Za oknem już jasno – „jeszcze nie dzwonił”, ale odprężyć się nie możesz – w podświadomym napięciu czekasz na znienawidzony dźwięk. W końcu przysypiasz, a potem – to już jak zwykle – 4x przycisk drzemka, „nie mam co na siebie włożyć”, olanie śniadania i wybiegnięcie z domu z konstruktywną myślą: grr. A gdyby tak spróbować inaczej?
Temat tzw. porannych rytuałów przewija się, szczególnie na zagranicznych blogach, od ładnych paru lat. Ponoć kluczem do udanego dnia jest jego prawidłowe rozpoczęcie. Żadne odkrycie, ale dzięki przyswojonej na ten temat wiedzy, dostałem w łapska konkretny materiał do eksperymentów. Teraz, po kilkunastu miesiącach, mogę podzielić się z wami konstruktywnymi wnioskami i poradami.
Poranne rytuały: co to, po co i dla kogo?
Sekwencja czynności wykonywana każdego poranka, by dobrze zacząć dzień. Nie każda bywa łatwa, nie każda przyjemna, a do części trzeba się czasem zmusić. Za to efekty widoczne są prędko. Po jednym-dwóch tygodniach, a czasem już nawet pierwszego dnia, dysponujemy większą ilością energii, cierpliwości i optymizmu. Spróbować może praktycznie każdy, chyba tylko z wyjątkiem rodziców najmniejszych szkrabów – nigdy nie wiesz, co będzie za 120 sekund, a jakakolwiek regularność dobowa jest tak prawdopodobna, jak istnienie (ku mej rozpaczy) elfów.
Mój poranny rytuał
Idealnie wygląda tak:
- ciężki trening poprzedniego dnia – po nim celuję w 7.5-8.5 godzin snu, lekki – w 7-7.5
- otworzyć oczy, rozejrzeć się po pokoju i (ważne!) uśmiechnąć (tak, wiem, czasem trudno)
- tabletka żelaza (żadna fanaberia – wskazanie medyczne) popita wodą z cytryną, przygotowanie yerba mate albo herbaty
- prosta 2-3 minutowa sekwencja rozciągania (rozruszanie barków i szyi w siadzie klęcznym, parę rolowań w klęku podpartym a potem 5-10 razy pies z głową w dół i pies z głową do góry)
- mycie zębów i prysznic – od późnej wiosny do wczesnej jesieni wyłącznie zimny. Zimą zamieniam na kombinację 2-3 minut naprawdę gorącego, zakończoną około minutą lodowatego. Ważne: pod prysznicem nie myślimy o niebieskich migdałach, skupiamy się na samym doświadczeniu
- herbata / mate
- medytacja.
Opcjonalnie: pomachanie do siebie w lustrze, wyjrzenie przez okno, położenie się na podłodze, przeczytanie wersu ze stojącego na półce Seneki – coś nietypowego, co zniweluje dopadające nas czasem wrażenie, że „każdy dzień jest taki sam” i nastroi pozytywnie na resztę doby.
Twój poranny rytuał jest długi, co jeśli go coś zakłóci, albo NAPRAWDĘ nie masz czasu?
Część do momentu rozpoczęcia medytacji trwa zwykle nie dłużej niż 15-20 minut i udaje się ją utrzymać praktycznie zawsze i w każdych warunkach. Medytację i chwilę na uważność upycham wtedy kiedy indziej w ciągu reszty dnia.
Gdzie śniadanie?
Po zakończeniu wyżej wymienionego, a czasem godzinę później albo… wcale.
Brzmi fajnie, jak zacząć z porannymi rytuałami?
Jak tylko chcesz, byle regularnie i w sposób, który ma dla ciebie sens. No i – jak ze wszystkimi postanowieniami – powoli. Zacznij np. od wstania od razu po pierwszym dzwonku budzika, uśmiechu, a następnie poświęcenia kilku minut jakiejś pozornie banalnej czynności – rozczesaniu włosów, wypiciu herbaty. Haczyk – masz się skupiać na piciu, rozczesywaniu czy czymkolwiek, co robisz – żadnego planowania dnia, zamartwiania się etc. No i przede wszystkim – żadnego sprawdzania telefonu, postaraj się też nie włączać od razu radia, TV albo muzyki. Dasz chyba radę przez kwadrans?
Bonus dla zainteresowanych – jak wygląda to u Tony’ego Robbinsa.