antykruchość w życiu i w biznesie

Najlepsza rada z jakiej nie skorzystałem.

Nie byłem przebojowym nastolatkiem. Szczególnie słabo wyglądało to w podstawówce: trochę przy kości, fajtłapowaty i odstający swoją inteligencją. Trwało to do momentu, gdy pewnej bezsennej nocy wymyśliłem remedium na swoje problemy.

Koszykówka. Pójdę na zajęcia – nauczę się grać i schudnę! A może nawet zaakceptuje mnie ta sprawniejsza fizycznie i popularniejsza towarzysko część klasy? I, i nie będę już dostawał niemiłego ukłucia w żołądku przed każdymi zajęciami WF!

A czemu akurat koszykówka?

Kochamy i kibicujemy dyscyplinom, w której akurat nasz lokalny/narodowy (niepotrzebne skreślić) reprezentant, daje sobie radę. A to był Wrocław, połowa lat dziewięćdziesiątych. Do dzisiaj pamiętam dżingiel w, tymczasem jeszcze mocno lokalnym, Radiu Eska:

Dziś mecz, dziś mecz, Śląsk Eska Wrocław gra. Nasi chłopcy dziś wygrają, Śląsk wszystko z siebie da!

No, to gdzie miałem iść?

Zaczęło się jak w bajce – spokojna nauka kozłowań i podań. Podstaw, których pani od WF nigdy jakoś nam nie pokazała. Lepiej – dołączyła do mnie grupka tych nieco gorszych w nauce, ale bardziej ogarniętych życiowo i sprawnych fizycznie chłopaków z mojej własnej szkoły. Bez zastanowienia przyjęli mnie do swego grona, a mój status na szkolnym korytarzu z dnia na dzień wyraźnie się poprawił.

Kilka tygodni później, kolejny trening, ćwiczyliśmy chyba dwutakt. Czekając na moją kolej, gadałem z jednym z chłopaków, gdy kątem oka zauważyłem zbliżającego się obcego gościa. Pół głowy niższy, chudy z rzędami drobnych piegów i krótko ściętymi, prostymi włosami. Nie wiem co to mogło być – wyraz twarzy, chód, mowa ciała? Naprawdę nie wiem, ale miał w sobie coś zaczepnego i niepokojącego. Coś, co sprawiało, że zawsze schodziłem jemu podobnym z drogi. Podszedł i bez słowa wytrącił mi z rąk piłkę. Potrzebował dla siebie, a nie chciało mu się iść do pojemnika w kącie sali.

Zaniemówiłem, dosłownie zatrząsłem się z oburzenia i strachu, a następnie… zacząłem rozglądać się za nową piłką. Stojący obok mnie Maciek w lot pojął, co dzieje się w mojej głowie. Spojrzał na mnie znacząco i powiedział:

Idź i zabierz mu tę piłkę. Jest od ciebie mniejszy. Idź, bo inaczej zawsze już będzie ci zabierał. Idź!!!

To była jedna z najmądrzejszych i najbardziej życiowych rad, jakie dostałem w życiu. Oczywiście z niej nie skorzystałem.

Zorganizowałem skądś piłkę, a gdy nadeszła moja kolej, spartaczyłem swój dwutakt koncertowo. Tak, że wszyscy zaczęli się śmiać, a trener dorzucił, że przede mną jeszcze bardzo, bardzo wiele pracy. Nic odkrywczego – tak samo radziłem sobie na wszystkich poprzednich zajęciach, ale wtedy trzymała mnie determinacja i wsparcie grupy. Więcej na koszykówce w Śląsku się nie pojawiłem.

Wiedziałem, że Maciek miał rację i bałem się stanąć twarzą w twarz z tamtym gościem. Dostawałem też gęsiej skórki na myśl o wykonaniu kolejnego dwutaktu przed całą grupą. Grupą, co dostrzegłem dopiero wtedy, młodych talentów, a nie cielęcin z kompleksami, chcących nauczyć się podstaw kosza. A koledzy? Znów przestali zauważać mnie na szkolnym korytarzu.

Minęło dwadzieścia lat.

Życie trochę mnie nauczyło i nie daję sobie już tak łatwo wejść na odcisk. Odgryzam się i kontratakuję – niech wiedzą, że ze mną nie pójdzie im tak łatwo. Chcę mieć nadzieję, że zachowałbym się podobnie w każdej sytuacji, ale czy na pewno? W końcu kiedy ostatnio zabrano mi piłkę? Albo zadano mrożące krew w żyłach pytanie „masz coś?”. Boję się, że gdzieś tam w środku, w Czesiu, siedzi ten stary Igor-fajtłapa. Ten, co to poszedłby po nową piłkę.

Dlatego nie rób z dziecka zbyt ugrzecznionego maminsynka, a jeśli znajdziesz się na miejscu Maćka – wesprzyj idącego odebrać piłkę fajtłapę. Gdy pierwszy raz przychodzi przeskoczyć nad przepaścią swoich obaw, sama rada może nie wystarczyć. Choćby nie wiem, jak była mądra.

A ty, fajtłapo, zaciśnij zęby i SKACZ!

antykruchość w życiu i w biznesie