- gratis: ból nóg od łażenia, rozmowy z innymi lokatorami schroniska, upicie się jednym małym piwem po całym dniu na słońcu, dwie przeczytane książki i cudowny poranek nad zalewem w Wilkowie
Jeśli czasem czujesz przytłoczenie swoją codziennością, a do tego łapiesz się na bezmyślnym czatowaniu i przewijaniu newsów na fejsie – wyłącz się, przestań myśleć, planować, zadręczać się i spróbuj na jakiś czas zrezygnować z dobrodziestw nowoczesnej technologii.
Krótki, łatwy w realizacji wyjazd w nieznane może okazać się zaskakująco pomocny. Porozmawiasz z ludźmi kompletnie nie z twojej planety, nacieszysz oczy nowymi widokami, a może – kto wie – stwierdzisz, że podśpiewywanie piosenek z podręcznika muzyki dla klas podstawowych, może czasem dać więcej radości, niż przesłuchiwanie po raz setny ulubionej płyty.
Masz już za sobą taki reset? Jak było? A może masz jakieś fajne miejsce do polecenia?