Jeśli wybierasz się na post-apokaliptyczną wycieczkę, możesz zajrzeć do Düsseldorfu. Takiego przeciętnego zachodnioniemieckiego miasta. Przeciętnego, nie znaczy nie kryjącego ładnych kilku wartych penetracji miejsc. Z resztą po über-alternatywnym Berlinie, ta przeciętność jest jego zaletą. Zapraszam na – ostrzegam trochę morderczy – spacer.
Wyruszamy, naturalnie, z Hauptbahnhoff. Jednak wcale nie głównym wyjściem, tylko tyłem. Powstrzymaj się proszę przed zakupem kawy w Starbucks i pączka w Dunkin Donuts – dzisiaj jemy i pijemy tylko lokalne rzeczy! Stoisz na Bertha von Suttner Platz. Podrap się chwilę w głowę, obserwując scenę, którą przedstawiają tutejsze rzeźby.
Podrapane? Ruszamy w kierunku Ellerstrasse, którą udajemy się na południowy wschód. Jeśli czujesz ssanie w żołądku to zjedz coś właśnie tu – gwarantuję ciekawe i pozytywne wrażenia. Idziesz właśnie przez „małe Maroko”. Klimat jeszcze lepszy niż w Berlinie na Neukölln!
Dość Maroka? Ruszamy na studencko-hipsterski Bilk. Odbij w kierunku klimatycznego Lessingplatz i przedostań się pod torami w kierunku zachodniej części miasta. Warto zahaczyć o Kirchplatz. Cały czas zmierzaj jednak na zachód, najlepiej zakosami, odbijając się na południu od Bliker Allee. Penetruj uliczki w poszukiwaniu ciekawych murali, odjechanych antykwariatów oraz klimatycznych kafejek, taki jak np. serwująca eko-kawę Kaffeepiraten.
Stąd już niedaleko do mojego ulubionego miejsca w Düsseldorfie – Medienhafen. Przysiądź gdzieś, najlepiej na kładce przy Lido, i pogap się na futurystyczne biurowce i budynki mieszkalne. Każdy inny, każdy ma w sobie coś szczególnego. Warto też odrzucić konwenanse i przez wielkie szyby poobserwować wnętrza biur. Nieźle se ludzie pracujom, nie?
Teraz – oczywiście – czas na wjazd na Rheinturm, który w przeciwieństwie do Berlińskiej odpowiedniczki, szczerze polecam. Raz, że w okolicy nie ma lepszej widokowej alternatywy, a dwa – nie trzeba czekać dwie godziny w kolejce.
Rzut oka na mapę. Jakieś 700 metrów na zachód od ciebie znajduje się centrum sztuki współczesnej K21. Część eksponatów ryje beret.
Inne potrafią śmieszyć, ale hitem wszech czasów jest instalacja „In Orbit” Tomasa Saraceno.
Tak, tak – wciągamy kombinezon i sami ruszamy na podbój przestworzy. Nie wiem czy wrażenie, gdy od znajdującej się kilkanaście metrów niżej podłogi, oddziela cię wyłącznie rzadko-oczkowa, chybotliwa i cienka metalowa siatka, można nazwać artystycznym. Na pewno jest mocne!
Koniec sztuki – na razie. Wracaj na nabrzeże i zażyj relaksacyjnego spaceru nad Renem na północ – w kierunku starego miasta. Tam odwiedź jeden z licznych mini-browarów – polecam mniejsze uliczki, np. Kurzestrasse. Mały Alt powinien cię wzmocnić i dodać też trochę weny do kolejnych artystycznych kontemplacji.
Lepiej? Bo pora na K20 – bliźniaka K21. Po wizycie w tym ostatnim, tutejsze eksponaty wydają się lekkie łatwe i przyjemne w odbiorze. Ot taki Piccasso.
Czy Kandinsky.
Oczywiście i tutaj trafimy na totalne nieporozumienia…
… jednak bywa, że nawet dziwadła ratuje ich znakomite wkomponowanie w surowe wnętrza.
Dość! Odsapnij chwilę w pobliskim Hofgarten.
Jak kondycja? Słabo? Nie martw się, to już prawie koniec. Jeśli masz trochę sił – polecam zajrzeć na targ przy Carlsplatz. Poza specjalnym straganem handlującym wyłącznie kartoflami…
… na pewno upolujesz coś dobrego do zjedzenia dla siebie.
Udało ci ubabrać się reibekuchen? Wytrzyj się i doprowadź się do porządku – koniec jest na bogato.
Najpierw kawałek na południe przez butikowo-kafejkowo-drogie Carlstadt, aby przy Schwannenmarkt zawrócić, odbijając na zachód w kierunku ostatniego punktu wycieczki: znanego ponoć wśród europejskich miłośników ekskluzywnych zakupów Königsallee, zwanej tutaj pieszczotliwie Kö.
Jeśli marzysz o kupnie płaszcza kosztującego tyle, co nowy samochód – jesteś w świetnym miejscu. A gdy już skończysz zastanawianie się „skąd oni mają na to kasę” i zorientujesz się, że padasz ze zmęczenia – podejdź na metro Heinrich-Heine-Allee, stąd tylko trzy przystanki dzielą cię od dworca. Gratuluje – udało Ci się zwiedzić Düsseldorf!
Następna relacja podróżnicza dopiero za jakiś czas. Z pewnego miejsca, odległego o jedyne 8500 kilometrów. Na wschód.