antykruchość w życiu i w biznesie

Jak zaplanować ciężki i smutny rok?

Stale przytrafia mi się to samo – ktoś widzi mój kalendarz i wykrzykuję „ależ ty jesteś zorganizowany, to wspaniałe”. Kto inny opowiada mi, jak bardzo podziwia moją konsekwencję i determinację w realizacji zaplanowanych zadań, osiąganiu wyznaczonych celów. Problem w tym, że to wcale nie jest takie dobre.

Otwieram notatnik i przeglądam cele wyznaczone na mijający właśnie rok. Prawo jazdy? Zrobione. Zostać modelem? Jak najbardziej. Osiągnąć pozakorporacyjną, stabilną niezależność finansową. Proszę bardzo. Większość z pozostałych także kwalifikuje się do wykreślenia gustowną kreską oferowaną przez mój edytor tekstu. Koniec, schluss, zaliczone. Tylko dlaczego się nie cieszę?

To był naprawdę dobry czas. Różnorodny, pełen przygód i przyspieszonego dojrzewania. A jednak siedzę, patrzę na tę listę i czuję przepełniający mnie niesmak. Równa czcionka, pełna zgodność z koncepcją S.M.A.R.T. Zasadą, którą z pełnym przekonaniem wpajam uczestnikom moich szkoleń – ambitne, ale realistyczne cele, z mierzalnymi, określonymi w czasie efektami. To skąd niesmak? Sporo sensu miały, a w dodatku większość z nich osiągnąłem…

A może właśnie nie powinienem? Uparcie i konsekwentnie odhaczać wszystkiego, co tylko wcześniej zapisałem? Trwać w ślepej konsekwencji bez miejsca na jakąkolwiek refleksję.

Szklana kula.

Gdy szedłem na studia – och, jaki dojrzały się sobie wydawałem! Wszystko wiem, wszystko znam, wszystko rozumiem; przyszłość stała przede mną otworem. Szczegółowo rozplanowana. I co?

Gówno wiedziałem!

Zachodzę czasami w głowę – jak można oczekiwać czegoś takiego od dziewiętnastolatka? Podjęcia decyzji, która zaważy na całym jego życiu. Skąd ma wiedzieć, jak zgadnąć, co będzie za kilka lat, co przyniesie los? Głupota.

I doskonale o tym wiedząc, sam rok temu postąpiłem identycznie.

Byłem u progu najbardziej nieokreślonego i nieszablonowego roku w swoim życiu. I – zamiast najpierw zastanowić się nad sensem takiego działania – zrobiłem to, co umiem najlepiej. Stworzyłem misterny, precyzyjny, kompletnie oderwany od rzeczywistości całoroczny plan. To w niektórych korporacjach nazywa się „zarządzanie strategiczne”. I ma podobny sens.

Minęło dwanaście miesięcy, znów siadam do planowania. Co zrobię inaczej?

Założenia na 2016

Czasami zwykła zmiana określenia potrafi diametralnie zmienić nastawienie do sytuacji. Tym samym w przyszłym roku nie będę realizował planów. Będę trzymał się założeń!

Nie wyznaczę ilości książek, jakie przeczytam. Za to, by łatwiej mi było czasem powiedzieć „nie”, przyjmę sobie jakieś ramy. Zakładam, że liznę to i owo z dziedziny filozofii, klasyki polskiej (w szczególności felietonistów), amerykańskiej oraz zapoznam się z historią USA z lat 1850-1950. Na przykład przez dobrą biografię Lincolna, czy Teddy’ego Roosevelta.

Nie wymyślę i nie rozplanuję w czasie planu podboju dziedziny, o której nie mam zielonego pojęcia. Czegoś, o czym nawet nie wiem, czy mi się spodoba, czy jest trudne i ile może zająć. Nie wyznaczę na tej podstawie miesięcznych celów, by później zmuszać się do ich osiągania. Albo żyć z wyrzutami, że „nie dowiozłem”, szybko zaczynając nienawidzić tak przecież ciekawego i ekscytującego mnie jeszcze kilka miesięcy wcześniej przedsięwzięcia.

Założę za to umocnienie mojej pozycji na kilku zdobytych już przeze mnie polach, wypatrując jednocześnie szans ogarnięcia czegoś nowego. Prawdziwych szans, okazji. Żadnego walenia głową w mur, a w zamian gotowość na prezenty od losu. Prezenty, które czasem dostawałem, ale często odrzucałem, bo „nie wpisywały się w moje plany”.

Nie wyznaczę też sobie do osiągnięcia nic, co „wypadało by zrobić”. Nic, co do czego nie widzę prawdziwego sensu. Nic, co na liście moich celów stanie się jedynie przykrym wyrzutem sumienia.

W zamian więcej uwagi poświęcę moim marzeniom z długiej listy „fajnie by było”. Bo co, jeśli w przeciwieństwie do ostatniej, moja kolejna białaczka okaże się jednak prawdziwa?

Nie zapakuję planami całego roku bez jakiegokolwiek marginesu na nowe, spontaniczne, nieprzewidziane. Założę też, że zawsze, kiedy będę miał do wyboru spotkanie z kimś, albo realizację kolejnego punktu z mojej listy rzeczy do zrobienia – wybiorę spotkanie.

Zaplanuję tylko jedno – wypracowanie trików, które pomogą mi przywoływać się do porządku, kiedy popadnę w obsesję bezrefleksyjnej realizacji punkt po punkcie wszystkiego, co tylko gdzieś sobie zapiszę i zaplanuję. Chcę znaleźć techniki, które pozwolą mi trzymać się przyjętych założeń, a jednocześnie umieć dostrzec i zmienić je, gdy tylko zdezaktualizują się lub staną się wyłącznie ograniczającym brzemieniem.

A jeśli nawet za rok napiszę znowu to samo. Że się zapętliłem, że nie podołałem. Cóż, nie zawsze musi się udać. Grunt to wyciągać wnioski i próbować. Czego życzę wam w 2016!

PS W podsumowaniu grudnia umieszczę obszerną listę lektur, która niezwykle pomogła mi w moich (nadal trwających) przemyśleniach na temat tego, na czym chciałbym się skupić w przyszłym roku.

antykruchość w życiu i w biznesie