Możesz na przykład zmagać się z myślą: „A może upozorować udanie się do WC, a stamtąd uciec, gdzie pieprz rośnie?”
Kiedy robiłem przegląd kalendarza na ten tydzień, wszystko wydało mi się się łatwe i przyjemne: spotkanie z kumplem, casting, trening ze zwinnego zarządzania projektami, a potem podróż do Wrocławia. Jeśli pojawiały się ukłucia niepokoju, to zdecydowanie dotyczyły one szkolenia. Zapowiadała się mała, złożona z doświadczonych osób grupa, a to zawsze jest dla trenera spore wyzwanie.
O castingu na serio pomyślałem dopiero w drodze na przystanek autobusowy. Moje podbrzusze szybko wypełniły wtedy motylki stresu:
Pierwszy warszawski casting. Jak to będzie wyglądało? Kto tam będzie? Co właściwie każą mi robić? Czy… będę wystarczająco ładny?
Przyjeżdża autobus, wkładam słuchawki i, aby przerwać te jałowe rozważania, kontynuuję słuchanie Trylogii Darth Bane’a. „W razie czego użyję ciemnej strony Mocy” – głupkowato uśmiecham się do siebie, czym powoduję podejrzliwe spojrzenia starszej pani ubranej w czerwony sweterek. Chełmska, mój przystanek.
Gula w żołądku jakby mniejsza, znajduję Czerniakowską 73 i wejście od podwórka. W bramie mijam się z nieziemsko przyst…, nie właściwie to nie przystojnym, z nieziemsko ślicznym facetem. Studio P2 Casting. Zdaje się, że jestem na miejscu.
Znudzona pani za kontuarem każe mi wpisać się na listę i wypełnić formularz. Imię, nazwisko, agencja, czy jestem aktorem. Whoa, to tu są też profesjonalni aktorzy?!? Odkładam formularz i czytam przylepioną niedbale na drzwiach kartkę ze scenariuszem: mam cieszyć się wraz z partnerką z nowego mieszkania, aby następnie gładko przejść do kłótni oraz kolejnej sceny, gdzie już w większym gronie jesteśmy na imprezie.
Ale, gdzie, co jak? O co mamy się pokłócić i skąd wziąć partnerkę? Przynajmniej ten ostatni problem udaje mi się rozwiązać w miarę szybko wstając i zadając w głąb korytarza pytanie: „która z was nie ma jeszcze męża?”. O resztę postanawiam pomartwić się później, tymczasem staram się czerpać siłę ciemnej strony Mocy i biorę za codzienną powtórkę angielskich słówek.
Czekamy, ale dopiero po kilkudziesięciu minutach wołają kolejną turę chętnych. Początkowo wygląda nawet, że będę musiał poczekać na kolejną, ale w końcu dostaje się do środka. Wraz z obrzydliwie ładną Natalią:
A o co się pokłócimy? – Od niechcenia rzucam pytanie, nad którym tak naprawdę zastanawiam się od dobrych kilku minut.
Jestem dziewczyną, mi fochy przychodzą naturalnie. – Z uśmiechem rozwiewa moje rozterki Natalia.
Dokładnie, jakoś damy radę, grunt żeby nie zjadła mnie trema!
Tymczasem uprzejma pani tłumaczy nam nasze role i zaprasza przed kamerę pierwszą parę. Przedstawiają się jako profesjonalni aktorzy, ale wrażenie sprawiają dość niepozorne.
Póki zaczynają grać.
Może nie zasługiwało to na Oskara, ale siedząc tam i otwierając mało inteligentnie szczękę, bez namysłu przyznałbym im przynajmniej Telekamerę. Całość wychodzi im lekko, dowcipnie i przede wszystkim naturalnie. Uśmiecham się i mam ochotę bić brawo. Do momentu, gdy zdaję sobie sprawę, że za chwilę przyjdzie moja kolej. W głowie świta zdradziecka myśl: „A może upozorować udanie się do WC, a stamtąd uciec gdzie pieprz rośnie?”.
Przez około dziewięćdziesiąt sekund całkiem poważnie rozważam tę możliwość, po czym skutecznie auto-pacyfikuję się serią następujących argumentów: skoro zacząłem tę całą zabawę w modeling, to kiedyś i tak muszę przez to przejść; to będzie ciekawe doświadczenie; musiałbym wyjaśnić swoją ewakuację w agencji i w końcu – nie przekonam się, póki nie spróbuje. Biorę trzy głębokie oddechy i szeptem pytam udawaną konkubentkę:
Jesteś aktorką?
Nie. – Odpowiada. Dałbym głowę że przeżywa w tym momencie dokładnie to samo co ja. – A ty? – Pyta spoglądając na mnie sarnimi oczami.
Cóż, przynajmniej nie sknocę roli jakieś profesjonalistce.
Grają kolejni, a ja, obserwując jak powielają pomysły pierwszej pary, próbuję wykoncypować coś, co pozwoliłoby nam wyróżnić się z tłumu. Postanawiam nie wybuchać z początku entuzjazmem jak pozostali, tylko udać, że zgrywam niezadowolonego, a wniebowzięcie okazać dopiero po chwili. Moją inwencję twórczą szybko ukraca pani reżyser.
Nie, stop, powtarzamy. Masz być uśmiechnięty i zadowolony od samego początku, żadnego kombinowania i inwencji własnej.
No tak, a przecież już tłumaczyłem sobie, że w tej pracy jestem bezmózgim mięsem. Mięso – stań tam. Mięso – rusz nogą. Mięso – uśmiechnij się i podskocz.
Powtarzamy, tym razem bez inwencji. Cieszymy się nowym lokum, ale przez skórę czuję, że nie wypada to chyba przekonująco. To może kłótnia? Inicjuję sprzeczkę na temat szczegółów wykończenia mieszkania. Chwyta, ale teraz to Natalia wykazuje się inwencją i uderza w płacz, na co ja staję jak ciele, nie wiedząc zupełnie jak zareagować. Krzyczeć? Bo godzić się w tej scenie kategorycznie nam zabroniono. W końcu szefowa okazuje litość i serdecznie dziękuje nam za wystąpienie. Schodzimy nie patrząc w swoim kierunku.
Dobrze wiemy, że spartoliliśmy to koncertowo, ale może właśnie dlatego zaczyna mi być autentycznie wszystko jedno. Na główną rolę i tak nie mamy szans, więc w kolejnej próbnej scenie całkowicie wyluzowuję i staram się bawić nowym doświadczeniem. Poszło zdecydowanie lepiej, ale raczej nie spodziewam się telefonu z agencji z dobrymi wieściami.
Ale nie uciekłem, nie spanikowałem, przeżyłem. A nawet jeśli byłem najgorszym kołkiem, jakiego widzieli w ciągu całych dwóch dni, to nikt mi tego nie okazał, nie śmiał się i nie wytykał palcami. Jeden z modeli był nawet tak miły, że poczekał po wszystkim i chciał ostrzec mnie przed pewną nieuczciwą agencją.
Nauczyłem się też, że jedzenie makaronu w TV i granie Romea w liceum nie przydało się mi się na zbyt wiele, a prawdziwe aktorstwo wcale nie jest takie proste. Ale następnym razem spróbuję. Nie! Następnym razem na pewno zagram lepiej!