Skromne spotkanie towarzyskie w mych gościnnych progach. Na zakończenie, dosłownie kilkuminutowe, zamieszanie na klatce schodowej połączone z kilkoma głośniejszymi rozmowami. Zamieszanie. Nikt się nie drze, nie śpiewa, nie defekuje, ani nie współżyje seksualnie. Wtem pojawia się ona, demon nienawiści, siewca chaosu – Sonsiadka z dołu.
Co to za krzyki, już spać nie można. Do domu, hołota!
Zawsze. Absolutnie zawsze gdy znajduję się w takiej sytuacji, zastanawia mnie „co ona chce tym osiągnąć”. Chyba nie jest na tyle małosprytna, by liczyć na upragnioną ciszę. Jedyny sensowny powód to wylanie frustracji. Gdyby naprawdę chciała ciszy, prośba mogłaby wyglądać tak:
Drodzy państwo. Jest późno i nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale te rozmowy bardzo słychać w moim i innych mieszkaniach. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby wzięli to państwo pod uwagę, zachowywali się ciszej i umożliwili nam wypoczynek.
Grzecznie, ale stanowczo. Idę o zakład, że metoda numer dwa kilkukrotnie przewyższyłaby pierwszą w skuteczności.
Często, gdy chcemy kogoś przekonać do jakiejś racji lub zwyczajnie zwrócić mu uwagę, padamy już na etapie formułowania komunikatu. Zbyt ostry, skrajny, agresywny. Czy wydarcie się na rowerzystę bez świateł zmieni jego zachowanie? Czy argument w postaci odwołania do prawa naturalnego i wiary przodków pozwoli przekonać do czegoś kolegę ateistę?
Do napisania tego krótkiego psychologicznego przyczynku nie zainspirowała mnie wcale Sonsiadka z Dołu, lecz… książka „Resortowe dzieci, Media„.
Wpadła mi w ręce przypadkiem. Wiele o niej słyszałem. Z ciekawością sięgnąłem więc, aby dowiedzieć się, co tak rozsierdziło Tomasza Lisa, Monikę Olejnik i innych. Skoro ich rozsierdziło to musi coś w tym być, prawda?
Nie wiem do dziś, nie doszedłem za daleko. Już na początku („Od wydawcy”, strona 10) nadano odpowiedni ton.
(…) Skąd ludzie wywodzący się z tych środowisk mają wiedzieć, że na bochenku chleba warto zakreślić krzyż przed pokrojeniem i dlaczego mają rozumieć, że ważną rodzinną pamiątką jest powstańcza opaska? (…)
Kilka stron dalej autorzy zaczęli wyliczać stalinowskich funkcjonariuszy zamieszkałych zaraz po wojnie, przy ulicy, przy której później urodził się i (chyba nadal) mieszka Adam Michnik. Domyślając się, że w dalszej części stanie się to ważnym i niepodważalnym dowodem na jego anty-polskość, po prostu dałem sobie spokój. Z resztą rok wcześniej z podobnych powodów, po kilkunastu stronach, odłożyłem biografię Lecha Kaczyńskiego.
Co było celem Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza? Czy przekonanie szerszego, (a nie stałych czytelników niezalezna.pl, których do tego przekonywać nie trzeba) grona czytelników o czerwono-ubeckich konotacjach bohaterów? Naprawdę nie wiem. Powinni przecież wpaść na to, że fragmenty takie jak wyżej, poza byciem słownym onanizmem, kompletnie nieistotnym z punktu widzenia głównego przekazu, powodują u bardziej umiarkowanego w poglądach czytelnika natychmiastową chęć zamknięcia książki. Bezpowrotnie.
Tak więc zanim następnym razem wydrzesz się, lub zaczniesz zrzędzić na sąsiada, sprzedawcę, współuczestnika ruchu drogowego. Zanim zaczniesz przekonywać kogoś do swoich światopoglądowych racji. Weź głęboki oddech i zastanów się nad treścią zamierzonych wynurzeń. Może nie warto otwierać ust? Tyle już żółci krąży po świecie.