antykruchość w życiu i w biznesie

Jedyny przydatny szkolny przedmiot…

…i częsta przyczyna odrzucania przeze mnie ludzi na rozmowach kwalifikacyjnych. Domyślasz się co mam na myśli? Dla ułatwienia fragment z „Dnia Świra”:

Nie, zagadka nie jest podchwytliwa, chodzi o angielski.

Podobno całe młode pokolenie znakomicie nim włada. Eksperci z telewizora twierdzą, że jego biegła znajomość to żaden atut, a jedynie spełnienie podstawowych oczekiwań. Radzą opanować dodatkowo hiszpański, norweski i suahili. Śmiem twierdzić inaczej.

Nim zaczniesz zgłębiać tajniki hiszpańskich czasów i końcówek, zastanów się jak tak naprawdę stoisz z najpopularniejszym językiem świata i czy nie mógłbyś być bohaterem poniższej historii?

Spotkanie robocze.

Marek what will be the user experience here? Won’t the end user end up confused? [Marek, jak ta nowa usługa będzie wyglądała od strony klienta końcowego, nie będzie zbyt skomplikowana?]

OK, first of all, he don’t see all the average steps. [OK, po pierwsze, on widzieć nie wszystkie przeciętne kroki.]

??? Igor, could you help? [Igor, mógłbyś pomóc?]

I think what Marek meant is that we shouldn’t be showing all the intermediate, technical steps to the end-customer. [Myślę, że Markowi chodziło o to, że nie powinniśmy pokazywać wszystkich pośrednich kroków użytkownikowi końcowemu.]

Yes, that is what I was meant. [Tak, o to mi być chodzić]

Wszelkie podobieństwo do pewnego spotkania w biurze klienta pod Amsterdamem – celowe i zamierzone.

Czepiam się – powiesz. Przy odrobinie dobrej woli każdy mógłby domyślić się o co chodzi Markowi, ja chciałem się podlizać, Holendrom nie przyszło do głowy, że mogliby się wysilić, a ty nigdy byś się tak nie zachował.

No, to odwróćmy role.

Przypomnij sobie ostatnią rozmowę z jakimś władającym jako-tako językiem polskim obcokrajowcem. Rwandyjskim stypendystą, Anglikiem z polską żoną, dalekim kuzynem z Ukrainy. Żywe gesty, interesujący rozmówca. Co czułeś? Możliwe, że podziw (chciało mu się…) oraz sympatię, ale zdaje się, że były tam jeszcze dwie rzeczy:

Primo – niepewność czy się aby na pewno on wszystko rozumie i za wszystkim nadąża. Znasz to nieobecne spojrzenie, błędny wzrok oznaczający „nie przyswajam tego co mówisz, ale za nic w świecie się do tego nie przyznam”?

Secundo – poczucie intelektualnej wyższości nad rozmówcą. Może jesteś chlubnym wyjątkiem, ale ja nie. Podświadomie traktujemy słabszego językowo rozmówce jak młodszego, lekko upośledzonego kuzyna. W końcu regularnie trzeba powtarzać mu coś prostszym językiem i dużymi literkami. Zdarzyło ci się rozmawiać z Amerykaninem, który ewidentnie nie słuchał tego, co próbujesz powiedzieć, z góry wchodząc z założenia, że żadna rzucona przez ciebie uwaga niczego nie wniesie?

Boli.

A jeszcze bardziej uwiera fakt, że kompletnie nieświadomie postąpisz identycznie w stosunku do władającego polskim Ukraińca.

Przestać być Markiem.

Nie jest znowu tak trudno. Wystarczy chociażby:

Przede wszystkim trzeba naprawdę chcieć. Ale to nie jest tekst o motywacji, to tekst wyzwaniu odrobinę poważniejszym.

Co zrobić, gdy poziom Marka zostawimy już daleko za sobą? Gdy sprawnie budujemy zdania, rozmowa i pisanie też idą nam nieźle, a problem pojawia się, kiedy sięgamy po jakąś trudniejszą lekturę (u mnie był to „Rok 1984” Orwella), albo przychodzi porozmawiać z kimś, kto nie mówi co drugie zdanie „you know”, „this and that”, albo „et cetera, et cetera”. Na przykład sympatycznym Nowozelandczykiem.

Byłem tam. Próbowałem wyszukiwać listy przydatnych słówek i zmuszać się do ich powtarzania – wytrwałem tydzień. Zabierałem się za ambitne książki, ale traciłem do nich cierpliwość. Rozumienie 80% spokojnie wystarczało do przyswojenia treści, a próba mozolnego tłumaczenia każdego niezrozumiałego słówka kończyła się nabraniem skrajnego obrzydzenia do lektury.

W końcu, dzięki kumplowi znalazłem rozwiązanie.

Anki, czyli jak wynieść angielski o poziom wyżej.

Anki to dość siermiężna, ale niesamowicie przydatna aplikacja pomagająca w przyswajaniu nowej wiedzy. Mogą to być słówka, stolice państw azjatyckich (profesorze Bińczak, do końca życia zapamiętam, że stolicą Brunei jest Bandar Seri Begawan!), albo obrazy znanych malarzy. Dostępna jest na każdą możliwą platformę i opiera się na przemyślnym algorytmie SR, na którym oparto niesamowicie popularne w Polsce w latach 90-tych super-memo.

W skrócie: dostajesz słówko, a następnie potwierdzasz aby zobaczyć jego tłumaczenie; masz wtedy do wyboru „jeszcze raz”, „trudne”, „ok”, „łatwe”, a na podstawie tego co odpowiesz, program automatycznie dobiera czas, kiedy pokaże ci je kolejny raz. I… to działa!

W ramach eksperymentu zacząłem używać Anki prawie rok temu i tak, praktycznie bezboleśnie, opanowałem ponad 1000 naprawdę zaawansowanych słówek (jeśli z marszu wiesz, co to znaczy riveted, to bulge, scurillous, a fad, to veer, a prolixity i a proliferation – ten tekst nie jest dla ciebie). Codzienna powtórka trwa 6-10 minut; jest fajnym przerywnikiem i ciekawym wyzwaniem. W dodatku nawet w słabsze dni daje mi to fajne poczucie, że „przynajmniej zrobiłem coś konstruktywnego”.

Jak zacząć używać Anki?

Kilka prostych rad:

  • Ściągnij program w wersji na twoje ulubione urządzenia i nie zniechęcaj się jego siermiężnością.
  • Zanim uruchomisz przeczytaj albo obejrzyj krótki poradnik.
  • Zarejestruj się w darmowej usłudze pozwalającej trzymać kopię zapasową list słówek na serwerze i synchronizować ją między różnymi urządzeniami. Słyszałem już kilka historii o budowanych miesiącami listach słówek straconych wraz ze zgubionym telefonem.
  • Skonfiguruj Anki tak, aby odpytywał ze słówek w „obie strony” tj. pytał o tłumaczenie z angielskiego na polski i z polskiego na angielski.
  • Zamiast korzystać z gotowych list słów, twórz własną. Zapisuj na telefonie, kartce, w notatniku słówka, na które natrafiasz i raz na tydzień przenoś je np. do Excela. Motywacja do nauki słownictwa, na które faktycznie zdarzyło ci się gdzieś trafić, jest nieporównanie większa niż przy skomponowanych przez innych listach, a satysfakcja, kiedy znów natrafisz na to słowo, tym razem znając jego znaczenie – niezmierna.
  • Kiedy masz wenę i chwilę czasu przetłumacz kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt słówek (korzystam równocześnie z The Free Dictionary i Google Translate), a potem zaimportuj je do Anki.
  • Codziennie powtarzaj słówka, najlepiej na urządzeniu mobilnym. Osobiście używam Anki na tablecie z androidem, gdzie na głównym ekranie mam mały widget przypominający mi ile słówek mam do powtórzenia danego dnia i ile minut powinno mi to zająć.

anki na tablecie

  • Włącz i korzystaj z syntezy mowy – czytanie i słuchanie słowa jednocześnie naprawdę pomaga w nauce.
  • Zauważyłem też, że lepiej działa, jeśli codziennie poza powtórką mam do opanowania tylko jedno nowe słowo (zamiast domyślnych 10). Za to co jakiś czas, gdy mam dłuższą chwilę i spokojną głowę siadam i dokładam sobie 20, 40 a nawet 60 kolejnych. Pozwala uniknąć demotywacji do odpalenia Anki nawet w te cięższe dni.

To tyle. Powodzenia!

A, jeszcze w temacie nauki języka, jeśli zastanawia cię jak poprawić akcent – szkoda czasu. Miałem obsesje na punkcie własnego, póki nie usłyszałem jak mówią bardzo wysoko postawieni w pewnej korporacji Włosi i Finowie. A poza tym – nie ma chyba nic bardziej wywołującego uśmiech politowania, niż gość, który kaleczy mowę jak Marek, a sili się na akcent rodem z BBC. First things first my friends.

antykruchość w życiu i w biznesie