To miał być miesiąc luzu, spokoju i równowagi. Tak zaplanowałem, a przecież powinienem pamiętać, by nie brać się za planowanie rzeczy nieprzewidywalnych. Takich, jak moje życie.
Jest zimny, długi majowy weekend. Pogoda nie przeszkadza mi o tyle, że i tak większość czasu spędzam w domu z anginą. Choroba raz na pół roku – taka mała świecka tradycja, której po prostu musiało się stać zadość. Lepiej teraz, niż jak ostatnio, podczas nurkowania w Malezji. Wtedy skończyło się krwotokiem, a teraz tylko dziką walką wewnętrzną, by zmusić się do opuszczenia łóżka i pójścia na filmy z Off Camera, na które już miałem bilety. Ale miało być o kwietniu.
Decyzja miesiąca
W planie była spokojna stabilizacja, a tu – niespodzianka – dość spontanicznie podjąłem decyzje aby nie przedłużać kontraktu z firmą, dla której zacząłem pracę trzy miesiące temu (wcześniej było trochę bezrobocia). Ciekawa branża (w końcu ktoś mówił „wow”, gdy mówiłem dla kogo pracuję), super ludzie, tyle że najwyraźniej nie trafiliśmy wzajemnie z profilem stanowiska. To już specyfika wszystkich współczesnych stanowisk „meneżerskich” – programista to programista, a program czy project manager – w każdej firmie znaczy co innego.
Co dalej?
Naturalnie planuję dalej szukać sensu życia, łamać kobiece serca i jeździć w dziwne miejsca – np. po ostatniej Afrykamerze, chcę do Etiopii. Zawodowo zaś aplikowałem się do kilku ciekawych projeków, a dodatkowo rozważam dwa stanowiska z zupełnie innej beczki. No i poznałem obiecującą, potencjalną partnerkę biznesową!
Poza tym za trzy dni będą wyniki amerykańskiej loterii wizowej i zawsze mogę wygrać zieloną kartę. W tej właśnie intencji, jako zdjęcie główne umieściłem mój sympatyczny portret pod Białym Domem. To by dopiero były jaja…
A jak moja strefa komfortu?
Gdy tylko wydobrzeje, na pewno zaatakuję ją bardziej. Maj i czerwiec w Krakowie stwarzają po temu niesamowitą okazję w postaci dziesiątek imprez, festiwali i innych warsztatów, więc na pewno uda się przeżyć coś odjechanego. Do najciekawszych kwietniowych wyzwań zaliczam dwa wystąpienia publiczne w jednym tygodniu oraz… pierwszą samodzielną jazdę samochodem. Dzięki odważnej Katarzynie już w dwa dni po odebraniu prawa jazdy, mknąłem krakowskimi alejami, sam nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
Pozostałe wydarzenia kwietnia w, ulubionym, telegraficznym skrócie - ilość godzin spędzonych na uprawianiu sportu: ponad trzydzieści, z czego spokojnie połowa to pilatesy, jogi i inne body-arty; spójrzmy prawdzie w oczy – znów sie uzależniłem, ale patrzac na zmiany w moim ciele, mam wrażenie, że tym razem idzie mi to na dobre
- blogi usunięte z czytnika: 15; blogi i strony pozostałe w czytniku: 35 – wiosenne sprzątanie i ciąg dalszy walki z przesytem informacyjnym
- pieniądze uzyskane z wyprzedawania rzeczy z szafy: jakieś 350 PLN
- wypite kubki kawy inki: 60? 90? 100? Dużo.
- wypity alkohol i kawa: krągłe i sprężyste – zero
Tekst i komentarz miesiąca
Niewątpliwie najwartościowszym i w rezultacie moim ulubionym tekstem kwietnia jest ten, w którym krok po kroku podaję, jak sprawnie przygotować swoje wystąpienie publiczne. Z komentarzami nie było tak prosto, bo chociaż już – wstępnie – obiecałem ten tytuł Azarre Baha za:
Mi przyszło kiedyś mieszkać z babcią pod jednym dachem, a ponieważ babcia uważa, że stringi są złe, systematycznie wyrzucała moja bieliznę, aż zniknęło jej ok 90%. A byłam wtedy w liceum więc miałam tyle kasy ile dali mi rodzice (na autobus jak lało), w domu się nie przelewało, żeby sobie cokolwiek kupić musiałam długo odkładać. Oczywiście skończyło się wyprowadzką. Ale co tam, babcia wie lepiej. :P
Pod tekstem o różnicach międzypokoleniowych. Jednak kilka dni później przebił to – mądrze poddając w wątpliwość moje Zen oraz pozytywne podejście do świata – Maciek:
Nie podoba mi się ten wpis, nawołuje to agresji przeciwko jakimś niesprecyzowanym osobom, każdy może tutaj podstawić sobie jakąkolwiek znienawidzoną kobietę.
Napiętnować można jakieś konkretne zachowania, natomiast tutaj mam wrażenie jest to festiwal nienawiści. Ciężko oceniać osoby, kto jest jaki. Ja bym wolał jednak, nie kategoryzować osób. Bo to prowadzi do tego, że widzisz ładna dziewczynę jako project manager i od razu myśli głupia gęś, bo coś powiedziała co uznałeś za niemądre.
Wolałbym, żeby ludzie się raczej starali wzajemnie zrozumieć. Czasami ktoś sprawia wrażenie mało inteligentnego, ale się świetnie zachowuje wtedy kiedy trzeba.
Sorry, ale co to pomaga, że powiesz sobie że one jest głupią ci…? i teraz bedziesz nią gardził?, a musisz z nią współpracować? Czy to jest to Twoje zen?
Lubię sensowne polemiki, zwłaszcza gdy jest się do czego przyczepić. A tutaj – szczególnie w komentarzach, gdzie trochę naginaliście moją definicję gąski, do każdej nielubianej koleżanki z pracy – było do czego.
Warte przeczytania gdzie indziej - Jeśli masz ochotę na spokojne, ciekawie napisane zwykłe-niezwykłe historie z życia – wspomnienia z pierwszego wyjazdu do Francji oraz, trochę starszy, tekst o „tym pierwszym” u Lotty
- A mniej literacko – szeroko wokół tematu, który dojrzewa u mnie w żołądku i pewnie do chrystusowych urodzin coś sam na niego napiszę:
- Królik o pułapkach wizualizacji
- The Art of Manliness o pułapkach life hackingu
- Witaj Słońce (odkrycie sezonu, dzięki Share Weekowi u Królika) o tym (i JA, JA to linkuję) dlaczego autorka nie jest i nie chce być fit
- Królik o pułapkach wizualizacji
- The Art of Manliness o pułapkach life hackingu
- Witaj Słońce (odkrycie sezonu, dzięki Share Weekowi u Królika) o tym (i JA, JA to linkuję) dlaczego autorka nie jest i nie chce być fit
Z otoczonej chusteczkami kwatery głównej nadawał Igor. Chciałbym, kurcze, przeczytać podsumowanie, które opublikuję za miesiąc!