antykruchość w życiu i w biznesie

Co czytać? #Q3.2016

W dzisiejszym odcinku: czytam polskie gnioto-bestlsellery, zmieniam poglądy polityczne i zaczynam grać na afrykańskich bębnach. A do tego wszystkiego film z serii backstage!

Podobnie jak jego ogólnożyciową część, książkowe podsumowanie miesiąca przepoczwarzam w kwartalne.

Tyle, że zmiana częstotliwości to przecież kosmetyka. A ja przede wszystkim chcę, żeby wszystko (no dobra, chociaż większość) tego co robię miała sens. A sens na blogu to wartość dla czytelnika. Czyli to, co TY tam z drugiej strony czytając to i jednocześnie sącząc nestea (o nie!) przy biurku w pracy, jadąc na spotkanie tramwajem, relaksując się wieczorem w domu, albo wracając piechotą z treningu (o tak!), co TY z tego wyniesiesz, co poczujesz i jaką to ma wartość dla CIEBIE.

Myślę – no dobra, robię przegląd tego co przeczytałem. Myślę – pomysł niezły, może zainspirować. Myślę – forma. Myślę – czy jest przystępna, atrakcyjna, czy chce się to czytać? Myślę i nie jestem pewien. Kombinuję, że być może zamiast skupiać się na popisywaniu ilością i okraszania każdej pozycji dwulinijkową, niewiele w rezultacie mówiącą recenzją, mógłbym spróbować inaczej. Owszem wymienić to, co przeczytałem, ale skupić się i opowiedzieć coś więcej o kilku szczególnie wyróżniających się pozycjach. Napisać dlaczego to akurat one ruszyły mnie najbardziej i co czułem zamykając i odkładając je na półkę po przeczytaniu.

Mógłbym? No, to spróbuję! Ale najpierw kulisy powstawania tego odcinka:

A teraz, nie pozostaje nam nic innego, jak zacząć odświeżony, kwartalny przegląd książkowy.

  • Ilość książek przeczytanych w lipcu, sierpniu i wrześniu: 15.
  • Polecam: John 'Lofty’ Wiseman SAS Survival Guide, Philip K. Dick Ubik, Tadeusz Dołęga-Mostowicz Kariera Nikodema Dyzmy, Anita Demianowicz Końca świata nie było, Viktor Frankl Człowiek w poszukiwaniu sensu, Alain de Botton How Proust Can Change Your Life.
  • Można rozważyć: Charles Dickens Klub Pickwicka, Richard Branson Loosing my Virginity, Jeremy Paxman The English: A Portrait of a People.
  • Gnioty: Tomasz Raczek Kinopassana, Kurt Vonnegut Wampetery Foma i Granfalony.

Remigiusz Mróz Kasacja

Nie mogę nie napisać chociaż kilku słów o poleconej mi przez Dominikę, nagradzanej powieści gwiazdy “polskiego kryminału w stylu Grishama”. Spodziewałem się lekkiej, niezbyt angażującej umysł rozrywki na jakim takim poziomie. Słowem czegoś, co każdy z nas, nawet koneser Dostojewskiego w oryginale Braillem, od czasu do czasu potrzebuję do zdrowego odprężenia. Niestety, kiedy odkładałem przeczytaną Kasację na półkę, towarzyszyło mi wyłącznie jedno uczucie: zostałem podle oszukany! Irracjonalne i sztuczne zachowanie głównych bohaterów, naciągana intryga oraz wizja warszawskich korporacji ewidentnie przeznaczona dla kogoś z głębokiej prowincji, kto ostatni raz był w stolicy ze szkolną wycieczką. Mógłbym tak dalej, ale może od razu przejdę do zakończenia, bo to ono wbiło mi, a właściwie to mojej chęci do sięgnięcia po cokolwiek innego tego samego autora, nóż w plecy.

“Kasacja” reklamowana jest jako thriller prawniczy, ale końcowy proces, zwieńczenie intrygi autor po prostu… omija. I jakoś nie mogę dojść powodów tej decyzji. Bał się, że nie wyrobi się na uzgodniony z wydawnictwem termin? Edytor tekstu zasygnalizował, że zbliża się do końca wyznaczonego limitu literek? Pięć rozdziałów zaginęło w drodze do drukarni? Nieważne. Ważne jest to, że wszystko to tylko potęguje wrażenie, jakie regularnie miewam, kiedy do moich rąk trafi gruba, pisana wielką czcionką, wystawiana w witrynach księgarni w galeriach handlowej książka. Że procesu jej powstawania nie można nazwać pisaniem, tylko… seryjną produkcją.

Dość już pastwienia się. Teraz czas na dwie pozycje, które z całego serca polecam.

Waga lekka: Pan raczy żartować, panie Feynman!

To zabawne, ale im więcej czytam, słucham i oglądam, tym częściej miewam wrażenie łączących się przede mną kosmicznych kropek. Wstyd przyznać, ale aż do minionego lata postać Richarda Feynmana była mi praktycznie zupełnie nieznana, teraz zaś mam wrażenie, że trafiam na nią wszędzie – w jednym z ostatnich podcastów Tima Ferrisa, czy nawet w sponsorowanym tekście Kominka. Zadziwiające!

Ale wracając do książki.

To lekki, zabawny i wciągający zbiór opowieści i anegdot z życia Richarda Feynmana – fizyka, laureata Nagrody Nobla. Człowieka, który brał udział w Projekcie Manhattan. Książka bawi, ale też niesamowicie inspiruje. Bo Feynmann nie był typowym, jajogłowym naukowcem. Był krnąbrny, niepokorny, ale przede wszystkim był kimś, kogo można nazwać współczesnym człowiekiem renesansu. W pewnym momencie swojej kariery, stwierdził na przykład, że poza Fizyką jest przecież tyle innych, fascynujących dziedzin i tak na kilka lat zaczął zajmować się biologią. Na długo przed Kevinem Mitnickiem zajmował się łamaniem i pokonywaniem zabezpieczeń (w tym w bazie wojskowej, gdzie budowano amerykańską bombę atomową!), grał na bongosach, a w pewnym momencie postanowił nauczyć się malować. Miał skubany na tyle zacięcia, że udało mu się sprzedać kilka własnych obrazów. I to w pełni anonimowo. Tak, aby ktoś kupił je, bo mu się podobają, a nie dlatego, że autor jest noblistą.

Lektura historii Feynmana miała też wymierne skutki uboczne. Zacząłem zastanawiać się nad próbą odkrycia artystycznej części samego siebie i wróciłem do pomysłu, który chodził za mną od wielu, wielu lat. Wynik tych zastanawiań macie na zdjęciu poniżej.

afrykanski-beben-djembe

Bardzo namacalna, kilkunastokilogramowa materializacja feynmanowskiej inspiracji. Moi sąsiedzi mogliby mieć to mu to za złe, ale na tyle na ile poznałem go z książki i kilku filmów dokumentalnych – pewnie specjalnie by się tym nie przejął. A może nawet i zdrowo uśmiał.

Waga ciężka: Naomi Klein Doktryna szoku.

To nieprawda, że nie da się zmienić światopoglądu polityczno-gospodarczego. Że raz coś postanowiwszy, trzymamy się tego do końca życia. Można. Potrzeba tylko odrobiny dobrej woli i otwartości.

W przypadku książki Klein bardzo przydały mi się one przy pierwszych kilku rozdziałach. Z początku, jako libertarianin-neofita (po ubiegłorocznym intensywnym wchłanianiu Miltona Friedmana), wiele z tego, co przeczytałem uznałem za naiwne bzdury i przejaskrawienia. Ale potem, kiedy postanowiłem przetrzymać trudny początek i zachować otwarty umysł, a w szczególności gdy zadałem sobie trud potwierdzenia kilku faktów w niezależnych źródłach, przebudowa mojego socjoekonomicznego światopoglądu szła już gładko i bez żadnych problemów. Ten obecny streścić mogę w jednym słowie:

Pokora.

Zaprawdę, mimo silnej pokusy by uwierzyć w możliwość istnienia takich cudów, przyrzekam bać się i omijać z daleka wszystkich ekspertów głoszących, że są w posiadaniu cudownych remediów na wszelkie możliwe problemy gospodarcze. Z wielkim sceptycyzmem traktować piewców idealnych i uniwersalnych modeli ekonomicznych i to niezależnie od tego czy wielbią Smitha, Keynsa, Friedmana, czy może Marksa i Engelsa. Nie ma idealnego systemu. Nie ma, nie było i nie będzie.

Tyle.

No dobrze, może jeszcze jedno. Po raz n-ty z rzędu (wcześniej choćby w Jemenie) przekonałem się, jak łatwo bezmyślnie i bezrefleksyjnie przyjmujemy i powtarzamy pewne utarte poglądy. Czytając Doktrynę Szoku (i cały czas weryfikując w niezależnych źródłach!) ze zdziwieniem przekonałem się m.in., że:

  • Augusto Pinochet wcale nie sięgnął po władzę „zmuszony okolicznościami” i obawiając się czerwonej dyktatury, kiedy to komunista Salvador Allende miał przejąć rządy w wyniku nie-d0-końca-jasnych wyników wyborów. Kiedy Pinochet dokonał zamachu stanu, Allende rządził Chile już od trzech lat, szło mu całkiem nieźle, a na żaden czerwony terror się nie zanosiło.
  • Pucz Janajewa w latach 90-tych w Rosji wcale nie był próbą obalenia dobrego demokraty Borysa Jelcyna przez twardogłowych komunistów. Było dokładnie na odwrót. Rosyjski parlament zbuntował się przeciwko autorytarnym i niedemokratycznym zapędom prezydenta. Nie udało się, a skutki widzimy do dzisiaj.

A do tego zweryfikowałem m.in. opinie nt. polityki Leszka Balcerowicza, amerykańskich poczynań w Iraku oraz reform Margaret Thatcher. Opinie, które jak z zażenowaniem stwierdziłem – były oparte wyłącznie na kilku frazesach, które obijały mi się o uszy od lat. I właściwie to nie byłoby w tym niczego złego – w końcu ciężko interesować się i zgłębiać każdy możliwy temat. Gorzej, że gotów byłem kłócić się z każdym, kto tylko zasugerowałby coś innego.

I właśnie w tym widzę największą wartość czytania wielu książek. W szansie na dowiedzenie się czegoś nowego, na zmianę opartych na mglistych przesłankach opinii, spojrzenia na coś z nowej, świeżej i dającej do myślenia perspektywy. Tylko, że w tym celu trzeba czasem sięgnąć po coś ambitniejszego niż kryminały. Nawet jeśli ich autorem jest ktoś o skądinąd pięknym nazwisku Mróz.

antykruchość w życiu i w biznesie