Dzisiaj opowiem ci o moim nowym, nietypowym hobby.
Nie, mimo całej słabości do damskiego fitnessu, nie zacząłem tańczyć pole dance. Moja nowa pasja to odszukiwanie ludzi, z którymi dawno się nie widziałem i składanie im jednej, zaskakującej propozycji.
Namiary znajduję poprzez znajomych, media społecznościowe, albo w czeluściach mojego, składającego się z 25022 wiadomości archiwum mailowego. Ot na przykład siedzę teraz w strefie ciszy (polecam!) Pendolino pokonującego trasę z Wrocławia do Warszawy. Zaraz wejdę na LinkedIn, przefiltruję moje kontakty według miast i zobaczę na kogo wypadnie tym razem. Wiadomość, która w takich przypadkach wychodzi spod moich placów, wygląda zazwyczaj tak:
Czołem. Mam propozycję taką trochę od czapy: co powiesz na kawę w najbliższych dniach?
Usiłuję przypomnieć sobie, jak się zaczęło, ale naprawdę nie pamiętam. Może impulsem było usłyszenie w radiu Kazika albo Nirvany? Może wpadło mi w ręce zdjęcie z czasów liceum?
Coś w każdym razie sprawiło, że w głowie zmaterializowało mi się pytanie „co u niego?”. Odezwałem się więc i umówiłem po raz pierwszy i… tak już poszło. Raz kawa, raz piwo, ale zawsze tylko we dwoje.
Spotkania w grupie dziwnie mi nie podchodzą. Czuję, jakby trudniej było się wszystkim otworzyć, poruszyć jakiś niebanalny temat, przywołać bardziej prywatne wspomnienia. I jeszcze to ryzyko, że dopadnie nas gangrena wszystkich szkolnych zjazdów, zaraza sprawiająca, że radosna posiadówka niepostrzeżenie przybiera formę festiwalu zawiści i przechwałek – ile kto ma domów, dzieci, zwierząt i na ilu był kontynentach.
Wolę we dwójkę. No dobrze, czasem są jeszcze dzieci.
I oczywiście, że nie ograniczam się tylko do współtowarzyszy licealnej niedoli. Ludzie z tej samej uczelni, organizacji studenckiej, zaprzyjaznionego akademika; z poprzednich prac, projektów i szkoleń; byłe dziewczyny; znajomi znajomych – wybór jest przebogaty. Tylko w ciągu ostatnich tygodni miałem okazję:
- Przed nieudaną trance’ową imprezą we Wrocławiu, wypić piwo w studenckim „Przekręcie” w towarzystwie kumpla, który niedawno został… taksówkarzem. I ma do opowiedzenia mnóstwo ciekawych historii na temat swojej pracy.
- Siedząc w świetnej, a wybranej spontanicznie i przypadkowo knajpie na Poznańskiej w Warszawie, uczestniczyć w dylematach młodej businesswoman, wyzwalającej się właśnie na niepodległość z korporacji. Która to businesswoman w dodatku zapłaciła za mnie rachunek, bo z tej warszawskiej radości zapomniałem portfela.
- Poznać kolejne miejsce z klimatem przy wrocławskiej ulicy Świętego Antoniego, a tam dowiedzieć się, jak po studiach na wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego można skończyć zarządzając galerią handlową w Bydgoszczy, by następnie trafić do łódzkiej filmówki i w rezultacie organizować plan filmowy m.in. dla Stevena Spielberga. A w ramach premii na sam koniec przejechać się pierwszy raz (i przeżyć) na tzw. ostrym kole.
Wygląda, że to hobby to całkiem niezły pomysł był. I siniaków na udach nie robi! A teraz kończę, bo skoro zmierzam do Stolicy, warto zastanowić się na kogo padnie tym razem.