antykruchość w życiu i w biznesie

Dobry bat nie jest zły

Antykruche aktualności 05/2018: jakie konsekwencje miały opisywane ostatnio sukcesy? Jak czciłem stulecie odzyskania niepodległości? Czego nauczyła mnie lektura kilku kiepskich książek? Co czułem odbierając pierwszy raz w życiu nagrodę na scenie? Jaki horror przeżyłem korzystając z airbnb Warszawie?

Rozwiń jeśli nie wiesz o co chodzi z 'anktykruchymi aktualnościami'
To publikowana co dziesięć tygodni relacja z tego, co mnie w danym okresie spotkało.

Trochę tu luźnego lifestyle’u – anegdot, zdjęć, czy mini-recenzji przeczytanych książek. Sednem jednak zawsze jest to, czego mnie dane tygodnie nauczyły – refleksje, odkrycia i olśnienia. Co testowałem i zadziałało, a gdzie poniosłem bolesną porażkę oraz jaka z tego wszystkiego może płynąć dla mnie oraz dla Ciebie nauka.

Więcej o genezie tych podsumowań przeczytasz we wstępie do tego odcinka, a wszystkie teksty z tej serii znajdziesz tutaj.

Ostatnio o tym nie wspomniałem, ale niespodziewany, nagły sukces miał swoje konsekwencje. Przygoda z Jackiem Santorskim nie skończyła się na uścisku dłoni i gratulacjach. W 24 godziny po moim wystąpieniu dostałem zaproszenie na spotkanie w siedzibie firmy Values

Październik 2018, Warszawa, Centrum

Krucza 24/26, Google Maps pokazuje lokalizację jakby nieco dalej od ulicy.

Chyba od podwórka – myślę sobie.

Docieram na miejsce i nie, to nie jest od podwórka.

wejscie do biurowca

Imponujący budynek Kulczyk Investment. W środku czarny, marmurowy kontuar, a za nim dwójka obrzydliwie atrakcyjnych i przemiłych recepcjonistów. Uroczy pan ochroniarz wiezie mnie na piąte piętro i chwilę później wkraczam do najładniejszego biura, jakie widziałem w życiu, gdzie wita mnie Jacek Santorski, proponuje przejście na „ty” i siada do konkretnej rozmowy na temat możliwości współpracy. W tej chwili jestem święcie przekonany, że nic mnie już dzisiaj nie zaskoczy.

Ale jednak…

Po omówieniu biznesów Jacek proponuje mi (jako młodemu i obiecującemu specjaliście z dziedziny zarządzania) stypendium. Możliwość uczestniczenia zupełnie za darmo w Akademii Psychologii Przywództwa. Czy jestem zainteresowany? Czy będę miał czas oraz środki by sfinansować podróże i noclegi w Stolicy? 

Jestem! Będę miał! – wypalam po dwóch nanosekundach namysłu.

Pół godziny później, wciąż nieco oszołomiony siedzę w UKI UKI po przeciwnej stronie ulicy i nad miską wegańskiego ramen kontempluje otwierającą się przede mną szansę.

Akademia Psychologii Przywództwa

Jedyne studia podyplomowe, jakie kiedykolwiek rozważałem! Program polegający na metodycznym grzebaniu w światopoglądzie, sposobie patrzenia na siebie i otoczenie oraz komunikacji z innymi i samym sobą. Wszystko celem zrobienia z uczestnika lepszego, skuteczniejszego i bardziej autentycznego lidera.

Masz tendencje do bycia zbyt miękkim i zgodliwym? Dajesz wchodzić sobie głowę? Zdiagnozują i podpowiedzą co z tym robić. Bywasz zbyt twardy i wymagający, tłamsząc w ten sposób inicjatywę, kreatywność i motywację otoczenia – to samo. Boisz się i unikasz koniecznych konfrontacji? Popracujemy i nad tym.

Mógłbym pisać dalej, ale już zdecydowałem że niedługo po czerwcowym rozdaniu dyplomów napiszę obszerniejszą relację z APP. Dość powiedzieć, że to właśnie te studia winne są w dużej mierze poważnym opóźnieniom w powstawaniu tekstów na antifragile. Pojawiło się dzięki nim na moim radarze tyle ważnych spraw do przepracowania, opracowania i zgłębienia, że po prostu trzeba było odłożyć pewne rzeczy na plan.

Odłożyć, odżałować i dać się porwać rozwojowej fali wykorzystując ją w maksymalnym stopniu. Najważniejsza nauka z ostatnich dziesięciu tygodni 2018 brzmi bowiem:

Dobry rozwojowy bat nie jest zły

W archiwalnym tekście, w którym odradzałem czytelnikom studia podyplomowe, szydziłem radośnie z faktu, że ktoś może chcieć zapisać się na nie, aby zmotywować się do pracy. Uważałem, że motywacji i determinacji każdy powinien szukać tylko i wyłącznie w sobie. Pisałem tak, a teraz radośnie (bo wierzę, że oznacza to nabycie szerszego i dojrzalszego spojrzenia) odszczekuje.

Mało wiedziałem wtedy o życiu. A może po prostu za mało się wtedy u mnie działo?

Gdy człowiek cierpi na przepełnienie kalendarza, skrzynki pocztowej oraz nadmiar pomysłów do realizacji, miewa tendencje do wskakiwania w kołowrotek.

kręcenie się w kółko

Odbierasz pocztę, ogarniasz bieżączkę, „rozwijasz biznes”, a potem nie starcza już sił i chęci na te ważne (ale przecież nie tak pilne jak 59 wiadomości w skrzynce) sprawy rozwojowe. I jasne, że teoretycznie powinno się ten czas znaleźć. Każdy, kto zna koncepcje Macierzy Eisenhowera dobrze o tym wie. Gorzej bywa z praktyką. Nawet u mnie, choć w dziedzinie determinacji mam się za nieprzeciętnego kozaka.

Praca, do której zmotywowała (czytaj: zmusiła) mnie Akademia Psychologii Przywództwa, pozwoliła mi zrozumieć ludzi wynajmujących trenerów personalnych i chodzących do coachów głównie dla wsparcia motywacyjnego. W życiu nie przepracowałbym tylu tematów, gdyby nie APP!

Każdemu z nas może przydać się od czasu do czasu umiejętne pacnięcie w ramię. Delikatne przymuszenie do wykonania tych kilku kroków, których tak strasznie nam wykonać się nie chce, a których wykonanie tak bardzo nam pomoże. Między innymi dlatego (i o tym też przypomniała mi APP) dobry lider potrafi umiejętnie i z wyczuciem docisnąć swoich ludzi, aby rozwijali się i osiągali lepsze wyniki.

Okres ten zamknąłem więc z solennym postanowieniem, by nie bać się czasem mocniej docisnąć współpracowników, a samemu częściej szukać zewnętrznego wsparcia. Wymieniać pieniądze na czas i motywację.

Tyle refleksji i nauk, czas na:

Subiektywny przegląd książkowy

Przeczytałem (mimo naprawdę gorącego okresu zawodowego) trzynaście książek i jedną odpuściłem. Co ciekawe największą wartość wyniosłem chyba właśnie z tej jednej porzuconej oraz dwóch innych, podczas lektury których miejscami bardzo bolało mnie szkliwo.

Odpuszczona

Daniel Goleman „Inteligencja emocjonalna”. Doszedłem do odkrywczego wniosku, że jak dobra beletrystyka się nie starzeje, tak książki biznesowe, rozwojowe i popularnonaukowe jak najbardziej. Kiedy po pierwszych kilkudziesięciu stronach, nie dowiedziałem się niczego nowego, przejrzałem resztę i stwierdziłem, że chyba szkoda czasu. Takie książki są odkrywcze w momencie wydania, ale dwadzieścia lat później wiedza z nich bywa już tak powszechna, że po oryginał sięga się chyba głównie z ciekawości.

Co ciekawe odpuszczenie i odłożenie napoczętej książki wcale nie było takie łatwe. Mam się za osobę konsekwentną, no i jak to…. odpuszczę? Ja? Niniejszym postanawiam przyjrzeć się temu wewnętrznemu oporowi i częściej odpuszczać. Szkoda życia na kończenie nietrafionych lektur tylko dlatego, że przeczytało się pierwszy rozdział.

Dwie kiepskie

Jan Baszkiewicz „Robespierre” oraz Zbigniew Załuski „Siedem polskich grzechów głównych”. Obie kiepskie ze względu na skręcający boleśnie okrężnicę w trakcie lektury komuno-propagandyzm. Bohaterska Armia Ludowa, zbrodnicze Powstanie Warszawskie, Robespierre największy przyjaciel ludu et cetera, et cetera. Na domiar złego Pan Baszkiewicz miejscami potrafił jeszcze straszliwie nudzić.

No to co właściwie takiego wartościowego tam znalazłem?

Ano pozwoliły mi z sukcesem spróbować sztuki trudnej w naszym spolaryzowanym i nawykłym do kultury obrazkowej społeczeństwie – wyciągnąć dla siebie wartościową treść pomimo tego, że nie zgadzam się z poglądami autora albo jest ona podana mało atrakcyjnie.

W końcu to, że ktoś wyznaje jakiś pogląd, z którym nam nie po drodze, nie oznacza, że nie może mieć do powiedzenia nic ciekawego. Nie każdy też musi być mistrzem atrakcyjnej kompozycji. Grzech nudy wybaczyłem Baszkiewiczowi tym chętniej, że powołuje się i cytuje wprost w treści bardzo wiele oryginalnych źródeł. We współczesnych lekkich, łatwych i przyjemnych książkach historycznych (z resztą nie tylko w historycznych) podstawą całych rozdziałów bywa nie raz zasłyszana gdzieś anegdota albo wręcz śmiałe (i niczym nie udokumentowane) przypuszczenie autora. Lekko się to czyta, ale gdy się tak zastanowić – niewiele różni się to oparciem w faktach od Kryminałów Remigiusza M.

A czego się nauczyłem?

Załuski ukazał z innej strony szereg znanych z naszej historii wydarzeń (Somosierra, Reduta Ordona itp.) oraz zaproponował wcale trzeźwy i zrównoważony (jak na wstrętnego, brudnego, obmierzłego, żrącego na śniadanie robaki komucha) model patrzenia na naszą historię oraz czerpania z niej dumy i nauki na przyszłość. Książka Baszkiewicza uświadomiła mi z kolei, jak wielką dziurę mam w swojej wiedzy historycznej. Chodzi o Rewolucję Francuską i jej znaczenie. Mógłbym rozpisać się teraz na kolejnych kilka ekranów, ale powstrzymam się i napiszę tylko, że ta relatywnie krótka (jak na objętość tematu) lektura wsparta przestudiowaniem powiązanych haseł z Wikipedii oraz seansem „Dantona” Wajdy, pozwoliła mi lepiej zrozumieć… Stalina.

Szereg lat pochłaniałem książki o nim i jego czasach i za każdym razem powracało uporczywe pytanie: dlaczego AŻ TAK wyrzynał zwykłych ludzi oraz swoich współpracowników? Czy był szaleńcem? Ale przecież wariat nie wspiąłby się tak sprytnie i sprawnie do władzy! Brakującym elementem układanki okazała się być dla mnie właśnie historia Rewolucji Francuskiej. Josif D. znał ją bardzo dobrze i bardzo nie chciał podzielić losu Dantona, Robespierre’a i Termidorian. Nie wspominając już o tym, w jakim świetle stawia to Marksa i Engelsa – oni nie wymyślili komunizmu od zera. Oni teoretyzując, chcieli pewnie rozwikłać zagadkę czemu we Francji nie wyszło i jak zrobić to lepiej…

Dobra, miałem się nie rozkręcać.

Pozostałe lektury
  • James Fadiman „The Psychedelic Explorer’s Guide„: lektura obowiązkowa dla każdego zainteresowanego tematem.
  • Sam Harris „Waking Up„: książka, którą natychmiast po przesłuchaniu (audiobook), zacząłem słuchać po raz drugi. Podobno polskie tłumaczenie jest dramatyczne, więc nie polecam, jednak (podobnie jak w przypadku Fadimana) uważam, że dla każdego zainteresowanego tematem lektura obowiązkowa. A o samym Samie Harrisie (i innych współczesnych filozofach) na pewno napiszę kiedyś trochę więcej.
  • Ken Wilber „Niepodzielone”: dla kogoś, kto jest otwarty oraz trochę zna się i interesuję psychologią, psychoterapią i ich rozmaitymi modelami – może być bardzo ciekawa. W przeciwnym wypadku uznasz ją za bełkot.
  • Frank Herbert „Diuna”: nadrabiam klasykę. Zdecydowanie warto. Nie tyle nawet ze względu na intrygę (boleśnie przewidywalną), co na cały fascynujący zbudowany przez autora świat.
  • Bill George „Prawdziwa Północ” (lektura z APP): Nie odkrywa Ameryki, ale planuję brać ją raz na kilka lat na bezludną wyspę, aby odświeżyć i wyregulować swój wewnętrzny liderski kompas.
  • Oldham, Morris „Twój psychologiczny autoportret”: i kolejny test osobowości (i kolejna lektura z APP…) oraz wyjaśnienie związanego z nim modelu. Jeden z lepszych i bardziej przydatnych spośród tych, z którymi się spotkałem. Swoją drogą o rozmaitych badaniach i modelach także planuje napisać.
  • Hans Helmut Kirst „08/15 w koszarach”, „08/15 na wojnie”, „08/15 walczy do końca”: antywojenny klasyk od byłego żołnierza Wehrmahtu. Lekkie, miejscami mocno rozrywkowe, ale dające do myślenia.
  • Sławomir Koper „Alkohol i Muzy. Wódka w życiu polskich artystów”: Taki „Pudelek” na temat Młodej Polski, 20-lecia międzywojennego i PRL. Nic specjalnie ambitnego, ale jako relaksująca lektura na święta książka sprawdziła się znakomicie. Refleksja po przeczytaniu: chciałbym choć raz zabalować, jak Przybyszewski! Niestety strasznie boję się kaca…
  • Last, but not least – Kelly Starrett „Bądź sprawny jak lampart”: wreszcie przeczytałem od deski do deski (czyli uważnie, dokładnie i robiąc notatki) książkę, której zalety opiewam już od bardzo dawna. I mimo, że niby ją znałem, to mam wrażenie, że dopiero porządne, kompleksowe wgryzienie się w całość, pozwoliło mi zrozumieć kilka kluczowych koncepcji. Teraz wdrażam wszystko w życie i tylko patrzeć, a będę gibki jak Dominika.

Ukulturalnianie się

Niestety znów tylko raz (ale za to naprawdę udanie) udało mi się w tym czasie dotrzeć do teatru – na „Emigrantów” Mrożka w Teatrze Szczęście. Jesień upłynęła mi bowiem głównie pod znakiem kulturalnego świętowania setnej rocznicy odzyskania niepodległości – powolnych spacerach po Błoniach i odwiedzaniu rozmaitych okolicznościowych wystaw. Na przykład świetnej „Niepodległość. Wokół myśli historycznej Józefa Piłsudskiego.”

Albo: „Krakowski Hejnał Wolności: Wolność przyszła z Podgórza”, w otwartym niedawno (i mającym sporo uroku) Muzeum Podgórza.

Po powrocie z którejś z nich, zupełnie spontanicznie odszukałem w internecie i obejrzałem „Wesele” Wajdy. To z kolei zaowocowało wizytą (pozdrowienia dla Pani Baś) na wystawie „Pan wiecznie Młody. Lucjan Rydel w 100-lecie śmierci” w absolutnie niszowym oddziale Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, czyli Domu pod Krzyżem na Szpitalnej.

Wreszcie – na kilka dni przed Wigilią, z obwarzankiem w dłoni i (nieco mokrym, wątłym i brudnym, ale jednak) śniegiem na butach, udało mi się dotrzeć na pokonkursową wystawę szopek krakowskich. Odlot!

Rozmaitości

Jak wspominałem, było sporo rozjazdów…

mapka polski z trasami

… ale poza jeżdżeniem pociągami między innymi:

Zdobyłem nagrodę publiczności za swoje przemówienie podczas PMPiady w Poznaniu. Spory sukces przy tak mocnej konkurencji (pozdrowienia dla Szymona) i temacie, który sobie wybrałem. Mówienie menedżerom, że nie zawsze mają rację (mimo głębokiego przekonania, że jest przeciwnie) to coś, co trzeba robić z wyczuciem. Najwyraźniej mi się udało.

Ciekawie było odbierać statuetkę wśród oklasków na scenie. Mimo oczywistej radości i dumy, czułem się autentycznie zakłopotany i miałem ochotę na jak najszybszą ewakuację z podium. Hm…

Rozpocząłem współpracę z asystentką. Kiedy pod koniec lata rozpoczynałem rekrutację, miałem to raczej za działanie profilaktyczne, rozwojowe i na wszelki wypadek. Teraz doprawdy nie wiem, jak przeżyłbym jesień bez wsparcia Igi. Tradycyjnie sporo mnie to nauczyło i tradycyjnie sądzę, że kiedyś o tym napiszę…

Przejechałem się pierwszą klasą Pendolino. Jadąc szkolić do Gdyni, dorwałem promocyjne bilety – pierwsza klasa kosztowała tyle, co druga. Kiedy zasiadałem w wygodnym fotelu czułem się, jak Warren Buffet, jak Książe Karol, jak prawdziwy krezus.

selfie w pociagu

Dobrze, że mam pamiątkowe zdjęcie, bo raczej tej imprezy już nie powtórzę. Nie warto – jedyna zaleta to wygodniejsze fotele i więcej miejsca na nogi. Okazuje się, że reklamowany jako zaleta dodatkowy poczęstunek składa się głównie z cukru (batony, ciasteczka, a jedyne wegetariańskie danie śniadaniowe to croissant z dżemem), ale głównym czynnikiem dyskwalifikującym jedynkę jest towarzystwo – głównie posłowie i biznesmeni. Tacy, którzy BARDZO GŁOŚNO muszą rozmawiać przez telefon. Aby wszyscy na pewno słyszeli jacy są ważni, bogaci i wpływowi.

Wolę skromną dwójeczkę w strefie ciszy.

Przeżyłem horror korzystając z airbnb i booking. Ostrzeżenie dla wszystkich korzystających z tych serwisów w Warszawie i szukających lokum w centrum – czytajcie uważnie opisy i nie bójcie się dopytywać właścicieli, nim wynajmiecie kwaterę! Dwa razy z rzędu miałem nieprzyjemność skończyć w „kołchozie” to jest dużym mieszkaniu z 5-6 pokojami wynajmowanymi jednocześnie przyjezdnym. Kilkanaście osób do jednej kuchni i łazienki, nie wspominając już o zachowywaniu ciszy nocnej. Brrrrr.

Po dłuższej przerwie odwiedziłem krakowskie Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa.

Otrzymane czekolady przydały się na charytatywną akcję, którą współorganizuję co święta. Swoją drogą bardzo się cieszę, bo zaraz po ostatniej edycji (czyli na świeżo) udało się spotkać i podsumować różne pomysły i wnioski, których wdrożenie rozplanowaliśmy następnie rozsądnie w czasie. Żadna fizyka kwantowa – po prostu zrobiliśmy to, co robi się w wielu projektach komercyjnych. Jednak każdy, kto miał kiedykolwiek do czynienia z jakąś (szczególnie większą) akcją wolontariacką wie, że dobrych praktyk ze świata biznesu, wcale nie przeszczepia się do działalności pro-bono tak łatwo.

Przeżyłem cudowny pierwszy raz z grupą szkoleniową. Podczas otwartego szkolenia w Warszawie zostałem brutalnie i bezwzględnie przetrzymany prawie do 18:00 (a koniec tego dnia miał być maksymalnie o 17:00) przez zaangażowaną grupę. Byłem wzruszony. Podczas moich szkoleń jest naprawdę intensywnie – ludzie po trzech dniach muszą sprawdzać w dowodzie osobistym, jak się nazywają. Dlatego to dla mnie autentyczny sukces, jeśli mimo stanu w jakim się znajdują, chcą zostawać na sali dłużej.

Mimo tak intensywnego czasu było też miejsce na dbanie o tężyznę fizyczną i relaks. Po kilkunastu miesiącach przerwy zacząłem stopniowo wracać do treningów z większymi ciężarami i od razu stwierdziłem, że było to to, czego mi trzeba. Duże ciężary to zwiększone wydzielanie testosteronu – masz lepszy nastrój i czujesz jak rosną włosy na przedramionach. Czujesz się jak FACET.

W ramach relaksu gapiłem się w gwiazdy w Warce, odwiedzałem krakowskie kopce i przeżywałem wieczory takie, jak ten, kiedy podczas urodzinowego ramen z Paulą mieliśmy okazje zapoznać zwierzęcą część krakowskiego Tao Garden.

Usmiechnieta Dziewczyna w Towarzystwie Krolikow

Tym uśmiechniętym akcentem kończę moją tradycyjnie eklektyczną relację.

antykruchość w życiu i w biznesie