antykruchość w życiu i w biznesie

Playmate, pomodoro i Malta

Mijają prawie dwa lata odkąd porzuciłem zwyczaj umieszczania tu luźnych podsumowań ze wszystkiego, co działo się u mnie w ostatnim czasie. Pora przywrócić tę zacną tradycję! Pora na antykruche aktualności!

Więcej „luźniejszych” treści dla tych, którzy licznie domagali się tego w ankiecie. Okazja, aby (także zgodnie z życzeniami) wspomnieć książki, jakie ostatnio czytałem. Wreszcie możliwość podzielenia się przemyśleniami, które choć ciekawe, nie są warte, by tworzyć na ich podstawie osobne teksty. Główny powód, dla którego wracam z podsumowaniami jest jednak zdecydowanie bardziej egoistyczny.

Otóż kiedy przy okazji prac nad odświeżeniem wyglądu bloga przejrzałem parę archiwalnych podsumowań, pomyślałem sobie, że to absolutnie genialna kronika mojego życia, którą warto by prowadzić choćby nawet tylko dla samego siebie! Zrozumiałem o co chodzi w popularnym na zachodzie trendzie journallingu – prowadzenia przez dorosłych (bo przecież kojarzy się to raczej z zajęciem dla nastolatków) regularnych pamiętników.

Raz, że pamięć jest ulotna – o połowie z opisywanych przemyśleń i przygód dawno już zapomniałem, a teraz szeroko uśmiecham się czytając tamte relacje. Dwa – przymuszam się w ten sposób do regularnej autorefleksji i przemyślenia ostatnich tygodni. Co wyszło, a co niekoniecznie, czego się nauczyłem i co z tego wynika. Najważniejszą i najcenniejszą rzeczą wydaje się jednak kronika postępów i zmian jakie zachodzą w rozmaitych dziedzinach mojego życia.

W codziennym zabieganiu, dopinaniu kolejnych celów, punktów z kalendarza i listy zadań do zrobienia, cholernie łatwo, szczególnie gdy człowiek zacznie porównywać się do innych, wpaść w pętle wiecznego delikatnego niedosytu i niezadowolenia ze swoich osiągnięć i postępów. Brakuje czasem takiego momentu:

Spojrzenia wstecz na pokonaną już drogę i stwierdzenia „kurde, nieźle”. Czytam sobie teraz taką „Spłukaną wersję września” – jesienne podsumowanie sprzed trzech lat i myślę:

Igor – nie miałeś wtedy na płatki owsiane. Na płatki! A w dodatku nie bardzo wiedziałeś co masz zrobić ze swoim życiem (poza tym, że nie chcesz zostać panem dyrektorem w krakowskiej wersji Mordoru).

 

Regularnie zamartwiasz się, że Zero Bullshit Management mogłoby rozwijać się szybciej, a przecież jego premiera i pierwsze szkolenie pod tą marką miały miejsce ROK temu. Tylko rok! Wszyscy, do których się porównujesz działają 5-10-15 lat, a ty w dodatku bawisz się w bycie pionierem z nietypową marką, podejściem i ofertą.

 

Chill the f**k down!

 

Wystąpienia, podcast, warsztaty, otwarte szkolenie w Warszawie pod koniec czerwca, zaawansowane negocjacje kilku kontraktów, a przede wszystkim świetne reakcje i laurki od odbiorców. Idzie ci świetnie!

Tym optymistycznym akcentem zachęcam każdego do podobnego eksperymentu i zapraszam na właściwą część podsumowania.

26 III – 3 VI 2018: CZEGO SIĘ NAUCZYŁEM?

O tym dlaczego relacjonuję w dziesięciotygodniowych cyklach opowiem w kolejnym odcinku.

NajważniejszA NAUKA: JEDŹ W BIESZCZADY (ALBO NA MALTĘ)!

Kiedy chcesz wyrwać się z bagna przewlekłego stresu, doła, marazmu i szarości, jedną z najpoważniejszych barier jest stan, w jakim znajduje się twój własny organizm. Determinuje to nastrój, poziom energii mentalnej, siły fizycznej, cierpliwości, siły woli i wszystkiego innego, co jest niezbędne, by podjąć skuteczne działania służące wykaraskaniu się ze stanu, w jakim się znajdujesz.

Często mamy tu do czynienia z taką negatywną pętlą bez wyjścia. Zdajemy sobie przykładowo sprawę, że potrzebujemy więcej snu, aby zregenerować się fizycznie, mieć więcej cierpliwości i myśleć bardziej racjonalnie. To się jednak nie udaje, bo człowiek jest fizycznie obolały, ma niską cierpliwość do sąsiedzkich hałasów zza ściany oraz nie myśli do końca racjonalnie przesiadując (mimo solennych porannych obietnic, że będzie inaczej) do późna przed kompem, a już pod kołdrą wkręca sobie różne pierdoły. Efekt? Bezsenność i niedospanie, które jeszcze bardziej potęgują swoje własne przyczyny. Piękne błędne koło.

Mój odkrywczy wniosek z ostatnich tygodni brzmi:

W takim wypadku najlepiej spróbować na choćby krótki czas zmienić tryb życia, otoczenie, środowisko, wprowadzając jednocześnie chociaż 1-2 pozytywne, służące zdrowiu psychicznemu i fizycznemu zmiany.

Zmiana wyrywa nas z codziennej rutyny i automatyzmu pozwalając łatwiej wprowadzić korzystne optymalizacje. Te z kolei, przy odrobinie szczęścia i pielęgnacji, mają szanse spowodować efekt domina. Każdą kolejną pozytywną zmianę wprowadzić jest coraz prościej.

U mnie wyglądało to tak, że podczas tygodniowej wizyty na Malcie w pierwszym tygodniu kwietnia oderwałem się od pracy w trybie 24/7, dostałem dużą dawkę promieni słonecznych, ruchu, nowych wrażeń i widoków oraz… zupełnie przypadkiem przestałem jeść mięso.

Szczęśliwie zaraz po powrocie nadeszła w Polsce wiosna (słońce!) i reszta poszła jakoś tak sama:

  • przeszedłem na wegetarianizm i schudłem właściwie bez wysiłku kilka kilogramów;
  • praktycznie odstawiłem alkohol;
  • wróciłem do regularnej medytacji;
  • zacząłem znów więcej czytać, lepiej spać i częściej spotykać się z pozytywnymi ludźmi.

Słowem – stało się wszystko to, co chociaż wiedziałem że zrobić warto (może poza niejedzeniem mięsa, co było prawdziwą niespodzianką), to znajdowało się poza zasięgiem ze względu na słabą silną wolę, kiepski humor etc.

Solennie obiecuję sobie, że kiedy następnym razem będę mieć trwający dłużej trudny okres – rzucę wszystko, pojadę w Bieszczady i zacznę hodować kalarepę. Chociaż na kilka dni.

MNIEj /  WIĘCEj / PRZESTAĆ / ZACZĄĆ

Na podstawie ostatnich doświadczeń postanawiam:

ROBIĆ MNIEJ: zaglądać do poczty albo „czy ktoś nie napisał na komunikatorze”. Zwykle wygląda to tak, że niedługo po zbawiennym ograniczeniu takich zachowań, zaczynam jednak stopniowo i niepostrzeżenie wracać do starych nawyków. Trwa to do chwili, w której się opamiętam i przywołam do porządku. Właśnie nadeszła pora na takie przywołanie.

ROBIĆ WIĘCEJ: czytać w ciągu dnia, a nie tylko wieczorami.

PRZESTAĆ: wmawiać sobie, że „koniecznie muszę skończyć to teraz” w sytuacjach, kiedy sprawa jest szczególnie ważna, a przy tym delikatna – wymaga sporo zdrowego rozsądku, taktu i kreatywności. Większość zadań z tej kategorii spokojnie może poczekać jeden albo dwa dni, a dzięki temu, że pozostają w tym czasie „z tyłu głowy”, najczęściej wpadam w rezultacie na lepsze, skuteczniejsze i mniej czasochłonne rozwiązanie.

ZACZĄĆ: efektywniej rozpoznawać wyżej opisane przypadki i zarządzać nimi tak, aby to faktycznie zmieniało się w „odłożenie sprawy na chwilę i danie szansy na wymyślenie lepszego rozwiązania”, a nie tylko znane i lubiane odkładanie trudnych kwestii w nieskończoność.

poza tym: ważne usprawnienie mojej mutacji techniki pomodoro

Odkryłem pewien krytyczny dla mnie niuans w technice Pomodoro (pisze o niej wyczerpująco Piotrek). Sam stosuję ją nieortodoksyjnie – nie reguluję interwałów praca/odpoczynek pod zegarek, bo kompletnie się to u mnie nie sprawdza. Po prostu pracować w trybie:

  • praca bez rozproszeń, skupiona na konkretnym zadaniu (np. pisanie tekstu na blog);
  • chwila na relaks i oderwanie;
  • całość powtórzyć.

Moje ostatnie usprawnienie dotyczy relaksu. Piotr wspomina, że najlepiej aby polegał on na jakiejś aktywności fizycznej. O ile jednak pamiętam, w materiałach z których sam dowiadywałem się o Pomodoro, taka rada się nie pojawiła. Zresztą nawet gdyby się pojawiła, pewnie radośnie bym ją zignorował. Bo jak odmierzyć dziesięć minut przerwy, kiedy wstajesz od komputera i zaczynasz robić co innego?

Odejście od dokładnego mierzenia czasu pozwoliło mi (poza pozbyciem się wrażenia, że pracuję na linii w fabryce azbestu) na zamianę relaksu przed komputerem np. na… zrobienie jakiejś domowej pracy. Okazuje się, że nawet głupie rozwieszenie prania, zrobienie sobie herbaty i popatrzenie przez okno potrafi być wspaniałym relaksem.

Nie dość, że pcham tak do przodu rozmaite domowe prace, daję wytchnąć oczom oraz zmęczonemu siedzeniem ciału, to nie rozpraszam skupionych na realizowanym zadaniu myśli. Kiedy dla odprężenia zaglądałem do poczty (ZŁO!), czytałem Wikipedię albo artykuł na zaprzyjaźnionym blogu, w naturalny sposób zaczynałem myśleć o czymś kompletnie innym i powrót do zadania, nad którym siedziałem był trudny, a przy tym wydawał się karą. Wstając i robiąc coś innego, nie związanego z wysiłkiem umysłowym, cały czas mam swoje główne zadanie z tyłu głowy i powrót do efektywnej pracy idzie mi błyskawiczne.

Czemu nikt nie powiedział o tym dziesięć lat temu?

Książki, FILMY, SPEKTAKLE, MUZYKA

Pranie wstawione, kubki umyte, można wracać do pisania. Ostatnio dość skutecznie udawało mi się rozpoczynać rozmaite książki. Nieco gorzej było z kończeniem. Udało się to w przypadku:

NASSIM NICHOLAS TALEB „SKIN IN THE GAME”

Najnowsza publikacja człowieka, którego zdjęcie wisi nad moim biurkiem i którego poprzednia książka dała tytuł temu blogowi. Niestety nie szykuje się kolejna zmiana nazwy. Nie było olśnień, nie było nawet niczego świeżego. Nowe dziecko Taleba jest wg mnie… straszliwym gniotem.

Stali czytelnicy nie znajdą tam praktycznie nic nowego. Z kolei dla tych, którzy poprzednich książek nie czytali, koncepcje autora okażą się pewnie zbyt mętnie i powierzchownie wyjaśnione, aby zrozumieć co tak właściwie ma na myśli. Zresztą nie tylko dla nowych. Sam nadal nie bardzo rozumiem co właściwie Taleb ma do Stevena Pinkera.

No i jeszcze ten styl. „Antifragile” nieźle balansuje na granicy pomiędzy przebojowością i nonkonformizmem a nadmierną arogancją i bucowatością (choć ponoć polskie tłumaczenie nie do końca oddaje ten klimat i jest ciężkostrawne). W „Skin in the Game” autor zdecydowanie przekracza tę granicę. Nie polecam. Niestety. 

Norman Davies „Powstanie ’44”

Po raz kolejny Davies urzekł mnie świeżym spojrzeniem człowieka z zewnątrz na sprawy polskiej historii. Dzięki lekturze „Powstania” w końcu wyrobiłem sobie jako-taką (czytaj mającą jakieś podstawy) opinię na temat jednej z naszych narodowych traum. Sądzę, że choć efekty okazały się praktycznie wyłącznie tragiczne, decyzja o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego miała sens.

To była sytuacja bez wyjścia. Całkiem jak z greckiego dramatu. Łatwo piętnować podjęte decyzje ex-post, kiedy dysponujemy już pełnymi danymi oraz obrazem sytuacji. Pisałem o tym opisując efekt błędu pewności wstecznej. A może w takim razie powinni się szybciej poddać? Naprawdę nie wiem czy po tym, co stało się na Woli w pierwszym tygodniu Powstania zdecydowałbym się na taką decyzję.

Przy okazji lektury dowiedziałem się też m.in., że w przedwojennej Warszawie mieszkało prawie 300 tys. Żydów (kosmos!), że węgierscy żołnierze odmawiali tłumienia powstania, że Ukraińców zginęło w II Wojnie Światowej więcej niż Polaków oraz że Anglicy dokonywali jednak jakichś (choć oczywiście w skali potrzeb niewystarczających) zrzutów zaopatrzenia ponosząc przy tym niebywale ciężkie straty.

Fanom historii (i nie tylko) – polecam.

davies_powstanie44

Kazimierz Moczarski „Rozmowy z Katem”

Jak można się domyślić, przeczytane na fali „Powstania”. Mimo, że figurowała na liście licealnych lektur obowiązkowych, to chyba skończyło się wtedy na przejrzeniu „bryku”.

Krótko: mocne, dające do myślenia, warto znać, polecam. A przy okazji kolejnej wizyty w Warszawie wybiorę się do Polin.

Jocko Willink „Extreme Ownership”

Autor i jego książki pojawiały się już od dłuższego czasu a to w jednym słuchanym przeze mnie podcaście, a to w innym. Próbowałem kiedyś obejrzeć jego mowę TEDx, ale wyłączyłem po kilkudziesięciu sekundach. Nie mogłem znieść bombastycznego stylu amerykańskiego Navy Seal.

Nazwisko Jocko i reklamowana jako podręcznik nowoczesnego lidera książka „Extreme Ownerhsip„, powracały jednak z różnych kierunków niczym bumerang. Cóż – pomyślałem – tak bardzo to polecają, temat mocno leży w sferze moich zawodowych zainteresowań, będzie chyba trzeba spróbować.

Co znalazłem w środku? Wspomniany już bombastyczny styl ocierający się wielokrotnie o – pardon my french – masturbację swoją cudownością, amerykańskością i bohaterstwem podczas misji w Iraku. Postanowiłem jednak się nie zrażać – w końcu staram się powtarzać sobie, że jeśli nawet ktoś wydaje mi się pretensjonalny, nie oznacza że nie może mieć do powiedzenia czegoś mądrego. Czy było warto? I tak i nie.

Nie dowiedziałem się niczego, co zmieniłoby mój światopogląd. Wyciągnąłem jednak kilka smaczków i przykładów, które wykorzystałem prowadząc warsztaty z zaprzyjaźnioną firmą i prawdopodobnie włączę do swoich szkoleń.

Jeśli nie czytałeś dotychczas za wiele w temacie przywództwa, a do tego kręci cię wojskowość – możesz spróbować. W innym przypadku bym sobie odpuścił.

Ken Wilber „Integralna Teoria Wszystkiego”

Zdecydowanie najbardziej odjechana pozycja na liście.

O autorze usłyszałem czytając wstęp do „Reinventing Organizations” (PL:„Pracować inaczej”) Frederica Laloux. Pisarz, filozof – to brzmi jeszcze dość zwyczajnie, ale „współtwórca psychologii transpersonalnej” powoli daje pojęcie o tym, czego można się spodziewać. 

Dlaczego sięgnąłem po tę książkę? Wilber od dłuższego czasu pojawiał się na moim radarze i uznałem że warto wreszcie zapoznać się z tym co robi trochę bliżej. Szczególnie, że idealnie wpisywał się w nurt moich „rozsądnych eksploracji”, tj. zapoznawania się z koncepcjami leżącymi kompletnie poza moją codzienną sferą poglądów i zainteresowań. A rozsądnych dlatego, że chociaż zgłębiane tak tematy i autorzy często uchodzą za mocno kontrowersyjnych, wciąż daleko im do opinii totalnych oszołomów. Czyli Grzesiak, Kabat-Zinn, Tolle – tak. Jerzy Zięba – nie bardzo.

Wracając do książki – jestem NIESAMOWICIE zadowolony z tego, że po nią sięgnąłem. Fakt – lektura była miejscami ciężka, a część koncepcji i przemyśleń okazywała się powierzchowna, mętna i nie dostarczała nawet w połowie tego, co autor obiecywał w związku z nimi kilka stron wcześniej. Całość jednak bardzo pomogła mi ułożyć sobie w głowie wiele kwestii związanych z moimi przemyśleniami na temat ludzi i ich postępowania oraz sposobu w jaki „myślą” organizacje, stowarzyszenia, klany i całe organizmy państwowe. Pomogła mi wreszcie spojrzeć na mnie i cały mój rozwój z zupełnie innej strony.

Czy polecam? Raczej… nie.

To jedna z tych książek, o których uważam, że jeśli jest się gotowym i zainteresowanym – sama trafi prędzej czy później w twoje ręce. W innym przypadku raczej nie warto. Pięć lat temu (i wynika to nie tyle z wieku, co zainteresowań, światopoglądu czy momentu w życiu) odłożyłbym pewnie „Integralną teorię” po kilku stronach konstatując: „bełkot”.

Jedynym wyjątkiem od tego anty-polecenia są osoby, które fascynują się koncepcją tzw. turkusowych organizacji. Warto, by dowiedziały się u źródła, o co w tym całym turkusie może chodzić. Po lekturze Wilbera mam bowiem wrażenie, że to co reklamuje się jako turkus, bardzo często jest zielenią i do turkusu wiele jeszcze takiemu podejściu brakuje.

(tak, ostatnie dwa zdania zrozumieją tylko wtajemniczeni).

Teatr, kino, muzyka

Jako, że tekst robi się już przeraźliwie długi – reszta działu kulturalnego w większym skrócie. Po jednej pozycji z każdej kategorii. Wszystkie serdecznie polecam.

  • Teatr Stary Kraków: „Kwestia Techniki”. Spojrzenie na teatr oczami techników obsługujących spektakle. Teraz żadne przedstawienie nie jest już takie samo. Zastanawiam się intensywnie gdzie i którędy oni tam w tych czarnych strojach przemykają za kulisami.
  • W ramach Netia OFF Camera: „Monogamish” (2014, Tao Ruspoli). Ciekawy i dający do myślenia dokument. Pesymistyczno-optymistyczne spojrzenie na problem związków, małżeństw i monogamii. Przypomniał mi o pewnym smutnym paradoksie związanym z naszym wykreowanym przez romantyczne książki, opowieści i filmy ideałem związku. Chcemy być z kimś, kto nas i „kręci” i czujemy się przy nim bezpiecznie. A przecież „bezpiecznie” to antyteza „kręcenia”, które z definicji oznacza wyzwania, niepewność i dreszczyk emocji… Jak żyć?
  • Muzyka: nieustająco podczas pracy i relaksu towarzyszą mi składanki Cocolino Deep.

Przygody, doświadczenia i INNE

Kolejność całkowicie losowa

  • Odwiedziłem w końcu, figurujące długo na mojej liście do zaliczenia katowicki Nikiszowiec oraz Pustynie Błędowską.

  • Umówiłem się na kawę i odbyłem bardzo ciekawą rozmowę z Rafałem Rubą – blogerem rozwojowym, który rozmaite życiowe sprawy wykłada w sposób zdecydowanie bardziej ułożony i mniej rozemocjonowany ode mnie, co sprawia że czasem podrzucam jego teksty uczestnikom swoich szkoleń.
  • Zrobiłem kilka alternatywnych spacerów po moim mieście włażąc w takie miejsca, które zawsze mnie ciekawiły, ale jakoś dotychczas nie złożyło się, żeby tam wdepnąć. Na przykład okolice tajemniczej przystani za Akademią Frycza.

przystan_za_akademia_frycza

  • Dostosowałem na poziomie minimalne-minimum wszystkie moje serwisy i bazy do RODO.
  • Odświeżyłem wygląd bloga. Porządkowanie tagów, kategorii i starych tekstów jest w trakcie i będzie sukcesywnie realizowane w ciągu kolejnych miesięcy.
  • Odwiedziłem na krótko Kubę
  • …a podczas pobytu na Malcie (wspominałem wyżej) – pierwszy raz od kilku lat dałem nura. Rozważam większy nurkowy come-back. O ile tylko ogarnę fanaberie moich zatok.

Malta, Nurkowanie, HMS Maori

  • Pomalowałem jedną ze ścian w sypialni farbą tablicową. Oczywiście trzeba było położyć dwa razy więcej warstw, niż zapewniał producent, ale udało się. Całość wygląda bardzo dobrze, a ja mogę notować tam sobie rozmaite, dające do myślenia rzeczy. Takie w sam raz, aby spojrzeć na nie zaraz po przebudzeniu.

Malowanie Farba Tablicowa

Talent Management in Tech Meetup

  • Miałem też naprawdę dużą przyjemność pójścia, podczas Cracow Fashion Square, w utrzymanym w stylistyce Matrixa pokazie Claudius Scissor (film backstage, film z pokazu).

Ach, no i ku uciesze Babć wziąłem wraz z Dorotą – Vice-Miss Polonia 2006 i Playmate Listopada 2007 (swoją drogą normalną, mądrą i pozytywną dziewczyną) udział we wcale-nie-tak-obciachowej-jak-się-bałem reklamie:

NA zakończenie

Miało być refleksyjnie, retrospektywnie i autoterapeutycznie – że niby jednak coś poza długimi sesjami rozciągania naprężacza powięzi szerokiej oraz rzeźbienia szkoleniowych slajdów, dzieje się w moim życiu. Ale… cholera -nie przypuszczałem, że będzie, że było tego AŻ TYLE!

Polecam podobne ćwiczenie każdemu. Prawdopodobnie szybko zapominasz o większości dobrych rzeczy, które cię spotykają. Zanim jednak rzucisz się na przeglądanie archiwum swoich zdjęć, maili i kalendarza (pomoce, którymi posiłkowałem się pisząc ten tekst) napisz, proszę, co sądzisz o moim powrocie do tradycji regularnych podsumowań. Udało się dobrnąć do końca? Było ciekawie, inspirująco? Czego było za mało, a czego za wiele?

A teraz pora ściągnąć pranie, które wstawiłem kilka akapitów wyżej. Zdążyło już wyschnąć.

antykruchość w życiu i w biznesie