antykruchość w życiu i w biznesie

Kozetka, albo jak poszedłem na terapię

„Hm, dlaczego ja przez większość życia NIE jestem w związku?” – pomyślałem, śledząc wzrokiem szczęśliwą parę przemierzającą sąsiednią alejkę w Lidlu. Od tej myśli się zaczęło, a skończyło? Tam, gdzie prędzej czy później trafia każdy porządny, wielkomiejski hipster.

Ale po kolei.

Zadawszy sobie owo brzemienne w skutki pytanie, dołożyłem do koszyka butelkę czerwonego wina. Świetnie pomogło mi w rozrysowaniu onego pytania w formie pięknej, dużej, porozgałęzianej mapy myśli. Ciekawe doświadczenie – moment, kiedy zmuszasz się do brutalnej szczerości z samym sobą.

mind mapRezultat był sporym zaskoczeniem. Na końcach kilku gałęzi ujrzałem słowo, na widok którego mało nie obgryzłem opróżnionego wcześniej kieliszka: „psycholog???”.

Dlaczego iść do psychologa?

Nie przesadzajmy, w końcu wszystko chyba ze mną w porządku. Jestem miejscami szczęśliwy, nie dręczę żab, nie mam myśli samobójczych, nie przebieram się potajemnie w ciuchy mojej babci. No więc? Jak sądzisz – co w ostatecznym rozrachunku przekonało mnie do pójścia na terapię?

Obsesja samorozwoju? Chęć pracy nad samoświadomością? Układ gwiazd? Druga butelka wina?

Nie. Rzeczowa opinia i polecenie dwójki spośród moich najinteligentniejszych i najbardziej ogarniętych znajomych. Takich, których nigdy nie podejrzewalibyście o odwiedzanie terapeuty.

Swoją drogą – jakoś tak się w życiu układa, że im ktoś inteligentniejszy, tym częściej ma problemy z dostosowaniem i tym pewniejszym jest kandydatem na terapię. Więcej widzi, analizuje, rozważa. Niczym z podrywem na dyskotece. Łysy na widok Grażyny odstawia browar i rusza w jej kierunku. Liryczny Marek stoi do końca imprezy sam, bo w krytycznej chwili zamiast działać, zaczyna rozważać siedemnaście „za” i dwadzieścia jeden „przeciw”.

Ale wracając do terapii. Decyzja to jedno, prawdziwy dylemat zaczął się później.

Jak wybrać psychoterapeutę?

Znanylekarz.pl? Losowo? Znajomi, o których pisałem mieszkają we Wrocławiu, ale przecież nie będę jeździł tam na terapię! Choć w końcu do dentysty jeździłem jeszcze pięć lat po przenosinach do Krakowa…

Powoli zacząłem rozglądać się za kimś na miejscu, ale mimo że rekomendacji wcale nie było mało (aż tyle was tam chodzi?), jakoś nie mogłem zebrać się do wykonania tego pierwszego telefonu. Coś mi nie grało i pewnego dnia, obserwując panów na pobliskiej budowie, olśniło mnie, co takiego dokładnie – wątpliwa wartość takich referencji.

Polecano mi już świetnych fachowców do kompleksowego remontu, abym po przeżyciu gehenny i wyrzuceniu wesołej ekipy za drzwi, dowiedział się, że: „tak właściwie to nie robili u mnie, tylko u kuzyna i to było malowanie klatki schodowej w bloku; wydawali się solidni”. Czy z podobnej jakości poleceń miałbym skorzystać przy wyborze kogoś, kto będzie grzebał mi w głowie – never!

Pomógł oczywiście przypadek. Spotkanie na krakowskich Plantach z dawno niewidzianą koleżanką. Ona – ogarnięta, z podobnym, über-zorganizowanym podejściem do życia, a co za tym idzie – zbliżonymi obsesjami i wyzwaniami. Od słowa do słowa – tak, chodziła na terapię; tak, pomogło jej; tak – może polecić mi pewną panią. No, i o taką rekomendację chodziło!

W czym może pomóc terapia?

Do Pani Kasi poszedłem oczywiście z pracowicie przygotowaną, długą listą zagadnień. Było tam z grubsza wszystko, co mi się we mnie nie podobało, co rodziło niepokoje i wątpliwości, o czym chciałem porozmawiać i co planowałem jakoś przepracować. Samorozwój, lepsza wersja siebie – te sprawy.

Świetnie, a czego oczekuje pan od naszych spotkań? – padło zaraz, gdy wyrecytowałem moją listę.

Dobre pytanie.

To nie tak, że oczekuję cudu, objawienia albo całkowitego prania mózgu. Trafiam do pani w ciekawym momencie życia. Po raz pierwszy jestem świadomy tego, że nie do końca wiem, jaka droga będzie dla mnie odpowiednia, ale za to jestem przekonany, że moje poszukiwania zmierzają w dobrym kierunku. Potrzebuję wsparcia, katalizatora moich przemyśleń i zmian. Dobrej, rzeczowej dyskusji, a czasem innego punktu widzenia. Oraz… motywacji, by być ze sobą brutalnie szczerym.

I dokładnie to otrzymałem!

Cykliczne spotkania nastrajały do regularnych przemyśleń, a rzeczowa dyskusja na trudne tematy przyspieszyła pewne nieuniknione zmiany. Zaś w kilku przypadkach celnie postawione pytanie, wywróciło mój światopogląd do góry nogami.

NAJWYRAŹNIEJ PODOBA CI SIĘ TO, CO CZYTASZ. W TAKIM RAZIE OBCZAJ TEŻ TE TEKSTY:

Nie odhaczyliśmy wszystkiego z mojej listy. Nie wiem nawet, czy dotarliśmy do połowy. Z czasem doszedłem do wniosku, że niektóre sprawy nie są wcale tak ważne, jak początkowo myślałem, inne zwyczajnie się zdezaktualizowały, doszło też parę nowych.

Wydawałoby się więc, że mógłbym odwiedzać Panią Kasię w nieskończoność, a jednak dość szybko zastanowiłem się nad tym:

Kiedy zakończyć terapię?

Podjęcie tej decyzji było chyba cięższe, niż jej rozpoczęcie. Bo jak zadecydować, że to już? Po czym to poznać?

No więc – to się, ekhm, po prostu czuje.

Nasze ostatnie spotkania nie różniły się specjalnie od tych pierwszych. To wciąż były po prostu dobre, efektywne i rzeczowe rozmowy. To ja poczułem, że ułożyłem sobie już w głowie wszystko, co na tę chwilę było mi potrzebne do ułożenia. Potrzebne i możliwe, bo nie oszukujmy się – na pewne sprawy po prostu potrzeba czasu, refleksji oraz konkretnych przeżyć i doświadczeń. Na sucho i w teorii nie poradzi nawet najlepszy terapeuta.

Do tego też potrzebowałem dojrzeć. Zrozumieć, że na wiele demonów z mojej mapy myśli nie ma cudownego, przynoszącego natychmiastową ulgę, środka. Dostałem kopa w odpowiednim kierunku, a czy utrzymam odpowiednią prędkość i kurs – to już zależy wyłącznie ode mnie.

Czy warto wybrać się na terapię?

Warto.

A, i nie było kozetki, był fotel.

antykruchość w życiu i w biznesie