antykruchość w życiu i w biznesie

Więcej nas łączy, niż dzieli

Przepuściłem producentce filmowej z São Paulo, przepuściłem Francuzce z Twittera i amerykańskiemu Meksykaninowi z Google. Włoskiemu podróżnikowi-emerytowi odpuścić już nie mogłem.

Tak, pora na ciąg dalszy przygód hosta Airbnb (przy okazji: jeśli zarejestrujesz się przez ten link, oboje otrzymamy sporą zniżkę na kolejną podróż!). Tym razem zajechał do mnie swoim fiatem punto przesympatyczny Włoch. Pakujcie się i ruszamy w podróż.

Poznajcie Marcello.

Emerytowany inżynier, specjalista w dziedzinie petrochemii. Urodził się na południu Włoch, ale większość życia spędził w Mediolanie. Z racji swojego zawodu często stamtąd wyjeżdżał doglądać budów rozmaitych zakładów na całym święcie. Do Polski wrócił po wielu latach w ramach sentymentalnej podróży. Zapytany o to, co można by o nim jeszcze powiedzieć, odpowiada z rozbrajającym uśmiechem:

Nic, jestem zwyczajnym, przeciętnym Włochem.

Panie i Panowie: Marcello Martina.

Polska vs. Włochy

spaghetti

Co najbardziej zaskoczyło cię w Polsce?

Zmiany, jakie zastałem odkąd byłem tutaj ostatnim razem. Ponad czterdzieści lat temu (śmiech)! Co poza tym? Może nie tyle zaskoczyło, co bardzo mi się spodobało – wszystkie obszary wiejskie. Dużo przestrzeni i zieleni, malownicze, wolnostojące domy. W Italii nie mamy zbyt wiele zielonych równin, więc taki widok jest dla mnie szczególnie urzekający. Z Krakowa na północ udam się bocznymi drogami, aby sobie trochę pooglądać.

Pamiętam, że holenderscy koledzy mówili mi dokładnie to samo. To jedna z tych rzeczy, których w my Polsce w ogóle nie dostrzegamy. To dla nas takie… normalne. A co najchętniej wyeksportowałbyś z Włoch na świat?

(Marcello myśli dłuższą chwilę) Gdy się tak nad tym zastanowić… Byłoby to chyba nasze podejście do wszelkich reguł, zasad i instrukcji. Najczęściej wychodzimy z założenia, że ograniczają nas, naszą wolność, kreatywność, więc się do nich nie stosujemy. Wymyślamy coś lepszego.

Wymyślacie ulepszenia?

Coś w tym rodzaju. Wymyślamy, jak osiągnąć ten sam rezultat kosztem mniejszej ilości pracy (rozbrajający uśmiech).

Tak. Wielokrotnie słyszałem opinie, że panuje u was chaos, który jednak dzięki specyficznemu włoskiemu charakterowi, wcale nie kończy się katastrofą.

Dokładnie!

Punciakiem, motorem i autostopem.

Fiat Punto

Opowiedz mi co przywiało cię do Polski?

W czerwcu przeszedłem na długo oczekiwaną emeryturę. Niestety po pierwszej euforii, okazało się, że wolnego czasu jest trochę za wiele. Pewnego dnia wpadłem na pomysł, by wyruszyć śladami podróży, jakie odbyłem za młodu. Od decyzji, do realizacji nie minęło więcej niż dwa tygodnie. Spakowałem się, wsiadłem do samochodu i jestem. Ruszyłem szlakami, które pokonywałem mając 18 i 27 lat. To niesamowite przeżycie.

Całkiem jak pisarz i podróżnik Paul Theroux, który po trzydziestu latach wrócił przebyć trasę opisaną w swoim pierwszym bestsellerze. Gdzie byłeś dotychczas?

W Wiedniu, Pradze i we Wrocławiu, w którym poprzednio byłem w 1968 roku.

A wiesz, że pochodzę z Wrocławia? Czy pamiętasz coś sprzed tych kilkudziesięciu lat? Jakie masz porównanie?

To było tak dawno. Prawdę mówiąc jedyną rzeczą, jaką pamiętam jest hotel studencki, w którym się wtedy zatrzymałem. Istnieje do dziś. Dzisiejszy Wrocław bardzo mi się podobał, ale porównania nie mam żadnego. Byłem wtedy nastolatkiem, nie zwracałem uwagi na zabytki, tylko na…

Dziewczyny?

Uhum (śmiech).

A jak się dogadywaliście?

Po angielsku. To znaczy ja wtedy mówiłem bardzo kiepsko, ale byłem dumny jak paw, że w ogóle znam ten język.

I wtedy, w ’68, we Wrocławiu spotkałeś ludzi mówiących po angielsku?!?

Może kilkoro. Ale wiesz, my Włosi, mamy talent do komunikacji. Porozumiewamy się całym ciałem, gestami, tonem głosu. Język to sprawa drugorzędna.

Tak. Widziałem kiedyś na północy Włoch dwóch tubylców w warzywniaku. Myślałem, że to kłótnia i zaraz poleje się krew, a to tylko jeden kupował u drugiego pomidory.

Dokładnie (śmiech)! Może kupujący nie był pewny ich świeżości?

Wracając do ’68 roku, to były bardzo szczególne czasy dla krajów naszego regionu. Wiesz co wtedy miało miejsce? Widziałeś coś ciekawego?

Tak, kiedy wjeżdżałem do Polski, w Czechosłowacji trwała właśnie Praska Wiosna. Ja jechałem stopem w jedną stronę, a w drugą jechało wojsko, czołgi. I wiesz co? Byłem wtedy lewicującym szczeniakiem. Takim idealistą. Wierzyłem, że widocznie tak musi być, że w dłuższej perspektywie to wszystko będzie dla dobra tych ludzi. Dopiero stopniowo, po latach dowiedziałem się, że mijani wtedy Rosjanie, wcale nie nieśli tam świetlanych perspektyw na przyszłość.

Możliwe, że mijałeś polskie wojsko. Ono też wtedy tam było.

Naprawdę? Nie wiedziałem, nie interesowałem się tym wtedy tak bardzo. Po prostu wymyśliłem sobie, że chcę dostać się stopem na Nordkapp i tyle.

Praska Wiosna

Udało się?

No nie do końca (śmiech). Moim ostatnim punktem okazał się Göteborg, do którego dostałem się promem ze Świnoujścia. Wtedy skończyły mi się wakacje i pora było wracać do szkoły. Spróbowałem ponownie gdy miałem 27 lat. W 1977.

I jak potoczyła się tamta podróż?

Przede wszystkim jechałem motorem, to był szpan! Zacząłem w Austrii, a potem pojechałem do Niemiec. Najżywsze wspomnienia pozostawiła we mnie wizyta w Berlinie. Zachodnia część była połączona z RFN wąskim korytarzem. Drogą otoczoną płotem z drutem kolczastym. Robiło to niesamowite wrażenie. Zdaje się, że przez część drogi eskortowała mnie nawet wschodnioniemiecka policja.

Przeszedłeś na wschodnią stronę? Co czułeś, widziałeś? Jak było??

Oczywiście, że przeszedłem! Rozmawiasz z gościem, który przekroczył słynny Checkpoint Charlie! Strasznie jestem z tego dumny.

Berlin Wschodni? Okropność! Szary, smutny, monotonny. Pamiętam, że okolice Bramy Brandenburskiej otaczały barykady i zasieki. Wszystko to wyglądało niesamowicie przygnęgiająco. W drodze powrotnej kontrolowano mnie tak dokładnie, że brakowało chyba tylko lewatywy. Gdy w końcu doszedłem do budki po stronie zachodniej i zobaczyłem czarnoskórego, amerykańskiego żołnierza, zapytałem co mi zrewiduje najpierw. On zaś tylko uśmiechnął się i odparł „Nothing. Welcome to West Berlin, Sir”. Zapamiętałem to zdanie na całe życie.

I jak ta wizyta wpłynęła na twoje lewicowe ideały?

Uwierzysz, że miały się świetnie? Nadal wierzyłem, że to przejściowe trudności. Że musi być teraz trochę gorzej, aby za 20-30 lat było dużo lepiej. Sporo czasu minęło, bym zrozumiał, jak bardzo tamten system przypomina „Rok 1984” Orwella. Społeczeństwo podzielone na partię i resztę. Tylko ci z partii mają dostęp do w miarę godnego życia, pozostali nigdy go nie doświadczą. Ani za dwadzieścia, czterdzieści, czy nawet za sto lat. Dla mnie podstawą dobrego systemu jest to, aby każdy mógł sensownie pokierować swoim życiem. Niezależnie od tego, gdzie się urodził i jakie poglądy wyznaje.

Równe szanse?

Dokładnie!

A propos szans – wykorzystałeś kolejną i zdobyłeś w końcu Przylądek Północny?

A jak myślisz? Moja droga zawiodła mnie do Kopenhagi, stamtąd dostałem się do Sztokholmu. W końcu wylądowałem w Finlandii, w Helsinkach. Tam poznałem bardzo fajnych ludzi, którzy zaprosili mnie do siebie do domu w centralnej części kraju – w Pielavesi. Niby miałem w planie jechać dalej na północ, ale było tam tak miło, że pobyt nieco się przedłużył.

Jak bardzo (wyszczerzam się radośnie)?

Tak, aż zorientowałem się, że kończy mi się i urlop i pieniądze. Udało mi się dojechać tylko do Helsinek, gdzie w te pędy pobiegłem do włoskiego konsulatu prosić o pomoc w powrocie do kraju. Pomogli, tylko że później musiałem wszystko, co do lira oddać z kolejnej pensji (śmiech).

Czyli Nordkapp dalej czeka na zdobycie. Może tym razem?

Zobaczymy.

Na koniec proszę powiedz mi co daje ci podróżowanie? Jak zarekomendowałbyś wyprawę taką, jak twoja moim czytelnikom?

Nie chodzi o zabytki. Chodzi przede wszystkim o doświadczenie odmiennej kultury, spotkanie innych ludzi (rozpromienia się). Dostrzegasz wtedy coś bardzo ważnego. Może i mówimy różnymi językami, jemy co innego na śniadanie, a czasem mamy inny kolor skóry. Jednak tak naprawdę niewiele nas różni. Wszyscy chcemy w zasadzie tego samego: kochać i być kochanymi, być szczęśliwymi, wolnymi i akceptowanymi. Wytykanie się wzajemnie palcami, mówienie, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy jest bez sensu.

Bo tak naprawdę… Naprawdę więcej nas łączy, niż dzieli.

igor i Marcello

antykruchość w życiu i w biznesie