Wchodząc do poczekalni lekarskiej spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego.
Boli mnie prawe ramie, fizjoterapeutka Kasia niczego się nie domacała. Nie ma wyjścia – ortopeda i USG. Dusza na ramieniu… A jak się okaże, że mam coś naderwane i dostanę półroczny szlaban na ćwiczenia? Albo na zawsze?
Jestem dziesięć minut przed czasem – poczekalnia. Rozglądam się i wyszczerzam od ucha, do ucha. Super miejsce! Super widok!
Słońce przyświeca, z głośników sączy się Chilli Zet. Idylla. Rozsiadam się i kontempluję szczegóły muru, nadpękniętych donic i zestawu roślin ogrodowych. Kwadrans mija w jednej chwili.
Do czekających dołącza jakiś chłopak. Ku mojemu najwyższemu zaskoczeniu siada tyłem do wspaniałego widoku i – no oczywiście – wyciąga z kieszeni telefon, zatapiając się bez reszty. Facebook? Raczej służbowa poczta – nie wygląda na zadowolonego.
Po pary minutach dołącza do nas Smutna Pani. Ta, nie rzuciwszy nawet okiem na otoczenie, chwyta ze stolika kolorową gazetę i zagłębia się w lekturze. Pilnie musi dowiedzieć się gdzie i w czym powinna się poprawić, oraz co jeszcze koniecznie musi kupić w tym sezonie by być prawdziwie szczęśliwą.
Wreszcie gabinet opuszcza chłopiec – powód opóźnienia. Wychodzi, rozgląda się i z miejsca rozkłada mnie na łopatki w dyscyplinie cieszenia się życiem. Sekunda absolutnie uroczego wahania, podnosi klosz, bierze muffin i wychodzi na zewnątrz.
Moja kolej. Kwadrans w środku. Wychodzę. Stan kolejki – bez zmian. Wiem już co robić – od razu idę w ślady młodego nauczyciela życia.
Łaaaaaaadnie! Otwieram kopertę i czytam jeszcze raport medyczny:
Diagnoza (…). Zalecenia: ćwiczenia wzmacniające mięśnie obręczy barkowej; siłownia wskazana i dozwolona, ale bez przeciążeń.
Haha! A Tobie kiedy ostatni zdarzyło się przegapić muffinkę? Nadrób!