Czyli czy wybierając swoją drogę życiową da się podjąć idealną decyzję i co tak naprawdę ma największe znaczenie dla naszej kariery i rozwoju.
Od małego lubiłem wszystko planować, układać i organizować. Na długo nim ziściłem marzenie o komputerze, miałem rozrysowaną i zaplanowaną idealną strukturę katalogów na dysku. Mógłbym napisać więc, że przeczuwając predyspozycje, już wtedy postanowiłem zostać project managerem. Mógłbym, ale to nie byłaby prawda. Nie byłem jak pewien młody czytelnik, który jakiś czas temu wysłał mi wiadomość następującej treści:
Chodzę do 7 klasy szkoły podstawowej. (…) Czy mógłby mi Pan tak w skrócie opisać jaką drogą iść ? Jaką szkołę średnią najlepiej wybrać (bardzo dobrze się uczę), jaki kierunek tej szkoły średniej, jaką drogą dalej podążać.
Siódma klasa! Ja w tym czasie marzyłem o Claudii Schiffer, a nie o kierowaniu projektami! To dlaczego wybrałem właśnie tę drogę? W jednym ze swoich wystąpień zażartowałem kiedyś, że kariera ta zamarzyła mi się, bo chciałem więcej zarabiać oraz chadzać na kolacje z klientem i dziewczynami z konsultingu. I muszę teraz publicznie przyznać się do tego, że to wcale nie był żart. Dokładnie tak wyglądała prawda. Niemniej, kiedy już to postanowiłem, swój plan wykonałem bardzo, bardzo konsekwentnie.
Nim jednak (w kolejnym tekście) przybliżę te perypetie, dziś postaram się odpowiedzieć na pytanie zadane mi przez mojego nieletniego czytelnika.
Czy wykształcenie w ogóle ma znaczenie?
I nie, i tak.
Zawsze głosiłem, że project managerem można zostać po naprawdę dowolnej szkole. Znam świetnych PM-ów po politologii, geologii, zaocznym prawie, a nawet bez wyższego wykształcenia. Jednak kiedy zastanowiłem się nad tym nieco dłużej, doszedłem do wniosku, że mógłbym jednak nieśmiało zasugerować dwie rzeczy:
- Profil szkoły jako-tako zbliżony do obszaru, w którym chce się potem pracować – np. marketing, informatyka, biotechnologia, ekonomia.
- Miejsce uznawane za dobre, prestiżowe, będące wysoko w rankingach.
Oczywiście można spokojnie dać sobie radę kończąc zaoczne teatroznawstwo w Libiążu, ale czemu nie ułatwić sobie życia?
Dlaczego nie kierunki menedżerskie?
Na temat tego, czy musimy być ekspertami w dziedzinie, w której kierujemy projektami pisałem już wcześniej. W skrócie: nie, nie musimy. Skąd więc sugestia kierunku studiów dobranego do branży, w której potem chcemy pracować? I dlaczego nie zarządzanie?
Powód jest bardzo prosty – kierunkowe studia raczej nie grożą zrobieniem z Ciebie dziedzinowego eksperta, ale za to ułatwią otrzymanie pracy tam, gdzie chcesz potem rozwijać się jako menedżer.
Potem, bo najpierw musisz odpracować swoje.
Wbrew wyobrażeniom, wbrew kolorowym plakatom kierunków menedżerskich, nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobi z Ciebie kierownika, póki nie popracujesz choć chwilę jako członek jakiegoś zespołu projektowego. Nikt. Nie z zawiści, nie z powodu jakichś nieżyciowych zasad. Po prostu dlatego, że sam (jako osoba zarządzająca) pewnie z autopsji wie, że zarządzania nie da się nauczyć w teorii.
Jeśli wcześniej na własnej skórze nie przeżyjesz serii nadgodzin, przekroczonych terminów, nierealnych planów oraz współpracowników ignorujących przydzielane im zadania, to nawet przy (niezwykle optymistycznym) założeniu, że Twoi wykładowcy to praktycy z talentem do przekazywania wiedzy, całość takich studiów będzie niczym wykład z doskonalenia pływania dla osób, które na oczy nie widziały basenu. Jak tłumaczenie babci dlaczego lajkowanie pewnych rzeczy to obciach i o co chodzi w insta-stories.
Tylko, że w tym układzie to Ty będziesz babcią i nawet przy najszczerszych chęciach niewiele wyniesiesz.
CHCESZ POZNAĆ ŚWIAT ZARZĄDZANIA PROJEKTAMI OCZAMI PRAKTYKA?
Zapisz się na kurs online, w którym czeka na Ciebie 12 lekkostrawnych lekcji,
przykłady, materiały dodatkowe, całość zakończona certyfikatem.
Dlaczego szkoły ze szczytów rankingów?
Wcale nie chodzi o poziom, bo – wspomnisz moje słowa – większość z nabytej tam wiedzy przyda Ci się najwyżej, kiedy po zaprzestaniu tłumaczeń zechcesz porozwiązywać z babcią krzyżówkę. Chodzi o ludzi, których tam poznasz i atmosferę, którą będziesz się otaczać. Mam niezłe porównanie, ponieważ kończyłem bardzo dobre liceum (w 2018 numer 6 w Polsce) i raczej kiepską uczelnię (numer 40 w tym samym rankingu).
To między innymi dzięki kumplom z liceum zacząłem programować, a potem robić pierwsze biznesy na tworzeniu stron internetowych. W tym wieku bardzo inspiruje nas to, co robi nasze otoczenie. A moje otoczenie czytało Sołżenicyna, tworzyło autorskie gry RPG i włamywało się na serwer (Netware!) w szkolnej pracowni komputerowej.
W takim miejscu jest też dużo większa szansa, by trafić na prawdziwą nauczycielską osobowość. Kogoś z kim wam „kliknie” i kto zaczaruje wam jakiś przedmiot tak, że stanie się on prawdziwą pasją i przyjemnością. W moim przypadku był to Derek – Irlandczyk, który uczył nas angielskiego. W efekcie przez całe lata i z naprawdę nielicznymi wyjątkami zawsze byłem osobą z najlepszą znajomością angielskiego w całym zespole.
Co równie ważne – większość z licealnych znajomości (w tym z Derekiem) trwa do dzisiaj. Dzięki temu dysponuję siatką naprawdę mądrych i ogarniętych życiowo ludzi, którzy mnie inspirują i z którymi mogę przegadać i skonsultować najrozmaitsze pomysły. Ale mam z tego nie tylko inspirację. Miewam też ciekawe oferty pracy i lukratywne zlecenia.
Trudna do przełknięcia dla niektórych prawda brzmi bowiem następująco: do internetu i na słupy ogłoszeniowe ciekawe oferty trafiają w ostatniej kolejności. Najpierw rozsyłane są po sprawdzonych znajomych. I nie ma w tym nic złego ani dziwnego. To zupełnie naturalna rzecz – jeśli masz wolny pokój w mieszkaniu, najpierw pytasz po znajomych, a dopiero potem wywieszasz ogłoszenie na słupie i zaczynasz zapraszać ludzi z ulicy. Dokładnie tak samo jest z pracą i rozmaitymi zleceniami – najpierw pytasz zaufanych. Może właśnie tak dostaniesz pierwszą szansę, by pokierować jakimś projektem?
Bo mało co jest w stanie pobić relacje i zaufanie budowane od czasów, gdy było się zbuntowanym nastolatkiem w glanach.
Co dzisiaj zrobiłbym inaczej?
Zacisnął zęby (trudniejsze studia) i poszedł na Informatykę i Zarządzanie na Politechnice Wrocławskiej, a nie na wydział o podobnej nazwie (Zarządzanie i Informatyka) na Akademii Ekonomicznej. Nie ze względu na wiedzę. Tak jak rachunkowość i ogólna wiedza ekonomiczna owszem, przydały się tu i ówdzie, tak samo pewnie (czyli tu i ówdzie) przydałaby się wiedza z Polibudy.
Studiowałbym za to z większością znajomych z liceum i na pewno poznał kolejnych ciekawych i ogarniętych ludzi (w ramach ciekawostki dodam, że studiowałbym wtedy z Michałem Sadowskim). To nie znaczy, że na (powstań) Akademii Ekonomicznej im. Oskara Langego we Wrocławiu (spocznij) wcale takowych nie było.
Byli, owszem, ale niestety w zdecydowanej mniejszości.
Liczy się to, co zrobisz dalej
To były moje sugestie, ale jeśli marzysz o karierze project managera, a jesteś w swoim życiu nieco dalej niż Marcin z siódmej klasy i masz na koncie inne decyzje, niż sugeruję wyżej – nie załamuj się. Żaden wybór i żadna ścieżka w życiu nie są idealne.
Moje nie-idealne studia pozwoliły mi o wiele łatwiej dogadywać się z nie-informatykami podczas bardzo wielu projektów, dały dużo swobody czasowej na biznesy poboczne oraz… pozwoliły poznać moją pierwszą dziewczynę i generalnie oswoiły z kobietami. Po raczej męskim liceum moje informacje w tej dziedzinie były czysto teoretyczne i szczerze wątpię, czy na politechnice miałoby to specjalne szanse się zmienić.
Ważne jest więc nie podjęcie jednej celnej decyzji, która załatwi wszystko. Każdy, nawet najlepszy wybór będzie miał jakieś wady oraz nieprzewidziane konsekwencje. I co ważniejsze – każda droga, aby osiągnąć wymarzone rezultaty, będzie wymagać pracy i konsekwencji. O wiele istotniejsze jest więc nie to, co wybierzesz, a jak zachowasz się potem.
O tym, jak było ze mną opowiem w kolejnym odcinku.