Gdy coś mi dolega, nie chowam głowy w piasek, tylko staram się szybko zdiagnozować. Dwa epizody arytmii bez najmniejszej przyczyny spowodowały więc pierwsza w życiu wizytę u kardiologa. EKG, USG, holter i wieńcząca to niewesoła diagnoza połączona z żądaniem lekarza, abym napisał oświadczenie: 'mimo poinformowania o ciężkim stanie zdrowia, odmówiłem natychmiastowej hospitalizacji’…
Pamiętasz ludzi z roku, którzy nie łączyli kropek? Nie, nie tych olewających z premedytacją większość przedmiotów. Mówię o tych, co – czasem mimo szczerych chęci – po prostu nie łapali. Ale dzięki ściąganiu, przymykaniu oka przez prowadzącego oraz rozmaitym tajnym sztuczkom i tak skończyli studia. Czasami z wcale niezłymi ocenami na końcowym dyplomie.
Teraz przerwij na chwilę czytanie i zapoznaj się z opisem psychologicznej reguły autorytetu. W skrócie – czyiś tytuł naukowy, stanowisko, a już szczególnie zawadiacko zawieszony na szyi stetoskop i biały kitel potrafią sprawnie odebrać nam zdolność krytycznego myślenia i chłodnej oceny tego, co słyszymy od posiadającej owe atrybuty osoby.
Przypomnij sobie teraz kilka ostatnich spotkań z lekarzami oraz wszelkiej maści ekspertami, konsultantami oraz menedżerami z centrali. Ilu mogło być pośród nich takich reprezentantów niełączącej kropek grupy, którzy jednocześnie dzięki sprytowi, szczęściu, znajomościom lub ładnej buzi szczycą się imponującymi tytułami przed nazwiskiem?
Zidentyfikowani często bardziej mnie już śmieszą, niż denerwują. Zastanawiam się tylko do której grupy należą: biednych, świadomych swojej niekompetencji i żyjących w nieustannym strachu przed zdemaskowaniem; czy może jeszcze biedniejszych – nieświadomych rzeczywistości i żyjących w świecie iluzji swojej cudowności. Jest jednak jedna dziedzina, w której żarty się kończą – medycyna.
Kiedy czyjaś ignorancja może oznaczać zagrożenie dla naszego zdrowia czuję złość i bezsilność, a jedyne co mi pozostaje to podać kilka przykładów z nadzieją, że może ustrzegę kogoś przed kłopotami (dopisek 2018: sądząc po ilości prywatnych wiadomości na temat tego tekstu – udało mi się lepiej niż przypuszczałem).
Kardiolog Andrzej Stojek i jego diagnozy
Przykładem numer jeden będzie sytuacja ze wstępu do tego tekstu. Doktor Andrzej Stojek z krakowskiego LuxMedu, który mimo informacji o ilości uprawianego przeze mnie sportu jednoznacznie stwierdził, że puls spadający w nocy do 36 uderzeń kwalifikuje mnie do natychmiastowego wszczepienia rozrusznika i wymógł w/w odręczne oświadczenie. Nie muszę dodawać w jak znakomity humor wprawiło mnie ta przygoda?
Gdy trochę ochłonąłem, wpadłem jednak na myśl skonfrontowania diagnozy z Internetem oraz innymi specjalistami. Dwóch innych, utytułowanych kardiologów, patrząc na te same wyniki badań stwierdziło, że absolutnie nic mi nie jest. Powodem do niepokoju mogłoby być: ciągłe zmęczenie, omdlenia, spadek tętna poniżej 30 uderzeń na minutę. Sam niski puls nie jest zaś żadnym problemem. Brawo Panie Stojek!
Dopisek 2018: od kiedy powstał ten tekst (4 lata temu) otrzymałem ładnych kilka wiadomości i komentarzy na temat identycznych praktyk doktora Stojka! Pocieszam tych, którzy trafili na ten tekst własnie w ten sposób – nie denerwujcie się. Prawdopodobnie nic wam nie jest. Skonsultujcie wyniki z innymi specjalistami i głowa do góry.
Inne przykłady?
Adam Podosek – ortopeda z Bożej Łaski
Trzeba jednak oddać doktorowi Stojkowi sprawiedliwość – poza tym, że nieźle nastraszył, przynajmniej kompleksowo mnie zbadał. W przeciwieństwie do innego LuxMedowego asa – ortopedy Adama Podoska. Ten dotknąwszy mnie na dwie sekundy jednym palcem, stwierdził naderwanie mięśnia najszerszego grzbietu. Jednego z większych w ludzkim ciele…
Potęga białego fartucha była tak wielka, że kilka dni zajęło mi skonstatowanie, że aby zerwać najszerszy, musiałbym chyba podczas wspinaczki odpaść od ściany i złapać się w locie skalnej półki. Półgodzinna wizyta u znajomej fizjoterapeutki potwierdziła moje wątpliwości – przyczyną nieznośnego bólu okazał się nerw idący od karku do łopatki. Garść porad, zestaw ćwiczeń rehabilitacyjnych i po dwóch tygodniach byłem zdrowy.
Chcecie więcej?
Jeszcze tylko dwa – w końcu nie chcę robić konkurencji serwisowi ZnanyLekarz:
- Internista Marta Myślińska: bez badania stwierdziła u mnie nieistniejące (późniejsza weryfikacja przez dwóch proktologów) hemoroidy. Wmówiła mi to na tyle sprawnie, że przez kilkanaście miesięcy pakowałem sobie 'tam’ rozmaite czopki.
- Laryngolog Krzysztof Maciejak: poszedłem do niego po lekkim bólu zatok podczas nurkowania. Ów stwierdził, że to na skutek prawie niewidocznego kataru. Sprawa dyskusyjna – mógł mieć racje i mógł jej nie mieć. Opad szczęki spowodowało jednak to, co nastąpiło w momencie kiedy po owej diagnozie chciałem opuścić gabinet. Pan doktor zatrzymał mnie w gabinecie i na ów prawie nieistniejący katar wypisał mi 3 (słownie: trzy) różne specyfiki, w tym jeden steryd. Przytoczyłem już w tym tekście tyle ciekawych cudzych diagnoz, pozwolę więc sobie na swoją: Pan Krzysztof Maciejak pozostaje w bliskich stosunkach z licznymi przedstawicielami firm farmaceutycznych.
Eksperci, profesorowie, lekarze: co robić, jak żyć?
Tekstem tym w żaden sposób nie chcę dyskredytować lekarzy, pracowników naukowych oraz wszelkiej maści ekspertów, konsultantów czy menedżerów. Ich życie to ciężki kawałek chleba – lata pracy, nauki, przepychania się łokciami i nie mającego końca doszkalania i doskonalenia w zawodzie. Wierzę, że okazy opisane wyżej stanowią mniejszość i w żaden sposób nie mogą świadczyć o całości środowiska i stanowić podstaw do krzywdzących uogólnień. Chcę za to uświadomić wam jedno:
Tytuły naukowe i kitel osoby siedzącej naprzeciwko w żadnym razie nie zwalniają nas z uruchomienia zdrowego sceptycyzmu oraz rozsądku.
Gdy więc następnym razem usłyszysz śmiertelną diagnozę, rozkaz porażenia kolegi paralizatorem, albo „nie wolno panu biegać” (usłyszałem dwa razy, zawsze od zalatujących papierosami lekarzy o widocznej nadwadze) – to, mimo przytłamszenia autorytetem – włącz na chwilę rozum. Możesz oszczędzić sobie niepotrzebnej rundy po szpitalach, a nawet operacji na otwartym sercu.