Pobudka. Chryste, ale zimno – znów jesteśmy na pustyni W dzień temperatura dochodzi do 25 ºC, natomiast w nocy spada do około 5 ºC. Wyjście rano w sandałach kończy się szczękaniem zębów. Miejscowi zdaje się upraszczają sobie sprawę i nie rozbierają się podczas cieplejszej części dnia. Rzut oka na nasz motel za dnia i na King City. Ależ dziura…
Cóż takie na całym świecie, są więc też i w Kaliforni. Naprzeciwko nieco odrapane liceum, przed wejściem stoi tablica świetlna informująca o kolejnym meczu szkolnej drużyny footballu. Jedziemy przez miasto, nie widać żadnego białego. Robię zdjęcie przy głównym placu.
Następnie zatrzymujemy się w lokalnym sklepie. Trzy czwarte napisów jest po hiszpańsku, artykuły też mocno latyno-spozycjonowane – tortille (na które już nie mogę patrzeć) w wielkich paczkach, nachosy, 300 rodzajów fasolki i tabasco.
Przez głęboki szacunek do naszego Chevy’ego (oraz obawę o to, co by mogła powiedzieć wypożyczalnia samochodów) decydujemy się nie jechać 40 kilometrów drogą gruntową, aby zobaczyć opuszczone górnicze miasto. Wracamy nad Pacyfik.
Jedziemy, wokoło winnice, winnice i winnice, góry na horyzoncie wydają się jałowe, skąd więc te zielone pola? Nawadniają? Nawadniają! Całe pole ma równo co kilka metrów zainstalowany zraszacz.
Grr, wczoraj na zdjęciach robionych moim aparatem dostrzegłem czarne przebarwienia w górnej części zdjęć. Nadal tam są, mimo czyszczenia obiektywu. Na następnym postoju spróbuję jeszcze raz. Mam nadzieję, że pomoże.
Kolejne centrum handlowe: Starbucks, UPS (wewnątrz znajduję ulotki zachęcające do wstąpienia do armii), optyk, typowo amerykańskie artykuły w markecie i sami biali wokoło. Wygląda jakby różne społeczności żyły jednocześnie razem, a jednak zupełnie obok siebie. Plama na aparacie mimo czyszczenia i przedmuchiwania specjalną starbucksową słomką nadal obecna.
Wreszcie docieramy do Point Lobos, gdzie spędzamy ładnych kilka godzin aż do zmierzchu. Znów ciężko opisać wrażenia słowami. Na nabytej mapie odnajduję cytat:
Najwspanialsze spotkanie lądu i wody na świecie.
Nie wiem czy najwspanialsze, na pewno najwspanialsze jakie widziałem. Poza zapierającymi dech w piersiach widokami…
… absolutnie unikalna była okazja zobaczenia w jednym miejscu tylu egotycznych dla mnie zwierząt w ich naturalnym środowisku. Były tam, wałęsając się tak po prostu, bez żadnych barier czy ogrodzeń m.in. uchatki, pelikany (zaczynam przywykać), kraby, rozgwiazdy i inne żyjątka morskie.
Jakby tego było mało pojawiły się nawet lokalne jelonki i zaczęły się miziać.
A ukoronowaniem wszystkiego były wieloryby humbaki, które zobaczyłem dzięki temu, że wdałem się w small-talk z jakimś tubylcem na szlaku.
Najlepsze w tym wszystkim jest fakt, że gdyby nie government closedown, to pewnie w ogóle byśmy tam nie zajrzeli z braku czasu – pędzilibyśmy do Yosemite. Tymczasem – kierunek północ, prawdopodobnie San Jose.
Jeżdżąc amerykańskimi autostradami człowiek uczy się nowych słówek i skrótów. Na przykład hwy (highway), fwy (freeway). Gdy już wiesz – oczywiste, ale widziane pierwsze 5 razy na drogowskazie, gdy szukasz swojego zjazdu – nie aż tak bardzo. Shoulder to dodatkowy pas dla włączających się do ruchu samochodów (“shoulder ahead”, “no shoulder!”). Powiększenie wokabularza wymuszają z resztą nie tylko autostrady – posiawszy gdzieś w Waszyngtonie mój szampono-żel pod prysznic – musiałem w końcu zapamiętać co to jest lotion, conditioner itd.. W Miami na ten przykład radośnie brałem prysznic myjąc się odżywką.
Zamiast sekwoi i Yosemite jutro Dolina Krzemowa! Zarezerwowaliśmy też noclegi w San Francisco. Nie wiem, czy to dlatego, że tak późno, ale dostępna baza wydała nam się niesamowicie uboga i strasznie droga. Machnęliśmy jednak ręką i postawiliśmy na wygodę, w końcu to nasze trzy ostatnie dni w USA. Z resztą nawet tu, w San Jose jest drogo. Średniej klasy motel, w którym śpimy to koszt 100 USD. Czuć już chyba bliskość Doliny.
Znów, moje ulubione lokalne wiadomości w TV. Niesamowite. Takie naprawdę-naprawdę lokalne (na poziomie kilku gmin) wiadomości nie odbiegają wiele całą oprawą i profesjonalnym wyglądem od CNN. Z najnowszych newsów: w Kalifornii jest ponad milion nielegalnych imigrantów. Teraz… mogą ubiegać się o prawo jazdy. Jeden wystąpił nawet w TV i i powiedział, że bardzo go to cieszy, bo stresował się jeżdżąc samochodem bez prawka. Czy tylko ja odczuwam tu delikatny dysonans poznawczy?
O, nie, znowu! Właśnie zza okna dobiegła nas…. syrena pociągu. Dobranoc.