Opuszczamy Vegas, kierunek – Dolina Śmierci. W mediach trąbią o „government shutdown”. Wyniku sporu o forsowany przez Barracka Obamę program powszechnej opieki zdrowotnej. Jedną z jego konsekwencji ma być zamknięcie wszystkich parków narodowych i innych obiektów turystycznych utrzymywanych z budżetu federalnego. Wygląda więc, że nie zobaczymy Yosemite, ani nawet Alcatraz! Po krótkiej debacie dochodzimy do wniosku, że skoro przez Dolinę Śmierci prowadzi stanowa droga, to musi się przez nią dać chociaż przejechać. Oby.
Pustynia Mojave. System audio naszego Chevroleta łaskawie rozpoznaje mój tablet, zapuszczam więc muzykę z drugiego aktu Diablo II (pustynia) i wybrane ścieżki z oryginalnych Falloutów. Nie chce mi się pisać żadnych relacji, ani snuć przemysleń, po prostu gapię się z rozdziawioną gębą przez okno.
Aaaa! Właśnie prawie wjechaliśmy w zwianego na drogę okrągłego wyschniętego krzaczora. Dokładnie tak, jak na filmach. Tyle, że nie kilkanaście metrów przed samochodem, a zza węgła, prosto w nas. Jak w telewizorze!
Przystanek w Pathtrump, za jakies 20-30 kilometrów powinniśmy wjechać do Kaliforni!
Asfalt wzdłuż linii dzielącej pasy ruchu jest karbowany. Gdy tylko nieuważny kierowca zacznie zjeżdżać ze swojego pasa, samochód zaczyna się trząść i rozlega się denerwujący dźwięk kół podskakujących na nierównościach. Niezły patent!
I jeszcze à propos dróg – jazda autem w USA nieodparcie przywodzi mi na myśl chwile spędzone z różnymi częsciami gry „Need for speed”. Od typu znaków drogowych, przez wygląd pasów, barierek i świateł, aż po krajobraz za oknem. O, nasza droga wygląda teraz jak w starym, poczciwym “Lotus: Ultimate Challenge”, statyczny obrazek w tle, i tylko znikające za nami kolejne pasy na drodze mówią o tym, że się poruszamy.
Wjeżdżamy w granice Kalifornii! Mamy omamy? Najwyraźniej nie, bo na zdjęciach widzę to samo – dzikie(?) konie!
Na zewnątrz stopni 36 w cieniu, żyję w gorącym klimacie już od 1,5 tygodnia i ciężko mi uwierzyć, że w Polsce trwa w najlepsze jesień, a Tadek prosił mailem o instrukcje jak odpalić ogrzewanie gazowe.
Włączamy radio, ale nie odbiera to żadna stacja. Inne samochody mijają nas nie częściej niż co kilka minut…
No i…. droga. w którą mieliśmy skręcić jest zamknięta. Decydujemy się jednak nie odsuwać barier i trochę się wrócić. Mamy nadzieję, że tablice mówią prawdę, ale coś nam mówi, że to raczej skutek “governmental shutdown”. Wracamy, ponownie na Death Valley Junction.
Tym razem odbijamy na zachód. Droga otwarta, ale przecież nie jesteśmy jeszcze w granicach parku narodowego. Krajobraz coraz bardziej księżycowy.
Granica parku narodowego, barier brak, jest za to tabliczka o obowiązkowej opłacie. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie można ową opłatę uiścić i zastajemy komunikat o zamknięciu parku. Droga jest jednak wolna i niczym nie zastawiona. No to co? Ruszamy!