Efekt pewności wstecznej (hindsight bias) czyli dlaczego nie jesteś mądrzejszy od Napoleona. A twój powtarzający z upodobaniem „a nie mówiłem” toksyczny partner, szef, czy inny Wujek Dobra Rada powinni dać się wypchać azbestem.
Dwa lata minęły od momentu, gdy radosny i optymistyczny relacjonowałem wypadki z pierwszego roku po odejściu z etatu. Najwyższa więc pora na ciąg dalszy.
730 dni później
Pisanie takich tekstów jest niezłą okazją do przypomnienia sobie wydarzeń ostatnich kilkunastu miesięcy. Normalnie raczej nie siadasz w fotelu, by ze szczegółami powspominać to, co działo się rok, dwa czy pięć lat wcześniej, a blogowanie bardzo takie sesje ułatwia (okresowe porządki w tekstach – wymuszają). Oczywistą konsekwencją jest próba zrobienia jakiegoś podsumowania – jak spędziłem ten czas, co zrobiłem dobrze, co źle, czego zabrakło, a czego było najwięcej? I cóż – spojrzenie na ostatnie dwa lata nie pozostawia specjalnych wątpliwości – popełniłem w tym czasie chyba więcej błędów niż kiedykolwiek wcześniej:
- Częścią z tych historii już się podzieliłem: głosowanie na PiS, fryzjer za 600 PLN, łykanie antydepresantów, imprezy wymagające wcześniejszej ewakuacji, aplikacja na Zieloną Kartę, założenie konta na Instagramie, no i pewien wieczór kawalerski…
- Prócz tego próbowałem chociażby: zostać blogerem lifestyle’owym, zapuścić włosy, zejść z wagą do 75 kilo, opanować hiszpański, czytać książki Remigiusza Mroza oraz nieudolnie (tracąc tysiące złotych) reklamować swój obecny biznes.
Kontynuowanie tej dość dla mnie krepującej wyliczanki nie ma większego sensu. Kluczowa jest refleksja, która naszła mnie, gdy ujrzałem bezmiar uczynionych przeze mnie głupot:
No do ***! Igor, nie mogłeś przewidzieć, że tak się to skończy? Większości spokojnie można było uniknąć
Czyżby?
Bo Napoleon był idiotą.
Zawsze lubiłem historię i podczas licznych związanych z tą pasją lektur często powracało pytanie – jak wszyscy ci cesarze, generałowie, prezydenci i feldmarszałkowie mogli popełniać tak trywialne błędy? Co strzeliło do łba Napoleonowi, żeby wybierać się na Moskwę? Co podkusiło Persów, aby pod Maratonem przyjmować bitwę na plaży? Na co liczył Kennedy i goście z CIA prokurując inwazję w Zatoce Świń?
Patrzyłem z poczuciem wyższości, pukałem się w głowę – ja w życiu nie popełniłbym tak dziecinnych błędów! Aż pewnego dnia, kiedy z książką odpoczywałem po ciężkim dniu w pracy, zastanowiło mnie dziwne podobieństwo i paralela – na bohaterów mojej lektury spoglądałem dokładnie tak, jak kilka godzin wcześniej potraktował mnie szef. Usłyszałem wtedy z jego ust pogardliwe:
Co ci w ogóle strzeliło do głowy? Przecież wystarczyło chwilę pomyśleć – rezultat był prosty do przewidzenia.
Miał rację. A ja czułem, że jestem beznadziejny i niekompetentny. Jak w takiej sytuacji można w ogóle rozważać powierzenie mi kolejnej fazy projektu? I wtedy mój wzrok padł na podobną do poniższej mapkę:
Hm… Coś tu jest bardzo nie tak…
Czy Persowie dysponowali taką mapą? Albo informacjami o składzie liczebnym i jakościowym sił greckich? Słowem czymś, co dostępne jest dziś każdemu poznającemu koleje tej bitwy i pukającemu się w głowę w na ich głupotę?
Nie, cholera jasna, nie dysponowali, nie mieli! Nie mieli nawet zwykłej mapy dostępnej teraz w każdym lokalnym kiosku! Z plaży, na której wylądowali, pewnie ciężko było zorientować się w sile greckich jednostek, a alternatywą był (bardzo) ryzykowny odwrót drogą morską, kompletnie w tej sytuacji nieuzasadniony – byli w końcu częścią ogromnej armii Perskiej, która dotychczas radziła sobie całkiem nieźle. Przyjęli bitwę i przegrali. Ale podjęli decyzję i coś zrobili zamiast stać na plaży i rozglądać się czekając na cud (podobieństwo do rozmaitych menedżerów i organizacji – zamierzone). Mógłbym spokojnie bronić więc tezy, że podjęli NAJLEPSZĄ DECYZJĘ, NA JAKĄ BYŁO ICH NA TEN MOMENT STAĆ.
Uśmiechnąłem się szeroko, bo już wiedziałem że opierdzielając mnie Pan Dyrektor nie miał racji. Zrobiłem dokładnie to samo co Persowie – w świetle dostępnych na daną chwilę informacji podjąłem działania, które wcale nie były takie głupie. A że nie wyszło, cóż – errare humanum est.
Pewność wsteczna (hindsight bias)
Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że zjawisko którego ofiarą padliśmy ma swoją fachową nazwę – efekt pewności wstecznej (hindsight bias). Przyczyny kryzysu są tak jasne, że to aż niepojęte że nikt mu nie zapobiegł, zwycięstwa Trumpa można było się spodziewać, podobnie jak Brexitu, fiaska kolejnych Izraelsko-Palestyńskich negocjacji, plajty kawiarni na rogu i tego, że małżeństwo Seby i Marioli skończy się rozwodem.
Otóż nie, nie można było.
To się tylko tak łatwo mówi: „można było przewidzieć”, „trzeba było dokładniej rozważyć”. Najczęściej nie mamy na dany moment dostępu informacji, które już w kilkanaście miesięcy później można nabyć w wygodnej, skondensowanej formie za jedyne 9,99 w sieci księgarni Dedalus. Z tych zaś, które mamy nie do końca wiadomo, co warto brać pod uwagę, a co nie. To nigdy nie jest tak, że wszystko przemawia na niekorzyść małżeństwa Seby i Marioli, plajty nowootwartej kawiarni i fiaska marketingowej kampanii.
Dlatego lubię mądrych historyków. Mądry historyk nie napisze o Stalinie, że w czerwcu 1941 był głupi, bo dał się zaskoczyć Hitlerowi. Mądry historyk wie, że lista argumentów za „podpuszczają, ale nie zaatakują” prawdopodobnie była tak samo długa jak ta druga. Jasne – CIA miała informacje o planach ataku na WTC. Zapewne wraz z wiedzą o 83523 innych potencjalnych zamachach, które jednak się nie odbyły.
No dobra. Ale czasem faktycznie można było przewidzieć i zapobiec – zgoda. W takim przypadku zadaję więc z kolei pytanie:
Co to dzisiaj zmienia?
Co poza wywoływaniem frustracji i wyrzutów sumienia u siebie i innych da poszukiwanie winnych, rozdrapywanie ran i babranie się w szlamie (wszelkie podobieństwo do licznych korporacyjnych sesji lessons learned – również zamierzone)? Przypomnij sobie, co czułeś słysząc: „A nie mówiłem!”, „Czemu sam na to nie wpadłeś?”, „Co ty w ogóle sobie myślałeś?”, „Czyja to wina?”.
Czy polowanie na czarownice sprawiło, że później błędów było mniej, czy może tylko to, że uważniej zacierano ślady i zamiatano wszystko pod dywan? Zastanów się też, kto najbardziej w takich sytuacjach cierpi. Podpowiem – ci najbardziej zmotywowani i zaangażowani. Tym, którym to zwisa, można wytykać błędy do końca świata (i o jeden dzień dłużej). I tak to niczego nie zmieni.
Dlatego jedyne dozwolone w takiej sytuacji stwierdzenie to:
Stało się. Czy możemy jeszcze jakoś ograniczyć straty? Czego możemy się z tego nauczyć? Jak zapobiec powtórzeniu się takiej sytuacji?
Patrz w przyszłość. Wybaczaj i wspieraj każdego, kto widzi i przyznaje, że popełnił błąd, kto nie działa bezmyślnie, kto wyciąga wnioski na przyszłość i nie powtarza po wielokroć tego samego potknięcia. W nieskończoność? Oczywiście że nie – nie każdy nadaje się na generała, koszykarza, księgowego, social-media-ninja czy założyciela startupu. I taki wniosek – o ile poparty faktami, a nie wyłącznie efektem pewności wstecznej jak najbardziej zalicza się do mądrej nauki na błędach.
Reasumując
Popełniłeś błąd? Zapytaj: „Czy to była najlepsza decyzja, na jaką było mnie wtedy stać?” – jeśli jesteś inteligentnym i zaangażowanym w swoje działania homo sapiens (a do takich kieruję te słowa) – odpowiedź prawdopodobnie brzmi „raczej tak”. Zapomnij więc o poczuciu winy i skup na wyciągnięciu konstruktywnych wniosków na przyszłość. Pociesz się też, że:
Jeśli nie popełniasz błędów – nie pracujesz nad wystarczająco trudnymi problemami. A to dopiero jest poważny błąd. — Frank Wilczek, laureat Nobla z dziedziny fizyki.
Nie podejmując ryzyka nasi przodkowie nie wyszliby z jaskini, Lindbergh nie przeleciałby nad Atlantykiem, a Edison nie wymyślił żarówki. A ryzyko zawsze oznacza, że coś prędzej czy później pójdzie nie tak. Jeśli wszystko zawsze idzie gładko, to ktoś albo ściemnia, albo – patrz cytat (wyżej lub niżej).
Przestań też być Wujkiem Dobra Rada i swoją genialnością ex-post dobijać innych – ani to pomocne, ani błyskotliwe. Po końcowym gwizdku wynik meczu przewidzi każdy tuman.
ZADANIE DOMOWE: Primo – zidentyfikuj Wujków Dobra Rada w swoim otoczeniu. Secundo – następnym razem, kiedy na usta będzie cisnąć ci się „przecież to było oczywiste”, ugryź się w język.
Mocno.