Czyli czym różni się fryzjer za 600 od takiego za 15 PLN? Tym, że bardzo często jest gorszy, a do tego jest jeszcze zadufanym w sobie palantem.
Z wyborem fryzjera jest trochę jak z dentystą. Jak już trafi się nam sensowny, człowiek trzyma się go kurczowo. Choćby miało oznaczać to podróże na drugi koniec, a nawet do innego miasta. Właściwie to ze strzyżeniem jest chyba nawet gorzej. Do zębologa chodzimy rzadziej, a falstart nie kończy się morderczymi myślami za każdym razem, gdy po brzemiennej w skutki wizycie, przejrzymy się w lustrze.
Pani Dorotka
Dziś nie pamiętam już jak do niej trafiłem. Z polecenia? Przypadkiem? W końcu swój zakład posiada dwa kroki od mojego starego mieszkania w Nowej Hucie. Nieważne. Ważne, że jest świetna. I śmiesznie tania. Była ze mną, gdy nosiłem dresiarskiego irokeza i gdy eksperymentalnie ściąłem się na 3mm. Pomogła w zmianie i eksperymentach z obecną, bardziej długowłosą fryzurą.
Kobieta – tytan pracy. Kiedy bym nie zadzwonił – jest czynne, kiedy bym nie zaszedł – siedzi wianuszek klientów. Swoją drogą – czekanie wśród owego wianuszka i podsłuchiwanie prowadzonych tam rozmów jest często atrakcją samą w sobie. A efekty? W 99 przypadkach na sto – pełne zadowolenie. No i rachunek – 15 (słowie: piętnaście) złotych polskich.
Eksperymenty
No jasne, że próbowałem u innych. Po przeprowadzce usiłowałem znaleźć fryzjera, który mógłby stać się jej godnym następcą. Nic z tego. Po kilku mniej lub bardziej traumatycznych eksperymentach, wróciłem z podkulonym ogonem do Nowej Huty.
Gdy w połowie zeszłego roku pewien fryzjer-artysta ostro skrytykował moją fryzurę, a kilka dni później podpisałem kontrakt z agencją modeli, pomyślałem:
Może pora bardziej zadbać o wygląd. Może ten gość faktycznie miał rację?
To pomyślawszy, poszedłem do jednego z najstarszych krakowskich salonów – „U Romana”. Fajnie, miło, homoskrętnie. Ale czy efekt końcowy wart był dania za tę przyjemność cztery razy więcej? Nie bardzo. Nadal jednak wierzyłem, że gdybym poszedł do naprawdę dobrego, ekskluzywnego salonu – zobaczyłbym różnicę.
Okazja nadarzyła się prędzej, niż przypuszczałem.
AltelieRPotomski, czyli deep-cut
Jedną z zalet dorabiania jako model, jest możliwość wciskania się w różne dziwne miejsca. Na przykład na warsztaty fryzjerskie.
Wizyta zapoznawcza w krakowskim AltelieRPotomski, przy okazji ustalania szczegółów fryzury (żadnych ekstremów!) i jestem świadkiem mrożącej krew w żyłach sceny uiszczenia przez klientkę opłaty. Skromne sześćset złotych polskich. Od razu nabrałem większego szacunku do właściciela całego przybytku – Rafała Potomskiego.
Trudno się więc dziwić, że gdy kilka dni później dzwoniłem do drzwi przy ulicy Zamkowej w Krakowie, byłem nieco onieśmielony. Dzięki zabiegom obsługi moja trema szybko ustąpiła miejsca innemu uczuciu. Poczułem się jak ostatni debil.
Stopień, do jakiego Szymon Matlak, Główny Asystent zajmował się mną i innymi klientami, ocierał się o granice absurdu. „Kawki, herbatki, owocka, może pokroić i obrać, aby na pewno”. Gdy zostawiałem gdzieś plecak, talerz, cokolwiek – wystarczył obrót, by zorientować się, że zostały niepostrzeżenie sprzątnięte. Na szczęście, gdy już zacząłem czuć się ekstremalnie nieswojo, przyszedł Wielki Szef i zaproszono mnie na strzyżenie.
Na użytek szkolonej grupy, rozpoczęto od analizy psychologicznej mojej osoby. Miała służyć odpowiedniemu dobraniu fryzury do klienta. I oczywiście była błędna. A potem, potem zaczęła się szopka.
Rozumiem, że całość szła wolno, by zaprezentować kursantom wszystkie tajemne szczegóły. Rozumiem niewygodne, ale efektowne krzesło. Rozumiem nawet kilotony chemikaliów, którymi pokryto mnie i kudły moje. Nie rozumiem jednak gadania o cięciach kanałowych, deep cut i innych magicznych sztukach, które były z moimi włosami wyczyniane. Podobno, by naprawić poprzedniego, kiepskiego fryzjera. Podobno, by lepiej się układały.
Podobno, bo dość zwyczajny początkowo efekt końcowy, po kolejnych dwóch tygodniach nabrał dość interesujących właściwości. Dokładnie wtedy, gdy według zapewnień dawanych przez Mistrza Rafała Potomskiego kursantom, moje włosy miały zacząć układać się NAPRAWDĘ dobrze. Dokładnie wtedy, zaczęło witać mnie w lustrze zjawisko w postaci gustownych „rogów”. Coś, co po wizytach u Pani Dorotki nie zdarzało się prawie nigdy.
Niesmak
Ale wiecie, co z tego wszystkiego było najbardziej żenujące? To, że już w chwilę po zakończeniu strzyżenia, zacząłem być traktowany jak powietrze. To, że późniejsza komunikacja w sprawie zdjęć z pokazu była gorzej niż kiepska. I to, że odpowiedź samego Głównego Asystenta, na moje nieśmiałe pytanie „czy nie wyszło więcej, niż tylko jedno zdjęcie?” była niemal tak samo taktowna, jak jego uprzednie nadskakiwania:
Dopisane w 2019: jeśli jesteś z Krakowa i szukasz jednak czegoś wyższej klasy, z całego serca polecam Klaudiusza. Od jakości usług począwszy, na atmosferze skończywszy. Każda wizyta na Floriańskiej to relaksujące przeżycie!