Okazja do podsumowania minionych tygodni oraz łatwy i przyjemny w pisaniu tekst. To moje korzyści z comiesięcznych podsumowań. Dla was to ponoć inspiracja. Nie pozostaje mi więc nic innego, tylko sprostać tym oczekiwaniom!
Grudzień A.D. 2015. Miesiąc dziwny, nierówny, ciskający mną ze skrajności w skrajność. Całkiem jak pogoda. Dzień przed wigilią stałem na peronie w Krakowie ubrany wyłącznie w koszulkę. Kilka dnia później siniałem z zimna podczas przechadzki trójmiejską plażą.
A więc rozchwiany, a przy okazji bardzo pracowity. Tak jest już od zarania dziejów – koniec roku to dla firm czas wydawania budżetów, a dla szkoleniowców pracy w systemie całodobowym, połączonej z koniecznością rozluźnienia postanowień związanych z niską konsumpcją kawy i ciastek. U mnie nie było inaczej. Za to: poznałem wiele ciekawych osób, dowiedziałem się, czym jest cracking wodorowy i… udało mi się utrzymać wagę. Nawet mimo tych wszystkich ciastek i długiej przerwy świątecznej u rodziny we Wrocławiu.
Święta. Nie wiem czy z powodu wiosennej aury, mojego zmęczenia, a może dlatego, że nie dopełniłem corocznej tradycji zagrania w adwencie w świąteczną edycje Jazz Jack Rabbit. Niezależnie od przyczyny, Boże Narodzenie minęło mi w kiepskim humorze – zero radości i atmosfery. Odżyłem w drugi dzień świąt, gdy wstałem od stołu, poszedłem pobiegać i wziąłem się za przymiarkę do określenia celów i priorytetów na najbliższe miesiące.
Zacząłem od podsumowania i wyciągnięcia wniosków z tego, co w podobnych okolicznościach wysmarowałem dwanaście miesięcy temu. A potem, potem zacząłem czytać. I resztę dzisiejszego podsumowania miesiąca przeznaczę na opowiedzenie wam, co to było.
Lektury dla szukających sensu życia.
A może zbyt górnolotnie? To inaczej: teksty, które okazały się nieocenioną inspiracją podczas deliberacji nad tym, czym chciałbym zająć się w przyszłości. Nie tylko tej najbliższej. Co robić, a czego nie. Czemu nadać priorytet, a co bezlitośnie porzucić.
Po pierwsze: Covey.
Czyli nieśmiertelne „7 Nawyków skutecznego działania” (polecam w formie audiobooka). Książka tak znana i popularna, że w rezultacie nigdy jej nie przeczytałem. Ale naturalnie miałem o niej wyrobioną opinię („frazesy”). Coś, jak z szerszą publicznością i „Księciem” Machiavellego, albo jakimś kontrowersyjnym dziełem sztuki. Nie widziałem, ale wypowiem się, skrytykuję i obrzucę obornikiem. Swoją drogą – nie wiem, za co poniewiera się tak bardzo Machiavellim i jego dziełem. To mądra, życiowa książka, a autor wcale nie namawia na co drugiej stronie do podtruwania członków bliżej i dalszej rodziny. Wracając jednak do Covey’a…
Powodem, dla którego zacząłbym właśnie od „7 Nawyków”, jest podjęcie przez autora absolutnie kluczowego dla wszystkich nastawionych na samorozwój problemu. Kluczowego, a jednak opisywanego niezwykle rzadko. Covey uderza w zjawisko grania, udawania, stosowania sztuczek gwarantujących szybkie efekty, bez położenia w konkretnym obszarze stosownych podwalin. Od razu przypomniał mi się mój flirt ze światem “artystów podrywu”. Krótki, bo bardzo szybko zadałem sobie pytanie:
No dobra, wyuczę się na pamięć sztuczek i zagrywek, poderwę tę dziewczynę i co? By ją utrzymać mam stosować je do końca życia? Bo przecież, gdy pokażę jej jaki jestem naprawdę – od razu ucieknie.
Zdałem sobie sprawę, że nie mogę grać. Że muszę zmienić się naprawdę. I choćby z powodu kilkudziesięciu traktujących o tym kartek, warto zapoznać się z jedną z najbardziej znanych książek z dziedziny samorozwoju.
Po drugie: Honor i Status.
Art of Manliness dumnie dzierży pierwsze miejsce na liście moich ulubionych blogów. Poza wysoką jakością i ciekawą tematyką, Brett McKay zdobył moje serce długimi, opartymi na własnych badaniach, cyklami dotyczącymi tematów bliskich sercu każdego dojrzałego faceta. Do tej kategorii należą dwa polecane przeze mnie cykle: dotyczący męskiego statusu oraz honoru. Głębokie, składające się z kilku odcinków teksty, które szczególnie upodobałem sobie podczas moich noworocznych dywagacji.
Po trzecie: pod prąd, czyli antykruchość.
Nie umiem, nie potrafię napisać na temat książki Nassima Taleba czegoś, co w miarę zwięźle, zrozumiale i wystarczająco dobrze oddałoby mój zachwyt i jego przyczyny. Musi wystarczyć wam fakt, że właśnie tę książkę uznałem najważniejszą spośród przeczytanych w zeszłym roku, fakt że kilka egzemplarzy rozdałem w ramach bożonarodzeniowych prezentów oraz moja WIELKA osobista rekomendacja. Prawdziwy eye-opener.
Po czwarte: Carnegie
„Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”. Znów klasyk, znów wcześniej przeze mnie ominięty (znów polecam audiobook). Śmieszyła mnie okładka i umieszczone na niej hasła. Raziły chwyty marketingowe rodem z opowieści o amerykańskich komiwojażerach. Przemogłem się i co dostałem? Mądre, oczywiste-nieoczywiste i ponadczasowe zasady zgodnego współżycia z bliźnimi. W dodatku podane i przyprawione w przystępny i motywujący do wdrożenia sposób. Idealna klamra domykająca listę noworocznych lektur. Parę tytułów rozdziałów od razu żywcem umieściłem na liście „powinienem nad tym popracować”.
Koniec. Myślę, że powinno wystarczyć.
A teraz zamykam komputer, biorę zeszyt i idę do kawiarni wykonać ćwiczenie z „7 Nawyków”. Będę zastanawiał się, co chciałbym, aby rodzina i znajomi opowiedzieli o mnie na moim pogrzebie. Mówię poważnie. Tak, jak poważnie i z całego serca polecam ci powyższe lektury. Udanego stycznia!