Facebook, okładki magazynów, rozmowy w saunie – wszyscy tylko o jednym. Wyniku ostatnich wyborów. I, jak mam tego dość i staram się stronić od polityki, tak usłyszawszy tę historię, nie mogę ci jej nie opowiedzieć. O lewaku, który w ostatnią niedzielę zagłosował na PiS.
Z tym lewactwem i Che Guevarą to może lekka przesada. Nosił, owszem kiedyś wojskowy plecak z podobizną tego ostatniego oraz dyskutował z nauczycielami o trockizmie. Jednak, jak sam przyznał, sporo było w tym szczeniackiego buntu na pokaz – po prostu chciał wyróżnić się z tłumu. Śmiał się, że jeśli wszyscy wokoło byliby komunistami, zostałby Skinheadem.
Za to głos na Prawo i Sprawiedliwość zdecydowanie nie był na pokaz. Właściwie to tak bardzo nie na pokaz, że dotychczas nie pochwalił się nim prawie nikomu. Gdy zastanawia się, jak to sie wszystko zaczęło, wraca myślami do czasów studenckich. To wtedy nastąpiła pierwsza…
Rewizja pogladów.
Na prawo, ale nie jakoś mocno. Po prostu – dojrzał i poddał powtarzane wcześniej bezmyślnie hasła głębszej refleksji. Była krótka – wcale nie marzy, by żyć w komunistycznym raju, a już na pewno nie w takim, jaki zaprezentowała nam historia. Plecak powędrował na dno szafy, a on ze swoimi poglądami wylądował gdzieś w zdrowym, bezpiecznym środku.
Państwo opiekuńcze, ale bez przesady. Gospodarka liberalna, ale z umiarem i bez płaszczenia się przed wielkim kapitałem. Światopogląd zdecydowanie liberalny – równe prawa dla gejów, poszanowanie innych kultur, rozdział Kościoła od państwa, te sprawy. Czuł się fajny, nowoczesny, pozytywny. Wiedział, że idzie z duchem czasu. Dyskusje w towarzystwie były przyjemnym poklepywaniem się po plecach. Łatwo też było znaleźć wspólny język z barmanką w hipsterskiej kawiarni – wystarczyło pośmiać się z Kaczyńskiego. Albo z katoli. Było mu z tym dobrze.
A na ostatnie wybory pójść nie planował.
Serio. Choć zawsze chodził, tym razem postanowił się poddać. Z braku sensownych opcji do głosowania. Bo niby na kogo (wzrusza ramionami)? Na tych, co przez osiem lat przy władzy, tak bardzo bali się jej utracenia, że nie zrobili dosłownie niczego? Alternatywy widział jeszcze gorzej. Wspomina, że kiedyś rozważałby pewnie którąś z mniejszych, liberalnych partii, ale nie tym razem. Z wiekiem nabrał dystansu do ludzi znikąd oraz tych, których poglądy brzmią świetnie tylko i wyłącznie na papierze. Jeśli nie zastanawiasz się, co stałoby się, gdyby faktycznie wcielić to w życie.
25 X 2015, godzina 8:17 rano
Twierdzi, że to był spontan. Wracał ze sklepu, i gdy minął lokalną komisję wyborczą, naszły go wątpliwości. Zawrócił.
Na decyzję pozostawił sobie czas do momentu przekroczenia progu szkoły, gdzie zorganizowano głosowanie. Miał jakieś 180 sekund. Co myślał? Wybór miał tak naprawdę między PiS a PO – dżumą, a cholerą. PO – dumał – nie robi nic, PiS zaś zdecydowanie mu nie odpowiadał. Nie zamierzał głosować na oszołomów, którzy nie mają krzty szacunku dla cudzego światopoglądu.
Wtedy przypomniało mu się niedawne spotkanie z utytułowaną blogerką. Pozytywna atmosfera, sala pełna żywiołowo reagujących młodych, otwartych ludzi. Idylla. Do momentu, gdy prelegentka w lekko negatywnym świetle, wspomniała o jakimś swoim znajomym – „taki wiecie, z tych co bardzo kochają ojczyznę”. Cała sala natychmiast zarechotała. Poza nim, on siedział i myślał tak:
Niesamowite! Myślicie, że jesteście tacy strasznie otwarci pozytywni i tolerancyjni, a właśnie wyszydzacie nieznaną wam osobę. Niczym nie różnicie się od moherowej babci wrzeszczącej „super partia k***„.
To krótkie wspomnienie wystarczyło, by pomysł głosowania przeciwko nietolerancyjnym PiSiorom upadł. Obie strony, przynajmniej pod tym względem, są siebie warte.
Tymczasem na decyzję było coraz mniej czasu. Do lokalu zostało dosłownie kilka kroków. Zaczął zastanawiać się, co mogłoby przeważyć. Związki partnerskie? In vitro? Sześciolatki? To nie były powody, by decydować o głosie wpływającym na przyszłość kraju. To co? Postawił na zimną kalkulację. Z boku. Jakby był w pracy. Jakby oceniał nowy projekt lub inwestycję.
Pytanie brzmiało: kto lepiej zadba o jego interesy? O interesy Polski i przeciętnego Polaka. Kto, gdy będzie trzeba, będzie umiał postawić się w Brukseli? Bo, gdzieś między jednym, a drugim gazowym kontraktem Niemiec, jego niegdysiejsza wiara w bezgraniczny altruizm unijnych partnerów nieco osłabła.
Decyzja
Wspomina, jak podjąwszy decyzję, uśmiechnął się szeroko z niedowierzania. Członek komisji odwzajemnił uśmiech, a on, biorąc kartę, mamrotał:
Cholera, znów będzie tylko o Smoleńsku. Z resztą i tak nie oglądam telewizji. Cóż, lepiej żeby działo się COŚ, niż, aby nadal wszystko było w marazmie. Mam tylko nadzieję, że nie wprowadzą podatku od bezdzietnych ateistów po 30tce…
Usiadł, otworzył kartę i skreślił pierwsze znajome nazwisko na liście numer 1.
Pragmatyk? Naiwniak? Idiota?
Może chcesz mu coś powiedzieć? O coś zapytać? Dawaj śmiało.
Bo wiesz, ten opisany wyżej centroliberał, który zagłosował na PiS to… ja.