antykruchość w życiu i w biznesie

Czy powinna obchodzić cię strzelanina w amerykańskiej szkole?

Breivik, matka Madzi z Sosnowca, ofiary wypadku kolejnego autokaru? Zmieniam kanał. Dawniej słuchałbym pewnie z zainteresowaniem, ale nie teraz. Nie po tym, co przydarzyło mi się w Jemenie.

Dubaj, koniec kwietnia 2008, samolot linii Emirates siada na płycie lotniska. Drugie międzylądowanie w dalekiej drodze do klienta. Podekscytowany przepycham się do wyjścia, starając się przez samolotowe okna dojrzeć coś z egzotycznego krajobrazu. Niestety – poza drgającym od gorąca powietrzem widać niewiele. Ubrana w gustowny czerwony czepek z woalką stewardessa wręcza mi z szerokim uśmiechem jakąś gazetę. Machinalnie pakuję ją do plecaka. Myślami jestem już w strefie wolnocłowej, a do kolejnej przesiadki nie pozostało mi dużo czasu.

Dubaj_lotnisko

Wszystko fajnie, gdyby nie ci tubylcy.

Lecę do Jemenu. Jest ekscytacja, ale mam także bardzo wiele obaw: Jak będzie mi się pracowało z klientem? Czy będzie gdzie pobiegać? Czy nie przyczepią się do worka białka, który wiozę w walizce? I przede wszystkim – jak odnajdę się w tym dzikim kraju, wśród okropnych Arabów? Znam ich z Egiptu – głośni, nachalni, wiecznie próbujący coś sprzedać. Znam ich z telewizji i gazet – brodaci, szkolący się na terrorystów, palący amerykańskie flagi i poniewierający swoimi kobietami. Nie nazywam ich ciapatymi, mama nauczyła mnie, że rasizm jest zły. Po prostu, zwyczajnie nie palę się do żadnych interakcji.

Sana’a, dzielnica Hadda Medina, tydzień później.

Dach wynajętej dla nas willi. Słuchając śpiewu muezina, chłonę roztaczający się wokoło baśniowy widok.

Jemen, Sana'A Hadda Medina Widok z Dachu

Pod wpływem nastroju, myśli same wracają do sytuacji sprzed kilku dni. Momentu, gdy zebrałem się na odwagę i wybrałem na krótką przechadzkę po mieście pełnym tych strasznych tubylców. Serce w przełyku, ale przecież głupio byłoby chociaż się nie przespacerować, prawda?

Może domyślasz się co było dalej – „okropne Araby” okazali się mili, otwarci, pomocni i uśmiechnięci! Nikt nie robił problemów, nie chciał niczego wcisnąć, ani sprzedać. Zero terrorystów i fanatyków, za to sporo całkiem ponętnych kobiet. Tak, ponętnych pomimo bycia ubraną od stóp do głów! Jak one to robią? W dodatku wcale nie wyglądają na uciemiężone, często wręcz sprawiając, że to one rządzą w danym związku. Ukoronowaniem moich obserwacji jest sytuacja z jednego z ostatnich dni pobytu:

Wracając z przechadzki dostrzegłem wiekowego, bardzo tradycyjnie ubranego Jemeńczyka. Chwila wahania, wyciągam aparat i „niby to przypadkiem robię zdjęcie ogólnego krajobrazu”. Oczywiście z intencją wykadrowania całości później tak, aby to ON stał się głównym bohaterem.

Jemen Ulica

Krytycznym okiem spoglądam na wizjer z podglądem wykonanej fotografii – tradycyjnie spudłowałem. Nagle kątem oka dostrzegam jakiś ruch. Cholera, to on. Zblakłe w ostatnich tygodniach, wszystkie antyarabskie obawy wracają do mnie w jednej chwili. Będzie awantura? Wyciągnie nóż? Swoją wielką, tradycyjną, zakrzywioną dżambię?

Tak, w takich sytuacjach potrafię wyjątkowo błyskawicznie stać się modelowym okazem przestraszonego idioty.

A Jemeńczyk, cóż – podchodzi bardzo blisko, uśmiecha się szeroko i gestem pokazuje „nie czaj się, tylko zrób mi porządne zdjęcie”. Jestem straszliwie zmieszany. Wreszcie jednak uśmiecham się od ucha do ucha, podnoszę aparat i robię jedno z najlepiej wspominanych zdjęć w moim życiu.

Jemenczycy sa fajni

Lotnisko El Rahaba, kilka dni później

Gapiąc się na przystępujących do południowej modlitwy towarzyszy podróży, czekam na swój opóźniony samolot. Wciąż wracam myślami do wydarzeń ostatnich tygodni, a w końcu z nudów sięgam do plecaka po otrzymaną w drodze tutaj gazetę – „The Gulf News”. Ciekawe o czym można pisać tu, na tej pustyni?

Kartkuję i otwieram z niedowierzaniem oczy – projekty badawcze, rozwojowe i budowlane (i to wcale nie budowy kolejnych hoteli). Ciekawe wydarzenia społeczne i polityczne, o których ja – namiętny wówczas czytelnik działów zagranicznych „Polityki” oraz portalu Gazeta.pl, w ogóle nie słyszałem. Jak to możliwe? Czemu nic o tym nie wiedziałem?

Stopniowo zacząłem zmieniać swoje podejście do mediów.

Zaczęło się od porzucenia mrzonek o dziennikarskim obiektywizmie. Ogólnodostępne media nie są, nie były i nie będą obiektywne! Począwszy od – co uświadomiła mi porządnie bliskowschodnia delegacja – doboru informacji, jakie zobaczymy w wieczornym dzienniku.

Tygodniami słuchamy o kolejnym sfrustrowanym nastolatku, który powystrzelał swoich kolegów. Ostatnio w Oregonie. Może brutalnie, ale zapytam: kogo to obchodzi? Jak ma się to do naszego życia? Jaki możemy mieć wpływ na zapobieżenie takim wydarzeniom? Ile poświęcono by temu wydarzeniu, gdyby miało miejsce w Malezji? Jakie uczucia to w nas wywołuje?

I co z tego?

To, że nauczyłem się nie interesować. Nie zajmować tym, czego świadomie nie uznam za warte zainteresowania. Żadnych strzelanin, ani wypadków autokarów – tylko wpędza człowieka w depresje. Żadnych kłótni o in vitro i inne relatywnie mało istotne sprawy. Nie ma sensu słuchać tego i łykać wszystkich argumentów jednej strony jak rasowy leming, a pracowicie wyrabiać sobie zdanie na temat czegoś, co dotyczy może kilku tysięcy Polaków? Hmm… zachowam siły na dyskusję o prawdziwej, poważnej reformie systemu emerytalnego. A skoro istnieje poważna obawa, że do takowej debaty nigdy nie dojdzie, spożytkuję je na coś konstruktywniejszego.

Nie było łatwo. Pozbyć się odruchu wchodzenia na Onet, albo Gazeta.pl w wolnej chwili. Nauczyć się zadawać sobie pytanie „czy ja czytam ten blog z przyjemnością i zainteresowaniem, czy z przyzwyczajenia?”. Pozbyć się poczucia winy „bo to jakbym nie współczuł tamtym ludziom”, albo „bo powinienem wiedzieć co się dzieję”. Nie było łatwo, ale z czasem udało się.

Żyję na diecie niskoinformacyjnej. Żyję szczęśliwszy. Dziękuję wam mieszkańcy Bliskiego Wschodu!

antykruchość w życiu i w biznesie