Co uświadomił mi „minimalistyczny finansowo” wrzesień, kiedy to brakowało mi czasem kasy na jedzenie? Poważny błąd, który popełniałem. Brak, który z nawiązką nadrobiłem w październiku.
Pisałem już o tym nie raz i pewnie nie raz jeszcze wspomnę – można coś wiedzieć, Wiedzieć, i WIEDZIEĆ. Różnica jest gigantyczna. Ostatnie olśnienie dotyczyło efektywności i celowości wszystkiego, na co ostatnio poświęcam swój czas. Z podsumowania roku poza systemem łatwo można zorientować się, że moje zajęcia były ostatnio, delikatnie mówiąc, dość różnorodne. Sęk w tym, że trochę za bardzo.
We need focus.
Taki oto tekst – oczywiście cytat z gry, która inspirowała mój tatuaż – napisałem sobie wołami na kuchennej ścianie. Co z tego, że znałem i uznawałem słuszność zasady Pareto, kiedy nie wcielałem jej w życie? Zajmowałem się za to „radosną eksploracją życia”, a gdzieś w tle narastała sobie stopniowo nie do końca uświadomiona PANIKA.
Nieuchronność syndromu konika polnego z bajki Ezopa – skończy się lato, a ja zostanę z ręką w nocniku. Bez dochodów. Z przymusem bycia gościem we własnym domu, by odstępując komuś własne łóżko zarobić na naprawdę podstawowe potrzeby. Quo vadis Igor, hm?
Potrzebny był kop w tyłek i zupełnym przypadkiem okazało się nim ponowne przesłuchanie audiobooka „4-Hour Workweek„. Czasami aby ZROZUMIEĆ, trzeba przestudiować coś kilka razy, nabrać po drodze życiowego doświadczenia, albo zwyczajnie trafić we właściwy moment. Nieważne co zadziałało w moim przypadku, ważne, że w końcu do mnie dotarło. Skończył się czas radosnych eksploracji. Pora była wybrać w końcu coś na czym się skupię i osiągnę jakieś efekty. A potem to zrobić.
I co? Ucierpiały nieco moja radość życia, beztroska oraz życie towarzyskie, ale było warto. Za mną trzydzieści jeden dni, po których:
- Wystawiłem pierwszą od pięciu miesięcy fakturę, co pozwoli mi na spokojne przeżycie listopada. Perspektywy na kolejny miesiąc wskazują zaś, że po wystawieniu kolejnej, będę mógł nawet pomyśleć o bakaliach do świątecznych klusek z makiem.
- Zrealizowałem wszystkie zadania związane z najważniejszymi technicznymi poprawkami w bebechach bloga. Ty jako efekt widzisz chyba jedynie nowe nazwy kategorii (po kliknięciu na każdą pojawia się teraz dedykowana podstrona!) oraz porządek w tagach, którymi opatruję teksty. Ja widzę wyraźny efekt, gdy spojrzę na statystyki odwiedzających. Wzrost o 20% w ciągu jednego miesiąca!
- Ruszyłem konkretnie z diagnostyką kilku dokuczających mi od dłuższego czasu dolegliwości.
- Pokonałem nareszcie czytelniczą niemoc. Od dłuższego czasu miałem we wciąż rosnącej kolejce kilka ważnych książek. Takich ze sporym potencjałem zaszczepienia mi nowych pomysłów, idei, czy przemodelowania światopoglądu. Spróbowałem innego podejścia i wreszcie ruszyło się – kilka mam już za sobą i zdecydowanie mnie nie zawiodły. O tym jak tę swoją niemoc pokonałem – na pewno napiszę w najbliższym czasie.
- Last, but not least. W duchu koncentracji na tym, co naprawdę ważne, dokonałem bezlitosnych czystek w swoich listach rzeczy do zrobienia. Usunąłem stamtąd przynajmniej połowę spraw, które – po głębszej refleksji – okazały się wcale nie być tak pilne, krytyczne i w ogóle warte realizacji.
Swoją drogą – poza „4-Hour Workweek„, do tego ostatniego zmotywowała mnie… konieczność zapłaty rocznego abonamentu za Nozbe – ulubiony, najlepszy na świecie program do zarządzania zadaniami. W dodatku made in Poland. Polecam! Podobnie z resztą jak zapisanie swoich obecnych priorytetów gdzieś w widocznym miejscu – wielokrotnie sprawiło, że szybko porzucałem „niby to sensowne zajęcia”, które jednak z moimi obecnymi priorytetami nie miały nic wspólnego.
Rozwojowy październik w telegraficznym skrócie.
Czyli co działo się poza ogarnianiem życia:
- Byłem dwa razy w kinie i widziałem – genialną „Młodość” i kiepskie „Panie Dulskie”.
- Znakomicie bawiłem się na weselu mego ex-współlokatora, a ostatnio (jako pierwsza osoba!) odwiedziłem ich z żoną na nowym mieszkaniu.
- Powitałem w swoich skromnych progach Michała – nowego współlokatora. Nadal czuję niezdrowe podniecenie na myśl o pokaźnej kolekcji książek, jaką ze sobą przywiózł.
- Byłem we Wrocławiu, Poznaniu, Skarżysku-Kamiennej i Warszawie, ale absolutnie najfajniejszy, całkowicie odrealniony i oderwany od świata dzień października spędziłem w … Redzie, Rzucewie i Pucku. Pierwszy przejazd SKM poza Gdynię Główną; senna, leniwa, opustoszała atmosfera Kaszubów poza sezonem; jesienna plaża nad Zatoką oraz przypadkowo odkryta najbardziej (jedyna?) hipsterska knajpa w 22-tysięcznej Redzie. To było coś, czego potrzebowałem dokładnie na półmetku tego hiper-intensywnego miesiąca.
Tekst i zdjęcie miesiąca
Ciężko wybrać. Wszystkie teksty były dla mnie w jakiś sposób ważne, w każdy włożyłem serce, ale jeśli trzeba – postawię na coś stricte praktycznego. Tekst o moich, miejscami nietypowych, sposobach na zrzucanie tłuszczu.
Zdjęcia miesiąca nie mogłem wybrać zaś z innej sesji, jak tylko tej, którą miałem z Piotrem Serafinem, skikając na przeszywającym wietrze pod CN Kopernik w Warszawie. Siniałem tam też, ku uciesze odzianej w kurtki publiki, bez koszulki, ale tutaj wybrałem wam jedno z tych, przy których przynajmniej nie zamarzałem.
Do poczytania gdzie indziej.
Trochę w klimacie mojego tekstu o odcinaniu się od mediów bardzo dobra rozmowa z Marcinem Mellerem. Swoją drogą – aż do jej przeczytania nie wiedziałem do końca kim on tak dokładnie jest. Z kolei jako ciekawy suplement do tekstu o odchudzaniu polecam znakomity artykuł o tym, że najbardziej niezdrowa jest… przesada [EN].
Udanego listopada!