antykruchość w życiu i w biznesie

Kopnięcia od życia

Bolały. A teraz, po latach stwierdzam, że mało które wydarzenia w moim życiu były równie zbawienne. Celne kopy od życia. Dziś przypada dziewiąta rocznica jednego z nich.

Niedziela, 11 Luty 2007 roku. Wieczorny pociąg Wrocław – Przemyśl. Wysiadam na stacji Kraków Główny. Jestem tu – wstyd przyznać – pierwszy raz…

Wróć. Tę historię opisałem już dwa lata temu.

Nigdy nie napisałem jednak wprost pewnej rzeczy: gdyby nie kiepska perspektywa zawodowa panująca wtedy w moim rodzinnym mieście (najbardziej lukratywną ofertą było 1750 brutto za księgowanie faktur w luksusowym open-space HP); gdyby nie to, że kupiłem wtedy bilet do UK i dałem trzy miesiące czasu na znalezienie „sensownej pracy”; gdyby nie to, że moje, kierowane do Wrocławia CV, trafiło do Krakowa i spodobało się Tomkowi, który dał mi szansę rozwoju w ciekawej firmie; gdyby nie to, że mimo strachu zacisnąłem zęby, wsiadłem w pociąg i zrobiłem coś, czego jeszcze miesiąc wcześniej zupełnie bym nie przypuszczał, ani nie rozważał – zmieniłem miasto. Gdyby nie to wszystko, pewnie długo nie wyprowadziłbym się od mamusi. Bo po co? Spory, wygodny pokój w centrum Wrocławia – głupotą byłoby się wynosić.

Głupotą tak wielką, że gdy w tydzień po wyprowadzce odwiedziłem Wrocław, to patrząc na siebie w lustrze maminej łazienki, stwierdziłem:

Igor, dlaczego dopiero teraz???

Gdybym…

  • … nie padł ofiarą zwolnień grupowych w pewnej firmie, pewnie nie zmieniłbym pracy na inną, nie przeszedł na własną działalność, nie zaczął z miejsca zarabiać na rękę 2x (słownie: dwa razy) więcej niż poprzednio;
  • … nie odwalił szczeniackiego focha, nie zostawiła mnie druga dziewczyna, pewnie długo trwałbym w pozbawionym przyszłości związku na odległość;
  • … z powodu rozpaczliwej samotności na kontrakcie w Holandii nie wpadł w wielki dołek, pewnie zaakceptowałbym ofertę pracy bezpośrednio dla holenderskiego operatora telekomunikacyjnego, pewnie nie wróciłbym do Polski, nie pomyślał że coś jest ze mną nie tak, nie zaczął czytać tych wszystkich książek, nie podejmował prób podrywania dziewczyn na ulicy, nie otworzył na nowe możliwości i nie zaczął szukać swojej prawdziwej życiowej ścieżki;
  • … dotknięty wypaleniem nie zaczął kombinować w mojej ostatniej korporacji, pewnie do dzisiaj prowadziłbym im projekty mając opinię „skutecznego, ale mało elastycznego” kierownika, pewnie do dzisiaj marzyłbym o takim życiu, jakie prowadzę dzisiaj, pewnie obiecywałbym sobie, że już na pewno za rok, albo za dwa lata będę gotowy.

Ale na początku nigdy nie było łatwo – patrzyłem tępo w ścianę, złorzeczyłem, chyba nawet udało mi się zapłakać. I co? Wszystko wyszło na dobre. Wszystko.

Baryłka miodu.

A wszystkie te sytuacje były trochę, jak marzenia Kubusia Puchatka – wielka baryłka miodu – miło, ciepło i słodko. Tylko wydostać się trochę ciężko.

Najgorsze, że miód jest przezroczysty i najczęściej nie zauważasz, że tkwisz w nim po uszy. Latami. Ot na przykład moje ulubione internetowe randki – w domu na kanapie z kawą i laptopem, nic tylko wybrzydzać, przebierać i kwękać. Nie trzeba wychodzić do ludzi, nie trzeba rozglądać się, nie trzeba czujnie panować nad drżeniem głosu, gdy dukam prośbę o numer telefonu. Tylko co z tą dziką radością, gdy człowiek opanuje to drżenie i numer dostanie…

To jeden garnek. A a w ilu tkwię jeszcze? Wznosząc toast za dziewiątą rocznicę przenosin do smogowo-turystycznej stolicy Polski życzę sobie by kolejne pękły jak najprędzej.

I Twoje przy okazji też.

antykruchość w życiu i w biznesie