antykruchość w życiu i w biznesie

Nie zastosuję na tobie NLP

Nie opowiadaj jej o tym, jak świetnie radzisz sobie w życiu. Ona to widzi – po tym co zamawiasz w knajpie, jak odnosisz się do innych oraz po twoich butach.

„Jak poderwać dziewczynę” – dokładnie takie hasło wpisałem w wyszukiwarkę parę lat temu. Wróciłem właśnie do Polski z półtorarocznego kontraktu; czułem się samotny, skopany przez życie i postanowiłem, że trzeba coś z tym zrobić. A że swoją niemoc uważałem za wstydliwą, pomocy zacząłem szukać tam, gdzie nikt mnie z tego powodu nie wyśmieje – w sieci. I znalazłem. Czasami nawet aż za wiele.

Niczym klasyczny samorozwojowy ćpun zacząłem pochłaniać wszystko, co tylko się nawinęło – głownie fora i napisane nieudolnym językiem poradniki. Niby ciekawe, niby odkrywcze, ale często czułem, że ktoś tutaj obraża moją kulturę i inteligencję. Wszystko zmieniło się, kiedy trafiłem na Grę.

Dobrze napisana, autobiograficzna historia amerykańskiego dziennikarza Neila Straussa. Podróż od zera do bohatera. Od nieporadnego nerda, aż po czołowego uwodziciela Wschodniego Wybrzeża USA. Całość z pozytywnym happy endem, czyli wejściem w poważny związek z nietuzinkową kobietą. A po drodze są jeszcze: Paris Hilton, Britney Spears i Tom Cruise.

To było to! Wiedza, ale przede wszystkim mocny, motywacyjny kop. Uwierzyłem, że nie jestem gorszy niż Neil i także mogę się zmienić w uwodziciela. Ech… lato i jesień 2009 na zawsze wspominał będę z sentymentem (i odrobiną wstydu).

The Game i świat podrywaczy siedem lat później.

A.D. 2016 – siedem lat po owych niezapomnianych wydarzeniach. Przypadkiem wpada mi w ręce pierwsze, ekskluzywne wydanie „Gry”.

A może by przeczytać jeszcze raz? Dla inspiracji, a choćby i dla rozrywki.

No, to przeczytałem.

The Game: Penetrating a secret society of pickup artists

I co? Czy ruszyłem do galerii handlowej pytać niewiast o opinie na temat zapachu perfum? A może zacząłem czatować przy barze w pobliskim lokalu? Albo chociaż złamałem swoje postanowienie i wróciłem na Tindera? Nie, bo teraz całą tę książkę odebrałem zupełnie inaczej.

Od zakrystii.

Poradniki dla domorosłych casanovów pełne są gotowych tekstów a nawet całych scenariuszy rozmów, ale osobiście nigdy nic takiego nie zastosowałem. Nie umiałem. Czułem, że dukając jakiś czerstwy, wykuty na pamięć tekst, obrażałbym inteligencję swoją, a przede wszystkim mojego „celu”. Za to kilka innych porad zdecydowanie przypadło mi do gustu.

Na przykład: aby przyciągnąć kobietę i stworzyć z nią związek, musisz nie bać się jej stracić. Albo: żeby kobiety były zainteresowane znajomością z tobą, sam musisz być interesujący, robić interesujące rzeczy, prowadzić interesujące życie (odkrywcze, co?).

Czytając to, kiwałem głową, a potem próbowałem stosować jak umiałem. Czyli na skróty, od zakrystii.

Na przykład twardo wmawiałem w siebie, że wcale nie boję się olania przez dziewczynę, z którą właśnie się spotykam, podczas gdy w środku na samą myśl o tym aż mnie skręcało. Wszystkie swoje randki bombardowałem przykładami na to, jak bardzo ciekawe i bogate życie prowadzę. Tak bardzo zajmujące i wyjątkowe, że zawsze gotów byłem rzucić wszystko, byle tylko spotkać się z kolejną Kasią, Anią, albo Agnieszką…

Wyczytane tricki nie działały – żadna z kandydatek nie rzucała mi się na szyje. Nie mogłem zrozumieć dlaczego i podczas długich rozmów z Tadkiem roztrząsałem przyczyny kolejnych porażek. Nie docierało do mnie, że tamte rady sprawdzają się znakomicie, ale pod jednym, jedynym warunkiem – że to nie będzie udawane, że będę taki NAPRAWDĘ, że nie wystarczy gdy patrząc w lustro przed randką wmówię w siebie „nie ta, to inna” albo „żyję pełnią życia”. Że na randce w knajpie nie muszę opowiadać dziewczynie, jak świetnie radzę sobie w życiu, bo ona doskonale widzi to swoim szóstym zmysłem – po tym co zamawiam, jak odnoszę się do innych, po moich butach.

Skąd ta pewność? Kilka lat później, dawno po porzuceniu „samorozwoju w zakresie uwodzenia kobiet”, wszystkie te rady nagle zaczęły się sprawdzać. Same z siebie, bez potrzeby grania i pilnowania własnych zachowań. Gdybym zapytał Wróżbity Macieja o powody, zapewne odpowiedziałby mi tak:

Panie Igorze – dojrzał pan po prostu. Gdzieś podczas wszystkich tych swoich poszukiwań i pracy nad sobą – stał się pan lepszym człowiekiem i zaczął przypominać faceta, o którym mówiły tamte rady. Pan wie o czym ja mówię!

I dokładnie to samo przekazuje między wierszami autor „Gry”. Nie rozumiałem i nie widziałem tego wtedy, nie rozumieją i nie widzą tego tysiące młodych, zafascynowanych tą historią chłopaków. Oni czytając ją, marzą wyłącznie aby wyhaczyć damską 10tkę. Najwyższe wyzwanie w klasycznej, szowinistycznej skali 1-10.

Nie ma wyjścia – trzeba dojrzeć i zmienić się NAPRAWDĘ.

Czasami, gdy stukam w klawiaturę mojego MacBooka, zastanawiam się do kogo ja właściwie piszę. Ci dojrzali, otwarci, pozytywni nie wyniosą już przecież z moich przypowieści zbyt wiele. Za to ci, którym przydało by się to najbardziej, mogą odbierać moje opowieści jako przygody podstarzałego erotomana-gawędziarza. Dlatego, licząc że może to zadziała, zawsze opisuję mój punkt zwrotny, to co u mnie wywołało olśnienie i zmianę.

Świat podrywaczy odciąłem po dojściu do następującego wniosku:

Ty, a jeśli faktycznie wyrwiesz taką wymarzoną kobietę? Nie głupią niunie, tylko mądrą, ogarniętą życiowo, ładną laskę z klasą. Wyrwiesz i utrzymasz przy sobie, bo będziesz stosować te wszystkie sprytne triki i porady. I co wtedy? Naprawdę chcesz do końca życia pilnować się, by nie pokazać tego, jaki jesteś naprawdę? Żyć ze świadomością, że ona nie jest z tobą i nie kocha ciebie, tylko jakiś sztuczny, wyimaginowany i wyreżyserowany obraz człowieka?

Do kompletu dołączę jeszcze cytat z „Gry”, na który kiedyś oczywiście nie zwróciłem najmniejszej uwagi:

Są na tym świecie faceci, którzy nienawidzą kobiet – nie szanują ich, nazywają je sukami, a nawet gorzej. Podrywacze nie należą do tej grupy. Podrywacze nie nienawidzą kobiet – oni się ich boją. Nie traktują ich jak partnera, tylko przeciwnika, którego trzeba ograć.

Smutne to, ale może da komuś do myślenia?

antykruchość w życiu i w biznesie