antykruchość w życiu i w biznesie

Masz chyba problem z krytyką…

Słysząc takie zdanie kolejny raz w ciągu kilku miesięcy, postanowiłem uczciwie przemyśleć sprawę. Efekt? Poza rachunkiem sumienia i towarzyszącym mu biciem się w pierś, porządnie usystematyzowałem wiedzę na ten trudny, ale jakże życiowy temat. A wtedy nie zostało już nic innego, jak podsumować wszystko w pierwszym po długiej przerwie tekście.

Kraków, Środa, 9 Maja A.D. 2018. Rozpuszczam się z gorąca prowadząc mój pierwszy w życiu webinar na żywo. Nie wiem, co wykańcza mnie bardziej – stres, czy panujący w pokoju zaduch. Aby zredukować ryzyko zewnętrznych hałasów pozamykałem drzwi i okna, a temperatura szybko osiągnęła okolice 35°C.

Ale nic to. Jest dobrze. Widać mnie i słychać. Jestem przygotowany, mam dobre notatki i zaraz zaserwuję wszystkim porcję merytorycznego mięsa. Chociaż nie… nie wszystko jest w porządku. Część spośród oglądających zgłasza problemy z dźwiękiem. Zaczynam mówić głośniej i przysuwam się bliżej zestawu nagrywającego. Niby lepiej.

Ocieram pot z czoła, oddycham z ulgą, kiedy nagle włącza się jeden z widzów:

Trochę lepiej, polecam kupić pchełkę, chociażby w Chinach za dolara, a jak leci z komórki zestaw słuchawkowy.

I ja wiem, że to było w dobrej wierze, ale do takiego wniosku doszedłem dopiero w jakąś godzinę po zakończeniu transmisji – kiedy opadły już wszystkie nerwy. Natomiast kiedy to przeczytałem, to zamiast po prostu podziękować, skomentowałem to tak:

… muszę Ci powiedzieć, że mam kierunkowy mikrofon za 250,- złotych podłączony tutaj…

No cóż, przynajmniej powiedziałem to z uśmiechem. Co i tak było swego rodzaju osiągnięciem, ponieważ wewnętrznie – co tu wiele ukrywać – trafił mnie szlag. Człowiek się stara, dwoi, troi, a tu taka „dobra rada”. Zwłaszcza, że naprawdę specjalnie zainwestowałem przed nagraniem ćwierć tysiąca złotych w coś teoretycznie lepszego od jakiejś pchełki!

Dla zainteresowanych: surową relację bez poprawionego dźwięku znajdziecie tutaj (’akcja’ od 9:30).

TYLKO DOBRA RADA, CZY JUŻ KRYTYKA?

No właśnie – co właściwie rozumiem pod hasłem „krytyka”? Przecież to, co napisał uczestnik, to była tylko niewinna rada. Tylko… czy aby na pewno? Weźmy taką wymianę zdań:

Ania: Hmm… Seszele czy Madagaskar?

Stefan: Zdecydowanie Madagaskar!

Tu sytuacja jest czysta – bo proszący o pomoc nie określił ze swoimi preferencjami oraz jasno pyta o radę. Ale co powiesz o takiej sytuacji:

Ania: Wybieram się na Madagaskar!

Stefan: Madagaskar? O wiele ciekawsze będą Seszele!

Abstrahując już od faktu, że w tym przypadku Ania wcale nie prosiła Stefana o opinię, to… no cóż: niezależnie od tego jak dyplomatyczny nie byłby Stefan, to swoją wypowiedzią daje do zrozumienia jedno: uważa postępowanie Ani za błędne. I tyle. Niniejszy tekst będzie traktował więc o reagowaniu z głową na krytykę zarówno w wersji frontalnej i otwartej, jak i tej bardziej zawoalowanej.

powinnas_sobie_kogos_znalezc

 

CZY KRYTYKA MA PRAWO NAS WKURZAĆ?

Krótko: tak, ma prawo. Sęk tylko w tym, co z tym faktem zrobimy.

Nie chodzi o to, by żyć w zaprzeczeniu i udawać, że jesteśmy jakimś nieczułym robotem. To jest ZUPEŁNIE NORMALNE – który to wniosek był dla mnie absolutnym odkryciem sezonu- że czujemy się niekomfortowo, kiedy ktoś mówi nam, że coś zrobiliśmy źle. Tym bardziej normalne, im bardziej obiekt krytyki jest częścią naszej tożsamości. Czyli na przykład:

  • włożyliśmy weń dużo serca i wysiłku (organizacja szkolenia, plan wyprawy na Madagaskar);
  • zachowujemy się tak od lat (tańczymy, ubieramy się, piszemy maile, prowadzimy spotkania);
  • wierzymy głęboko w słuszność danej idei czy sposobu postępowania. 

Ludzkie i normalne. Podkreślam to tak mocno, bo mam wrażenie, że przez trzydzieści sześć lat życia nikt nie wyjaśnił mi tego tak, jak powinien. Słyszałem za to wciąż (na przykład, gdy twarz układała mi się w podkówkę po wytknięciu szeregu błędów w moim najnowszym projekcie):

Ty chyba masz problem z krytyką.

Brzmi znajomo?

Co było potem? Ano wyrzucałem sobie: że jestem zbyt choleryczny, przewrażliwiony i generalnie za bardzo się przejmuję. Powinienem wyluzować i uśmiechnąć się od ucha do ucha. A to, motyla noga, zupełnie nie tak. A przynajmniej nie do końca.

PRZYJMOWANIE FEEDBACKU PUNKT 1: WYSŁUCHAJ

Nie dław i nie zaprzeczaj naturalnym uczuciom (czytaj: stresowi i dyskomfortowi). Zamiast tego staraj się opanować je i wziąć na wodzę. Szczególnie w pierwszej chwili. Im mocniej uderzyło, tym mniej sensowna i racjonalna może być twoja pierwsza reakcja.

Jak to zrobić?

Zacznij od tego, że wyprostujesz się i weźmiesz jeden głęboki oddech aż do brzucha. Nie żartuję. Spójrz na siebie w chwili, gdy uderza wywołany krytyką stres. Zgarbiona postawa, zaciśnięty brzuch i szczęki – pozycja do walki. W takim momencie mózg z automatu zaczyna podpowiadać nam następujące strategie: przyłóż mu, zaprzecz jej, nie słuchaj ich, uciekaj. Spróbuj więc choć trochę się rozluźnić. A potem? Potem po prostu się zamknij i daj spokojnie skończyć im swoją wypowiedź.

Raz, że to po prostu kulturalne. Dwa, że warto upewnić się o co im tak naprawdę idzie, a nie wyjść na idiotę polemizując z czymś, czego druga strona wcale nie powiedziała, ani powiedzieć nie zamierzała. I wreszcie po trzecie – i zaprawdę warto wziąć to sobie do serca – każda cięta riposta, która ciśnie ci się wtedy na usta, to naprawdę BARDZO zły pomysł.

Powstrzymaj wewnętrznego mistrza ciętej riposty

Weźmy prawdziwą sytuację, która o ile nie jest najlepszym przykładem krytyki, tak świetnie obrazuje mechanizm „błyskotliwej riposty na gorąco”. Kilka miesięcy temu potrąciłem jakiegoś gościa na siłowni. Potrąciłem i zachowałem się jak buc – nie przeprosiłem i poszedłem dalej, na co on wycedził przez zęby:

Może być uważał, CO?!?

W tym momencie zagrała we mnie krew przodków spod Grunwaldu (niezależnie od tego, po której stronie stali) i… Ha! Tak! Od razu przyszło mi do głowy coś, co go zgasi:

Yyy, nie przypominam sobie byśmy byli na 'ty’.

Kurtyna.

Większość wygłaszanych w emocjach ripost i polemik reprezentuje zbliżony poziom.

Ale jeśli nawet masz genialną ripostę, taką naprawdę celną, lekko złośliwą i błyskotliwą, to i tak warto powstrzymać się przed jej wygłoszeniem. Szczególnie jeśli jej obiektem miałby być krewny, partner, sąsiad albo kolega z zespołu. Słowem – ktoś, z kim spotykasz się, współpracujesz i utrzymujesz relacje na co dzień. To miejsce na moje ulubione pytanie: PO CO? Co da ci taka odzywka poza chwilą głupiej satysfakcji? Kompletnie nic. Za to sporo może między wami zepsuć.

Gdy trzęsie tak, że „zamknij się i daj im skończyć” graniczy z niemożliwością

Niestety nie wymyśliłem tu dla siebie nic więcej ponad powtórzenie w myślach „jestem krynicą spokoju, dam radę”, a w ekstremalnych przypadkach wyduszeniu „dziękuję”, odwrocie na pięcie i ewakuacji z miejsca zdarzenia celem dokonania kontrolowanej erupcji frustracji na uboczu – na przykład w zaciszu męskiej toalety.

Swoją drogą – kiedy już minie, lubię zastanowić się nad przyczynami aż tak silnej reakcji.

Niestety często oznacza to, że rozmówca trafił w ukryte przed światem sedno. W sprawę, co do której sam odczuwam wstyd i winę, próbując jednak schować całość przed otoczeniem i samym sobą. W takim wypadku, kiedy już skończę piszczeć pod stołem jak zraniona foczka, staram się spojrzeć na to zdarzenie jak na prezent. To przecież jasny sygnał, że mam problem, z którym muszę się zmierzyć, nim zmieni mnie w przewrażliwionego na danym punkcie frustrata.

Inny powód niewspółmiernie emocjonalnej reakcji to zbytnia identyfikacja z przedmiotem krytyki i branie jej zbyt osobiście. Wtedy pomaga mi wymamrotanie sobie pod nosem:

Przecież to, że coś im się nie spodobało, w żadnym wypadku nie oznacza, że uważają ciebie albo całą twoją pracę za beznadziejną. Czy jeśli Marcin zapomniał dodać załącznika albo gorzej poszła mu prezentacja – jest od razu skreślany jako niekompetentny idiota?

Względnie:

To jest tylko opinia na temat czegoś. Często życzliwa. Sam przecież także mówisz czasem ludziom takie rzeczy z bardzo pozytywnych pobudek. Jak to wygląda, kiedy ktoś w takiej chwili źle reaguje na taką uwagę, co sobie o nim myślisz…?

I tyle.

PRZYJMOWANIE FEEDBACKU PUNKT 2: DOPYTAJ

Niby żadna filozofia, a jednak niezmiernie rzadko spotykam się z tym, by ktoś realizował ten krok. Czasami przedmiot krytyki jest oczywisty, jednak zazwyczaj dopytanie, sparafrazowanie, uszczegółowienie może okazać się bardzo pomocne. Szczególnie, jeśli nie jest to jedynie 'dobra rada’ przy wigilijnym stole, a poważniejsza rozmowa korygująca. W takim przypadku absolutnie obowiązkowo dowiedz się, czego tak naprawdę krytykujący oczekuje. Jakie są jego intencje? Po co daje ci feedback? Co dalej?

Teoretycznie sam powinien ci powiedzieć, ale pamiętaj, że nim też targają w tej chwili nerwy i mógł się zwyczajnie chłop (lub dziewoja) zakałapućkać i zapomnieć. Nie zaszkodzi (we własnym interesie) trochę tu pomóc.

Przyjemnymi skutkami ubocznymi takiego zachowania są też: fakt, że taka rozmowa kupuje nam dodatkowy czas na uspokojenie oraz że wywołujemy na rozmówcy naprawdę dobre wrażenie. Kogoś pewnego siebie i dojrzałego, kto nie boi się stanąć twarzą w twarz z feedbackiem.

Bo za takich najpewniej się mamy, prawda?

Gwoli ścisłości – użyłem tu popularnego zarówno w korporacyjnych open-space’ach, jak i startupowych biurach na poddaszu określenia: feedback. Tłumaczy się toto na polski jako „informacja zwrotna” i ma zdecydowanie szersze znaczenie niż „krytyka”. Jednak bardzo często, zwłaszcza w potocznym użyciu, dokładnie to znaczy i do tego się sprowadza. I w takim też znaczeniu pojawia się w tym tekście.

PRZYJMOWANIE FEEDBACKU PUNKT 3: PODZIĘKUJ

Czyli po prostu coś powiedz.

Możesz wejść w spokojną polemikę. Powiedzieć, że szanujesz ich zdanie, ale wolisz jednak robić to po swojemu. Przyznać rację. Podziękować i powiedzieć, że to przemyślisz. Cokolwiek w tym momencie uznajesz za rozsądne. Na pewno jednak nie zbywaj całości milczeniem albo marnym skinieniem głowy. Zwłaszcza, jeśli się z daną opinią nie zgadzasz. Milczenie najczęściej zostanie uznane za zgodę więc kiedy potem ktoś zobaczy, że dalej robicie swoje – może poczuć się urażony albo wręcz okłamany. Skoro się z nimi zgodziliście, to czemu nadal postępujecie inaczej?

Kiedy ktoś daje mi feedback odnośnie moich szkoleń, z którym nie do końca się zgadzam, stosuję odpowiedzi zbliżone do tych:

  • „Ciekawe, ale to zupełnie nie mój styl / nie jestem w stanie tego zmieścić / często słyszę zupełnie przeciwne opinie” – to w przypadkach, kiedy raczej nic z tym nie zrobię.
  • „Rozumiem, ale weź pod uwagę…” – to w przypadkach, gdy krytykująca mnie osoba naprawdę się postarała (sporo argumentów, przemyślana wypowiedź). Wówczas czuję się w obowiązku wyjaśnić, czemu postąpię inaczej. To, że oni się postarali daje dużą szansę na to, że nie wychodzą z pozycji „moja jest tylko racja” i zrozumieją też mój punkt widzenia. A może nawet rzucą ze swojej strony kilka dodatkowych argumentów, które koniec końców mnie przekonają…?
  • „Przemyślę to” – stosuję zarówno do aroganckich betonów, jak i w przypadkach, kiedy naprawdę nie wiem co zrobić z taką krytyką i potrzebuję się z tym solidnie przespać.

To wszystko oczywiście nie znaczy, że nie mogę ponownie przemyśleć całej sprawy i zmienić zdania. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy podczas rozmowy zaprzeczyłem, nie zgodziłem się i twardo obstawałem przy swoim, a potem sprawa przypominała mi się i wracała. Pod prysznicem, na siłowni i podczas jazdy rowerem do Biedronki. To zdecydowany znak, że pora na krok czwarty.

PRZYJMOWANIE FEEDBACKU PUNKT 4: PRZEMYŚL

Czyli zdecyduj, co zrobisz z otrzymanym właśnie prezentem. O aspektach krytyki, które nawet kiedy jest bzdurna, pozwalają patrzeć na nią właśnie jak na cenny prezent, bardzo dobrze pisze Alex Barszczewski. Jego krótki tekst polecam z całego serca także ze względu na zgrabne przedstawienie naszego narodowego problemu z przyjmowaniem pozytywnego feedbacku – pochwał i komplementów.

Wracając jednak do wyciągania podstawowych wniosków – kiedy już odparujesz, po prostu skup się na próbie uczciwej odpowiedzi na pytanie:

Która strona może mieć tutaj rację i co w związku z tym warto uczynić dalej?

Zasadniczo możliwości są trzy.

NIE MIELI RACJI

Czy aby na pewno? Dla wszystkich pewnych siebie, swoich racji i poglądów: warto chociaż przez chwilę rozważyć, że możecie się mylić albo chociaż nie mieć 100% racji.

Daruję wam błyskotliwe cytaty z osób krytykujących wynalazki takie, jak smartfon, łódź podwodna, samolot, czy internet twierdzących, że absolutnie nie ma szans, aby zadziałały. Względnie, że nie skorzysta z nich nikt poza autorem i jego najbliższą rodziną. Zamiast tego posłużę się przypisywanym Bertrandowi Russelowi cytatem, który przypominam sobie w chwilach, kiedy łapię się na skraju (lub już poza nim) bycia wszystkowiedzącym i zadufanym w sobie palantem:

Nigdy w życiu nie oddałbym życia za swoje poglądy. No bo co, jeśli się mylę…

Jakie merytoryczne argumenty (fakty, nie opinie) przemawiają za Twoim punktem widzenia?

Czy nie obstajesz przy swoim tylko dlatego, że wszedłeś w ognistą polemikę i teraz jedziesz już dalej regułą konsekwencji, bo głupio byłoby przyznać rację drugiej stronie? Czy nie odrzucasz jakiejś tezy wyłącznie dlatego, że nie lubisz osoby, która ją wypowiedziała? To, że ktoś ma wieśniackie (wg. ciebie) ubranie, wkurzający ton głosu lub niedorzeczne poglądy polityczne, wcale nie oznacza, że nie może mówić na dany temat do rzeczy. Zwolennik PiS, miłośnik PO, lewak, skrajny liberał i narodowiec – opinia każdego, o ile damy sobie szansę i ją rozważymy – może uratować nas przed strzałem w stopę.

Względnie uświadomić, że w tę stopę strzelamy sobie już od dłuższego czasu.

MIELI RACJĘ

Czy aby na pewno? Do tych wszystkich skromnych, początkujących i z niską pewnością siebie: niezależnie od tego, kto właśnie cię skrytykował – rodzic, profesor, coach, prezes – MÓGŁ NIE MIEĆ RACJI.

Mógł nie mieć pełnego obrazu sytuacji, działać bezmyślnie, pod wpływem uprzedzeń, zazdrości, impulsu albo po prostu zwyczajnie się mylić. Dlatego zanim się załamiesz i zaczniesz gwałtownie zmieniać swoje poglądy, plany i zachowanie, rozważ na spokojnie wszystkie racjonalne przesłanki za i przeciw. Podpowiem, że:

bo ja tak mówię, bo tak jest napisane w podręczniku / standardzie / internecie,

się do takowych nie zaliczają. Dlatego właśnie tak ważny jest krok drugi: dopytaj i zrozum. 

Szczególnie śliskie są wszystkie oceny dotyczące was jako całości. Te mówiące, że jesteście nierozsądni, dziecinni, nieprofesjonalni, niedojrzali – niepotrzebne skreślić.

W tekście o moich przygodach z coachami i mentorami wspominałem o szybkiej 'diagnozie’ mojej osoby postawionej przez Roberta Kroola. Cała sytuacja dała mi na tyle do myślenia, że zacząłem zwracać uwagę na podobne przypadki dziejące się wokoło. I co zobaczyłem? Przerażająco liczne sytuacje, kiedy to starsza, bardziej doświadczona i ciesząca się z racji tego autorytetem osoba, stawia na podstawie jednej historii, zdarzenia, pierwszego wrażenia błyskawiczną diagnozę, jaki ktoś jest. Nie na temat tego, jak ktoś się w danej sytuacji zachował, jakie zrobił wrażenie, tylko JAKI JEST.

Zjawisko to fachowo zwane jest podstawowym błędem atrybucji (fundamental attribution error). Na podstawie jednej-dwóch obserwacji wysnuwamy wnioski na temat czyjejś osobowości. Ktoś spóźnia się na spotkanie, jest nieprzygotowany, a w trakcie cały czas spogląda na telefon. I już mamy wyrobioną opinię – nieprofesjonalny, nie można na nim polegać. I tak go od tego dnia traktujemy. Nawet nie przyjdzie nam do głowy, że to jeden z lepszych pracowników, a po prostu jego córka zdaje dzisiaj ustną maturę, a on czeka w nerwach na wyniki.

Na pewno zdarzyło ci się wziąć kogoś za buca czy idiotkę, by dużo później (i ku swojemu zażenowaniu) zorientować się, jak bardzo skrzywdziliście tę osobę swoją oceną. I dokładnie tak samo jest z wydaną na szybko krytyką ze strony rozmaitych ekspertów. Weźcie to pod uwagę, bo oni wcale nie muszą mieć racji. Więcej – im szybciej została wydana dana opinia oraz im bardziej jest zgeneralizowana (czyli: Jacek jest zbyt emocjonalny, zamiast: Jacek zachował się tam w sposób zdecydowanie zbyt emocjonalny) – tym większa szansa, że zwyczajnie bredzą. Że ich doświadczenie, pozycja i liczne pochwały ze strony otoczenia spowodowały proces powolnej utraty kontaktu z rzeczywistością.

Albo…, że po prostu mieli gorszy dzień.

NA DWOJE BABKA WRÓŻYŁA

Czyli kiedy za żadną ze stron nie przemawiają miażdżące argumenty. Trochę racji tu, trochę tam. Mniej faktów i merytoryki, a więcej opinii.

I to tak naprawdę jest przypadek najczęstszy.

Nie chcę wdawać się tu w dłuższe filozoficzne dywagacje. Zamiast tego wspomnę mantrę, którą powtarzam w momentach, gdy przyłapuję się na zabawie w Salomona. W rozstrzyganie „kto ma jedną, jedyną i najmądrzejszą rację”:

Drogi Igorze: stawianie podobnych wyroków w tak złożonym świecie ma prawdopodobnie tyle samo sensu, co próba podziału wody w jeziorze z pomocą szkolnej ekierki.

Życie to nie równanie pierwszego stopnia i często istnieje więcej, niż tylko jedno prawidłowe rozwiązanie.

Madagaskar bywa równie dobrym wyborem jak Seszele. Każda wyprawa ma trochę specyficznych zalet, które dla różnych osób będą miały odmienną wagę i moc. W tych samych negocjacjach zagranie ostro może przynieść równie pozytywne (choć różne w szczegółach) rezultaty, jak zachowanie się w sposób bardziej uległy. Zwłaszcza gdy dana strategia będzie bardziej spójna z osobowością negocjującego. W bardzo wielu dziedzinach po prostu nie ma jednej, uniwersalnej racji.

Co więc robię w przypadkach dyskusyjnych? Bawię się w coacha i sam sobie zadaję rozmaite pytania:

1. Ile już razy słyszałem podobną opinię?

Ludzie są bardzo różni, mają odmienne gusta, preferencje i upodobania. Kiedy większość osób pozostaje obojętna na wasz ubiór czy wygląd strony internetowej, a tylko od czasu do czasu słyszycie pojedyncze krytyczne opinie – raczej nie ma sensu rzucać wszystkiego i wdrażać radykalnych zmian. Nie da się zrobić czegokolwiek, nawet szarlotki, tak, aby jej smak pasował wszystkim.

Z drugiej strony – jeśli zbliżone opinie zaczynają się powtarzać – może to być sygnałem, że coś jest na rzeczy. Dokładnie takie podejście stosuję odnośnie bloga, stron internetowych, profilu LinkedIn i wielu innych spraw. Inaczej oszalałbym w kółko przebudowując je na najróżniejsze modły. A koniec końców i tak nie zadowoliłbym wszystkich.

2. Ile czasu, pieniędzy, wysiłku kosztowałaby mnie zmiana?

Kiedy fakty przemawiają za przyznaniem komuś racji i zmianą mojego postępowania, lubię zastanowić się, ile taka zmiana będzie mnie kosztowała i jak wiele mogę zyskać na jej wdrożeniu. Czasami… Nie, wróć – bardzo często jest bowiem tak, że o ile coś faktycznie mogło by być lepsze, to wysiłek jaki musielibyśmy włożyć w poprawę, zdecydowanie warto by włożyć gdzie indziej.

Nie da się robić wszystkiego idealnie, a takie usiłowania mają nawet swoją nazwę: perfekcjonizm. Kiedy kilka osób zwróciło mi uwagę, że moje produkowane podczas szkoleń rysunki są brzydkie i nieczytelne, kupiłem nawet książkę o tym jak rysować lepiej. A potem zadałem sobie bardzo ważne pytanie:

Drogi Igorze. Masz skończoną ilość czasu. I ALBO możesz go poświęcić na naukę rysowania, ALBO na dopracowanie ćwiczeń. Na przykład tego o przejmowaniu trudnego projektu w połowie. Co jest WAŻNIEJSZE?

Mam nadzieję, że domyślasz się, co wybrałem.

3. Jaki jest koszt pomyłki?

Czasami, przynajmniej według mnie, większość racji przemawia na moją korzyść, ale koszt pomyłki jest zbyt duży. Ostatnio miałem przyjemność wystąpić na jednym z wydarzeń z cyklu APPEndix. Kiedy na dzień przed, pewna życzliwa mi osoba wysłuchała próbnej wersji prezentacji, zwróciła mi uwagę na pewną kontrowersyjną tezę, którą próbowałem tam przemycić.

Nie do końca zgadzałem się, że jest ona aż tak kontrowersyjna i nadal uważam, że mogłem spokojnie powiedzieć to, co planowałem. Ale miałem pierwszy raz stanąć przed publicznością średnio o dziesięć lat starszą i o jeden poziom wyższą w hierarchii swoich firm niż ta, do której byłem przyzwyczajony. Stanąć w towarzystwie naukowców, dyrektora i uznanego mówcy. Chciałem wypaść dobrze. Pokazać swoją mocną stronę – twarz buntownika, ale buntownika sympatycznego i mającego dla podparcia swoich obrazoburczych tez solidne podstawy.

Byłoby po prostu głupie dla tych kilku nie-aż-tak-znów-ważnych zdań zaryzykować, że publiczność uzna mnie za mądrzącego się szczeniaka-pieniacza. Stonowałem więc nieco ten fragment, a wymowa całości wiele na tym nie straciła.

appendix_igor_mroz

4. Kim jest osoba krytykująca?

To będzie bardzo krótki akapit. Po prostu zadaję sobie pytanie:

Kim jest ta osoba? Czy naprawdę zależy mi na jej opinii?

Bardzo je lubię, bo zaprawdę zbyt często orientowałem się poniewczasie, że próbuję w tej czy innej sytuacji zadowolić na siłę ludzi, których wcale nie szanuję, ani nie cenię. Czy muszę tracić czas i nerwy, aby przekonywać do swojego zdania kogoś, kogo widzę pierwszy raz w życiu i kto zachowuje się arogancko, bezczelnie i jest głuchy na wszelkie argumenty? A po kiego grzyba?

5. Czy mogę szybko i małym kosztem sprawdzić opcję alternatywną?

Czasami można na dany temat toczyć długą, akademicką dysputę, z której i tak niewiele wyniknie. Obie strony obstają twardo przy swoich stanowiskach i każda ma na ich obronę szereg ważkich argumentów. Co wtedy? O ile koszt nie jest duży, to zamiast spierać się, warto po prostu spróbować proponowanej nam alternatywy, czyli:

  • Zmienić na tydzień układ treści na stronie i spytać innych o zdanie (albo popatrzeć na statystyki).
  • Anulować tamto nudne, ale uważane przez nas za konieczne, spotkanie i zobaczyć co z tego wyniknie.
  • Zapytać znajomych czy faktycznie dane zdjęcie, to najszczęśliwszy wybór na główną fotografię na serwisie randkowym.
  • Ubrać się na jeden dzień inaczej do pracy i zobaczyć jak będziemy się czuć oraz co powiedzą współpracownicy.

To oczywiście oznacza, że nasze ego musi być gotowe na potwierdzenie w ten sposób racji drugiej strony. Ale chyba warto? Chyba lepsze to, niż mieć słabą stronę, demotywować zespół bezsensownym spotkaniem, mieć słabe wyniki jako internetowy podrywacz, względnie antagonizować współpracowników nieadekwatnym ubiorem.

Tak, wszystko to przykłady z mojego życia.

NAJWYRAŹNIEJ PODOBA CI SIĘ TO, CO CZYTASZ. W TAKIM RAZIE OBCZAJ TEŻ TE TEKSTY:

JAK SPRYTNIE PROSIĆ O KONSTRUKTYWNĄ KRYTYKĘ?

Cóż – tak, jak jestem fanem kultury feedbacku, kiedy to osoby bliskie (zespół w pracy, przyjaciele, rodzina) mają 'licencję’ na udzielanie dobrej, życzliwej i konkretnej krytyki bez proszenia. Jak niesamowicie przemawia do mnie idea Radical Honesty Ray’a Dalio. To tak samo jestem też realistą i wiem, że wszystko to bywa w praktyce niesamowicie trudne. Trudne chociażby dlatego, że większość z nas jest boleśnie kiepska w udzielaniu dobrego feedbacku.

Dlatego właśnie tak lubię proste pytanie, które namiętnie zadaję przy różnych okazjach:

Jaka jest JEDNA rzecz, którą MOGĘ zmienić, aby (…) było lepsze?

Czyli na przykład:

  • Jaka jest jedna rzecz, jaką mogę zmienić w moim zachowaniu, by być bardziej znośnym na wyjeździe?
  • Jaka jest jedna rzecz, jaką mogę zmienić w treści lub sposobie prowadzenia szkolenia, aby było lepsze?
  • Jaka jest jedna rzecz, jaką możemy zmienić, aby nasze zespołowe spotkania szybciej osiągały cel?

Taka forma zdecydowanie zwiększa prawdopodobieństwo (przy minimum dobrej woli i pomyślunku u odpowiadającego) na otrzymanie naprawdę wartościowej i przydatnej odpowiedzi. Główny sekret tkwi tutaj w słowach napisanych wielkimi literami.

JEDNA rzecz: czyli w domyśle – wybierz najważniejszą. Nie zarzuć mnie stekiem dobrych rad i uwag – tych zawsze będzie wiele, ale nie wszystkie (patrz wyżej – koszt zmiany) warte są wdrażania. Wybierz to, co wydaje ci się najistotniejsze.

MOGĘ zmienić: czyli bez nierealistycznych życzeń i zachcianek. Jeśli ktoś jest über-bałaganiarzem – oznaczać może to po prostu zbieranie po sobie brudnej bielizny. To mądre, bo realistyczne. Ktoś taki nie stanie się bowiem z dnia na dzień sterylnie czystym pedantem, nawet gdyby bardzo tego chciał.

Jeśli nasze spotkania dezorganizuje Dyrektor X i próbowaliśmy już na niego wpłynąć, ale nic z tego nie wyszło – warto, by nasze MOGĘ skupiło się na jakimś innym aspekcie. Niekoniecznie związanym z tamtym problemem. Czymś, co faktycznie MOŻEMY zmienić, zamiast frustrować się, że znów nie wyszło i wszystko jest bez sensu. Na przykład na wyznaczeniu osoby notującej wnioski w arkuszu z listą tematów, co pozwoli podnieść jakość notatek oraz uniknąć czekania w trakcie na dokończenie pisania przez prowadzącego.

Zespołowo świetnie sprawdza się tutaj technika Lean Coffee, którą opisałem na mojej stronie projektowej.

NA ZAKOŃCZENIE: A CO Z PATOLOGIAMI?

Nie chcę, aby był to jeden z bardzo licznych pięknie brzmiących, ale oderwanych od rzeczywistości psychologicznych poradników. Taki w sam raz dla świata równoległego, w którym nikt nie jeździ tramwajem na gapę, wszyscy mówią sobie „dzień dobry”, a wspólnoty mieszkaniowe są wzorowymi przykładami zrozumienia, szacunku oraz współpracy. Ale nasz świat niestety tak nie wygląda i spotkacie się z krytyką bezpodstawną, krytyką agresywną, krytyką głupią. Co wtedy?

No, cóż… – dokładnie to samo.

1. Głęboki oddech, a potem dajemy drugiej stronie skończyć i wygadać się

Co nam da przerywanie i atakowanie? Jedynie pogorszy sprawę. Patrz: reguła obrony przed trollowaniem.

2. Dopytaj, zrozum, deeskaluj

Często warto zadać sprytne pytanie pogłębiająco-deeskalujące, na przykład (kradnę za Jacek Santorski):

Jak do tego doszedłeś?

To po pierwsze pokazuje twój spokój i opanowanie. Po drugie – kieruje rozmowę w bezpieczną stronę faktów (bo jest to de facto prośba o podanie przykładów). I wreszcie po trzecie – daje drugiej stronie na opanowanie emocji (nie mów, że tobie nie zdarza się czasem palnąć czegoś pod ich wpływem), wyjście z twarzą z sytuacji i wspólne przejście do bardziej cywilizowanej rozmowy.

Z kolei w przypadkach, które można podciągnąć raczej pod bezmyślność, czy brak empatii – rad od wujka, żebyś ułożył sobie życie, docinków odnośnie twoich nawyków i tym podobnych – nie wdawałbym się w żadne dyskusje oraz dociekania i przeszedł gładko do kroków numer trzy i cztery.

3. Odpowiedz

Czasem (ale rzadko) nie warto. Najczęściej staram się jednak wydzielić z tchawicy:

Dziękuję, wezmę to pod uwagę.

4. Wyciągnij wnioski

Kiedy opadnie już adrenalina, zastanów się – mogli mieć racje, mogli jej nie mieć, na dwoje babka wróżyła, czy coś jeszcze innego? Ten drący na was w amoku taksówkarz niekoniecznie ściemniał, kiedy wrzeszczał że zachowaliście się na tym skrzyżowaniu jak samobójcy. Czy naprawdę warto dać się tam kiedyś zabić tylko dlatego, że on zachował się jak burak?

Może też pojawić się refleksja, że dana osoba jednak nieco za często obdarza was denną krytyką. Wtedy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: nasze przyzwolenie jest tutaj niemal gwarancją, że sytuacja będzie się ciągnąć, powtarzać, a nawet eskalować. Dlatego lepiej pogadać z nimi na ten temat. W daniu komuś takiemu feedbacku pomoże Ci z kolei ten wyposażony w liczne przykłady poradnik.

PODSUMOWUJĄC: TRUDNE, ALE INNEJ DROGI NIE MA

Otwartość na krytykę bywa trudna. Im wrażliwsze nasze ego, im większa identyfikacja z obiektem krytyki – tym ciężej. Ja regularnie kulę się w sobie, frustruję i wywracam oczami (mam nadzieję, że niewidocznie), ale wiem też, że innej drogi po prostu nie ma.

Wolę pocierpieć, niż skończyć w zasiedlonym przez tabuny polityków, szefów, małżonków i rodziców świecie iluzji – przekonania o swojej doskonałości i nieomylności. Bardzo smutnym świecie, w którego uniknięciu mam nadzieję choć trochę pomoże ten tekst.

Trzymam kciuki (a Ty trzymaj za mnie),

antykruchość w życiu i w biznesie