Gdybym miał zastosować jedną z silniejszych i bardziej idiotycznych zasad naszego kręgu kulturowego, to o ostatnich trzech miesiącach nie miałbym wam do opowiedzenia absolutnie nic.
— I jak poszło?
— No… właściwie całkiem dobrze. Wiesz, pochwaliłbym się, ale boję się zapeszyć!
Ile razy słyszałem coś takiego, ile razy sam wypowiadałem podobne herezje…
Dzieje się coś nowego i ekscytującego, pojawia się nowa szansa, szykuje fascynujący projekt. I aż rozrywa mi od środka ścięgna i przyczepy mięśniowe, by podzielić się moją radością ze światem, ale nie. Nie zrobię tego.
Bo a nuż nie wyjdzie. Nie uda się. Pokomplikuje. I co wtedy? Co powiem tym, którym się pochwaliłem? Wyjdę na takiego, co wszystkim podnieca się przedwcześnie, którego opowieści lepiej nie brać na poważnie, któremu wiecznie coś nie wychodzi. Stracę aurę człowieka sukcesu. A może nawet będą się ze mnie podśmiewali? Takie oto obawy towarzyszyły mi przez lata.
A teraz?
Myślę tak: po co mi znajomi i przyjaciele, z którymi nie mogę podzielić się swoimi radościami i nadziejami? Na co mi bliscy, którzy nie rozumieją, że nie wszystko w życiu się udaje i nie potrafią w momencie porażki zaoferować mi bezwarunkowego wsparcia? Przecież nie przegrywa tylko ten, kto nigdy niczego nie próbuje. Tym filozoficznym wstępem zapraszam na:
Bardzo zapeszające podsumowanie ostatnich trzech miesięcy.
Przy moim teraźniejszym luźniejszym podejściu do pisania stwierdziłem, że o ile lubię moje podsumowania i chcę je kontynuować (nadal rozbite na część „życiową” i „książkową”), o tyle raz na miesiąc to chyba zbyt często. Spróbujemy kwartalnie. Jeśli chcecie przeczytać coś więcej o jednym z poniższych wydarzeń – dajcie znaka w komentarzu (*).
A więc ostatnio:
- Pokonałem zaczątki anemii, która częściowo wynikała ze stresu, a częściowo z zamiaru nadmiernego wychudzenia się. Ćwicząc więcej siłowo oraz konsumując góry wołowiny i świeżych warzyw, odbiłem plus siedem kilo w górę, z czego większość okazała się odzyskaną (tzw. pamięć mięśniowa) kupą mięśni. Dawno nie czułem się lepiej.
- Otrzymałem 6839 ciekawych propozycji modelingowych. Faktycznie jednak do skutku nie doszła żadna. Jestem za gruby?
- Po pięciu latach od zasiedlenia zdecydowałem się odświeżyć mieszkanie. I tradycyjnie – to, co zaczęło jako odświeżenie, skończy się wcale gruntownym remontem. Mieszkanie nowobogackiego przeobrazi się w lokal hipstera – mniej ozdób, więcej białego, drewna i półek na książki. Wiem że będzie kosztowało dwa razy więcej niż planuje, a po drodze wydarzą się przynajmniej trzy budowlane katastrofy. Niemniej jaram się nieziemsko, może nie tyle samym remontem, a bardziej tym co on dla mnie symbolizuje. Na pewno napiszę więcej jak skończę. Za jakiś kwartał i dwa monity z banku o debecie.
- Zainspirowany rozmową z koleżanką i pobytem na konferencji z Grzesiakiem, wykupiłem bilet executive na największą startupową konferencję w kraju – Wolves Summit. Teraz poleruję wizytówki, ćwiczę trzydziestosekundowe przemówienia sprzedażowe i planuje podbój świata. I oczywiście, jak przed każdym nowym doświadczeniem, gdzie absolutnie nie wiem czego się spodziewać, straszliwie się stresuję.
- Kupiłem smartfon! Ja, który od tylu lat się przed tym wzbraniałem! #tylkokrowaniezmieniazdania a poza tym dzięki niemu mogę wygodnie działać na Instagramie, do którego powoli się przekonuje. W prosty sposób pozwala mi pokazywać migawki z mojego wypełnionego zdrową entropią, podróżami i owsiankami życia. No i jest całkiem niezłym uzupełnieniem bloga.
- Spędziłem bardzo dobry czas z moją najbliższą rodziną. To niesamowite jak z wiekiem można stopniowo zacząć odkrywać wielką wartość w tym, co jeszcze kilka lat temu w życiu nowoczesnego rekina korporacji wydawało się tak nieistotne.
- W papierowej edycji My Company ukazał się artykuł, którego jestem jednym z bohaterów, a od jednego z wydawnictw dostałem propozycję napisania książki. Sprawa jest w toku, choć patrząc na moje plany na najbliższe miesiące, spodziewajcie się skamleń o wykupowanie zalegających półki nakładów nie wcześniej niż pod koniec 2017.
- Widziałem się ze swoim najlepszym przyjacielem Tadziem. Swoją drogą – czy można mieć dwóch najbliższych przyjaciół? Bo ja mam. Wracając do Tadka – okazuje się, że męska przyjaźń doskonale radzi sobie na odległość, a to czy nadal umiemy ze sobą mieszkać sprawdzę już w listopadzie podczas prawie dwóch tygodni jaki spędzę u niego i jego żony w Dubaju.
- Testuję też czy tylko przyjaźń nieźle radzi sobie na odległość. Niedawno poznałem pewną hiper-pozytywną, uśmiechniętą i ogarniętą niewiastę. Nie czytała co prawda Taleba, spożywa za mało białka i nie mieszka w Krakowie, ale jak stwierdzono w pewnym klasycznym filmie: nobody’s perfect. Mam nadzieję, że podpunkt ten nie spowoduje fali depresji oraz nagłego odpływu licznych damskich czytelniczek. Pamiętajcie, że zawsze możecie mnie pocieszać jak już okaże się, że znów nie wyszło!
- Last, but not least – po roku, ponad 1000 godzin na sali i zdobyciu naprawdę pokaźnego doświadczenia (od hiper-stresu po luz i uczestników bijących brawo i piszących później miłe wiadomości) w dziedzinie szkoleń z zarządzania ludźmi, czasem i projektami, podjąłem duże ryzyko, wypowiedziałem umowę na wyłączność i zacząłem realizować je także na własny rachunek. Jeśli znacie kogoś, czyja firma szuka takowych pamiętajcie o mnie i odeślijcie tutaj. Albo od razu na termin 2-4 Listopada w Krakowie, gdzie każdy może dołączyć indywidualnie.
(*) nie dotyczy podpunktów: 6 i 9.
Koniec. Pendolino dobija właśnie do Wrocławia, a ja lecę zrobić mamie zakupy, a potem spotkać się z kumplami. Kolejny tekst będzie o kilkunastu przeczytanych w ostatnich tygodniach książkach, a następne podobne do tego podsumowanie powinienem wydzielić z siebie w okolicach sylwestra.
Pewnie nie wszystko mi wyjdzie i w razie czego liczę na wasze wsparcie!