Poradzić sobie ciężko, bo nie potrafimy wymieniać poglądów.
Sielskie popołudnie. Wędruję z koleżanką szlakiem przez Dolinę Kościeliską. Gadamy. Z tematu projektowania odzieży przeskakujemy na bawełnę fair trade, by w końcu dojśc do GMO. Jestem za, ona przeciw. Zadziwiające, a dotychczas miałem ją za taką inteligentną…
Dyskusja robi się coraz bardziej ożywiona. Nie do końca zauważam, jak mija kolejne kilkanaście minut. Nie dostrzegam zapierającego dech w piersiach krajobrazu. Liczy się wyłącznie moje przekonanie, że ONA NIE MA RACJI.
I tak jest od zawsze, od śpioszków. Dosłownie, bo pierwszy raz upośledzenie dyskusyjne objawiłem jakieś trzydzieści lat temu. Gdy uczęszczałem do żłobka o wdzięcznej nazwie “Muchomorek”.
Był tam taki jeden, co twierdził, uważacie, że karetka na sygnale robi “eło-eło”. Macie pojęcie? Przecież każdy wie, że robi “łido-łido”. Debil! Podciągnąłem więc śpiochy i wyjaśniłem mu jego błąd za pomocą ciosu grzechotką w potylicę.
Historia prawdziwa. Smutna prawie tak bardzo, jak fakt, że niewielu ludzi wyrasta ze śpioszków.
Czemu nie umiemy dyskutować?
Bo nikt nas tego nie uczy! Nie pokazuje takiej potrzeby. Nie istnieje, jak w krajach anglosaskich, tradycja studenckich debat. Dyskusji, gdzie przychodzi argumentować w sprawie jakiejś idei, a czy ma być to za, czy przeciw – jest losowane. Umieć wygrać z kimś na dojrzałe argumenty, występując za opcją przeciwną do swojej prywatnej opinii – to dopiero musi być mistrzostwo!
A u nas? W szkole nauczyciel, a w pracy przełożony mają być nieomylni, a wszelkie próby polemik są ucinane. W wolnym czasie kisimy się zaś w towarzystwie znajomych o podobnych zapatrywaniach i konsumujemy wyłącznie media zgodne z naszym, jedynie słusznym, światopoglądem. Skutek?
Nie mów, że nie zdarzyło ci się zaobserwować scenki: pociąg, szlak górski, knajpa. Przypadkowo zetknięci ze sobą ludzie prowadzą przyjazną pogawędkę. Aż tu nagle orientują się, że mają na jakiś drażliwy temat zupełnie przeciwstawne poglądy! Przyjemne chwile idą w niepamięć. Rozpoczyna się naparzanka, w której najczęściej używanymi argumentami jest “nie znasz się” oraz “co za bzdury”. Błyskawiczna zmiana – wyrazu twarzy, tonu głosu, podejścia do drugiego człowieka – jest wręcz niewiarygodna. Przed chwilą stało przed tobą dwóch prawie-przyjaciół. Teraz widzisz parę najzacieklejszych wrogów.
Światełko w tunelu.
A jak skończyła się nasza historia na szlaku? Małofajna wymiana poglądów nie dawała mi spokoju przez całą resztę wędrówki. Wreszcie, już pod sam koniec – na Drodze pod Reglami, zaświtał mi pomysł:
Słuchaj, z tym GMO. Może zróbmy tak – podeślę ci trzy prezentujące mój punkt widzenia artykuły. Wiesz, takie stonowane i dające do myślenia. A ciebie poprosiłbym o to samo? Da radę?
Da! Atmosfera rozładowuje się całkowicie, a w dodatku NAPRAWDĘ ciekaw jestem tego, co znajdę w tym mailu… Bingo!
Zadanie domowe
Czyli co możesz zrobić jeszcze dzisiaj, by wykonać swój krok do “lepszej wersji siebie”.
Gdy trafisz na kogoś o “poglądach, które wymagają polemiki”:
- Uraduj się z okazji do ćwiczeń. To nie żart. Masz się ucieszyć – podejście, uśmiech na twarzy, BARDZO wiele zmieniają.
- Zadaj pytanie (autorstwa Tadzia): “Czy istnieje argument, który przekonał by cię, że jest inaczej?”.
- Nie: porozmawiajcie o pogodzie, ponarzekajcie na drogi/podatki/ceny i rozejdźcie się w pokoju.
- Tak: spróbuj przytoczyć twój jeden, najlepszy, prawdziwie merytoryczny argument (podpowiedź: to, że dany polityk się jąka, jest niski, albo miał dziadka w Wehrmahcie się nie liczy). Jeśli idzie opornie – wymieńcie się adresami email i zastosujcie “metodę niezależnych artykułów”.
Powodzenia!
A jeśli trafisz gdzieś na informację o ciekawym klubie dyskusyjnym – daj znać, bo chętnie pouczyłbym się debatowania. Jak pokazało moje zachowanie na szlaku – może wyrosłem ze śpiochów, ale nie zasłużyłem na więcej niż rajtuzy.