antykruchość w życiu i w biznesie

Magiczny świat herbaciarni

Spotkanie z Darkiem, bez którego nie mogłaby się obyć żadna wycieczka do Wrocławia, zawiodło mnie dzisiaj do herbaciarni. Najpierw zrobiłem z siebie idiotę w Świecie Chin na Igielnej, ponieważ mimo wielu wcześniejszych wizyt w tym miejscu, coś kazało mi uparcie uwierzyć, że to właśnie to jest wrocławska połówka Czajowni, którą odwiedzam co jakiś czas w Krakowie.

Pani jednak nie wyprowadziła mnie z błędu i o faux pas zorientowałem się, gdy przypadkiem natrafiliśmy na właściwą Czajownię przy Białoskórniczej, gdzie przy znakomitej bambusowej pu-erh mogliśmy wymienić wrażenia i poglądy na tematy naszych świetlanych karier zawodowych, nowości z życia rodziny i znajomych, porad treningowych (usztywnij obręcz barkową!) oraz last, but not least kontaktów damsko-męskich.

I tak jakoś właśnie między jedną czarką a drugą nieco mało odkrywczo olśniło mnie, że ja po prostu uwielbiam herbaciarnie!

Zaczęło się, gdy w Świecie Chin (nie zostaliśmy, bo nie da się płacić kartą) Darka ośniło:

Ty, ja tu chyba z jakąś laską na randce w liceum byłem. Z taką, co to wiesz, koleżanka, koleżanki i oboje nie bardzo wiedzieliśmy co się na takiej randce robi.

W tym momencie i mnie stanęły przed oczami odbyte tam spotkania o podobnym charakterze. Zwykle jeszcze bardziej nieporadne, często bez ciągu dalszego. Część znajomości nawiązanych była za pośrednictwem pewnego portalu, którego nazwy wolę nie wymieniać. To były czasy!

Minęły lata, zacząłem odróżniać kilka rodzajów herbat, regularnie obściskuję tykwę z yerba mate, a w domu posiadam czajnik podgrzewający wodę do odpowiedniej dla danego rodzaju naparu temperatury.

tea

I… dalej chadzam na randki do herbaciarni! Ale nie tylko bezeceństwa mi w głowie – przy Józefa 25 na Kazimierzu odbywałem już negocjacje biznesowe, szkoliłem ludzi i spotykałem się wolontariacko. To moje ulubione miejsce na Kazimierzu… pod warunkiem, że jest zimno. W momencie, gdy sweter staje się zbędnym balastem, zapominam o herbaciarniach aż do następnej jesieni.

Listopad za pasem, polecam więc w jakieś deszczowe popołudnie, lub jeszcze lepiej śnieżny wieczór, zamówić duży dzbanek aromatycznej pu-erh (smakoszom-łasuchom polecam yogi z mlekiem i miodem) i podczas sączenia jej z drewnianych czarek, rozkoszować się uczuciem błogiego ciepła rozchodzącego się po ciele. Koniecznie w miłym towarzystwie.

antykruchość w życiu i w biznesie