antykruchość w życiu i w biznesie

Australijski Święty Mikołaj

Plan na dzisiejszy tekst był zupełnie inny, ale wyjątkowy i oryginalny temat dosłownie sam wszedł mi do mieszkania. Z wielkim uśmiechem i jeszcze większym plecakiem.

Ostatnio pisałem, że od jakiegoś czasu jestem hostem na Airbnb – udostępniam swoje mieszkanie zagranicznym turystom. Bardzo sobie to chwalę, bo poza oczywistą zaletą w postaci przypływu dodatkowej gotówki, poznaję wielu ciekawych, pozytywnych ludzi.

Gdy kilka tygodni temu zamykałem drzwi za Christianem z Buenos Aires, który aktualnie doktoryzuje się we Włoszech z metod lokalizacji satelitarnej, doznałem olśnienia:

Przecież mógłbyś przeprowadzać z tymi ludźmi rozmowy i publikować je na blogu!

O ile pomysł jest dobry, to najtrudniej – jak zwykle – wystartować. Trzy dni temu w drzwiach, zamiast spodziewanej turystki z antypodów, ujrzałem przypominającego Świętego Mikołaja faceta, który zrzucając w przedpokoju plecak rzucił z przeokropnie silnym australijskim akcentem „Hi there, I’m Lindsey!”. Dwie sprawy stały się jasne – Lindsey to także imię męskie oraz fakt, że po prostu muszę zacząć na blogu nowy, nieregularny cykl #airbnbtales.

Z czym kojarzy mi się Australia?

Po pierwsze z „Tomkiem w Krainie Kangurów”, którym zaczytywałem się za młodu. Po drugie z „Krokodylem Dundee”, którego obejrzałem na VHS ładnych kilka razy. Po trzecie zaś z krajem, do którego przez długi czas chciałem emigrować. Słońce, wysoki poziom życia, wszyscy mówią po angielsku i nikt nie dzwoni pięć razy dziennie z propozycją z mBanku.

Entuzjazm do emigracji z czasem opadł. Na przykład konieczność mieszkania na -nastym piętrze w budynku z nieotwierającymi się oknami, ponieważ niemal wszystko co żyje chce i może cię zabić. Do tego dziwaczny akcent, odległość i koszt wizy z pozwoleniem na pracę. Przeważył fakt, że głupio byłoby gdzieś wyjechać na „stałe” nie odwiedziwszy wcześniej tego miejsca chociażby turystycznie. To w planach, tymczasem wykorzystałem okazję do dłuższej rozmowy z prawdziwym Australijczykiem.

Poznaj Lindsey’a

Marynarz Australijskiej Marynarki Wojennej, główny inżynier na statku Young Endeavour, prawdziwym żaglowcu w stylu naszego Daru Młodzieży. Ten jednak – w przeciwieństwie do „Daru” – nie jest statkiem szkoleniowym akademii marynarki. Jego podróże stanowią program rozwojowy dla młodzieży. Zabiera na pokład 24 młodych ludzi, którzy w czasie takiego „turnusu” przechodzą prawdziwą szkołę życia oraz rozwijają rozmaite zdolności.

Chief Petty Officer Lindsey Smith onboard Sail Training Ship Young Endeavour during the first leg of its world voyage. *** Local Caption *** On Monday, 22 December the Royal Australian Navy (RAN) operated national Sail Training Ship (STS) Young Endeavour set sail at the start of an extraordinary 12-month circumnavigation of the world – the vessel’s first such deployment in more than 20 years. The Governor-General, His Excellency General the Honourable Sir Peter Cosgrove AK MC (Retd), who is the Patron of the Young Endeavour Youth Scheme, joined the Hon Darren Chester MP, representing the Prime Minister, as well as Chief of Navy Vice Admiral Tim Barrett AO, CSC, RAN, Commander Australian Fleet Rear Admiral Stuart Mayer, CSC and Bar, RAN, the Chair of the Young Endeavour Advisory Board Mr Marshall Baillieu, and family and friends of the Young Endeavour crew to farewell the ship from Garden Island. During the voyage more than 200 young Australians will join the square-rigged tall ship for voyages between 18 and 60 days’ duration. Crews of 24 youth and 12 RAN staff will sail Young Endeavour in the Roaring Forties, across the Atlantic Ocean, through the Mediterranean Sea and the English Channel, into the North Sea, and return via the Cape of Good Hope and the Indian Ocean. A highlight of the program will be the ship’s attendance at Gallipoli during the Anzac Centenary Commemorations in April 2015. The Young Endeavour Youth Scheme provides young Australians aged 16-23 with a unique, challenging and inspirational experience at sea aboard Young Endeavour. Since 1988, more than 12,000 youth completed the internationally recognised youth development program under the guidance of a specially trained RAN crew, and a further 10,000 guests from organisations supporting youth with special needs have joined harbour day sails.
To normalny wygląd Lidsey’a. Nie może się doczekać, kiedy z nową brodą w stylu Świętego Mikołaja zobaczy go żona.

Zwykle są to kilkunastodniowe rejsy w pobliżu Australii, ale raz na kilka lat żaglowiec wypływa w długi rejs z daleka od macierzystych brzegów. Teraz jest w połowie takiego rejsu i po miesięcznym postoju w Southampton jest w drodze do Amsterdamu. Lindsey zaś wykorzystuje ten moment na krótki wypad do Polski. Dlaczego tutaj? W czwartek brał udział w biegu czerwonych sukienek organizowanym przez międzynarodowy klub alkoholowy z lekkim skrzywieniem w kierunku biegania – House Hash Harries. Założony prawie sto lat temu przez znudzonych angielskich dżentelmenów w jednej z brytyjskich kolonii. Obecnie ma oddziały na całym świecie, z Arktyką włącznie.

Polska vs. Australia

Kangur

Co zaskoczyło cię w Polsce?

Dowiedziałem się, że nazwa najwyższego szczytu Australii – Góry Kościuszki, pochodzi od nazwiska polskiego bohatera. Co jeszcze? Tani transport publiczny, ciekawe historie podczas Cracow Macabre Free Walking Tour oraz gigantyczne rozmiary obozu Auschwitz Birkenau.

Niezła różnorodność, a czego obcokrajowcy nie wiedzą o Australii, a powinni?

Tego, że to normalny, miejscami silnie zeuropeizowany kraj. Ludzie wiedzą o tych wszystkich okropnych, zabójczych stworzeniach, a wielu Australijczyków nie ma przez całe życie styczności z żadnym wężem czy pająkiem. Większość z nas mieszka w wielkich miastach na wschodzie, a te niebezpieczeństwa czają się na zachodniej, słabo zaludnionej części kontynentu.

Przyznam, że i ja myślałem podobnie… To jakie miejsce w Australii polecałbyś do zamieszkania?

Zdecydowanie Melbourne – duże, przyjazne miasto. Stolica kulturalna naszego kraju, a przy okazji pełna narodowych dzielnic: włoska, grecka itd., które nadają jej niepowtarzalnego kolorytu. W dodatku w Melbourne mamy cztery wyraźne pory roku, w zimie temperatura spada do 12ºC!

Uhum, bardzo zimno.

(Odzywa się iPad Lidndsey’a, dzwoni jego córka – Kesley. Rozmawiają dłuższą chwilę, „oprowadza” ją po mieszkaniu, machamy do siebie przez internetową kamerę. Wreszcie kończą, a my – już rozgrzani – możemy wrócić do rozmowy)

Young Endeavour, życie żeglarza i… lepsza wersja siebie.

Australia Day at Audi Week with the Young Endeavour

Dużo czasu spędzasz na statku. Jak znosisz rozłąkę z rodziną?

Nie widziałem swojej żony od grudnia 2014, kiedy wypłynęliśmy w ostatni długi rejs. Oczywiście jest Skype (gdy jesteśmy w porcie i mamy dobre połączenie) i maile (na morzu). Jednak nic nie zmieni tego, że taka rozłąka jest bardzo trudna i po prostu trzeba nauczyć się z tym żyć.

Pamiętam, gdy kilkanaście lat temu byliśmy z misją wojskową w Timorze, nie widziałem swojej córki przez pół roku. Miała wtedy sześć lat, pół roku w tym wieku to niesamowicie długo! Swoją drogą – śmieszna sprawa. Gdy służyłem na jednostkach wojskowych, to – chyba z racji otaczających mnie samych dorosłych – bardziej tęskniłem za żoną. Teraz, na Young Endeavour, otaczają mnie ludzie młodzi, więc chyba bardziej brakuje mi córki.

No właśnie, marynarka. Jaka jest główna różnica między służbą na okrętach wojskowych, a tą obecną?

Teraz jest trudniej (śmiech).

To znaczy?

To znaczy, że teraz jesteśmy dla tych dzieciaków wzorem, inspiracją, przykładem. Zawsze musimy być w dobrym humorze, cierpliwi i silni psychicznie, być prawdziwymi liderami. Wyobraź sobie taką sytuację: o północy skończyłeś ośmiogodzinną wachtę i teraz śpisz smacznie w swojej koi. Nagle coś dzieje się na pokładzie i wraz z częścią załogi musisz wstać i opanować problem. Tu, pod pokładem ciepłe łóżko, a tam noc i Ocean Arktyczny.

W marynarce to był nasz obowiązek, rozkaz. Wszyscy szli, ale ze spuszczonymi głowami i klnąc pod nosem. Tutaj, mimo że czujemy się tak samo podle, musimy iść z podniesioną głową i naładowani optymizmem. Inaczej te dzieciaki nas oleją.

„Coś dzieje się na pokładzie”… jakie wyzwania stoją przed głównym inżynierem takiego statku?

Och, przeróżne. Na przykład niedługo po opuszczeniu Australii zaczął nawalać system do odsalania wody. Zdajesz sobie sprawę ile wody dziennie potrzeba dla ponad trzydziestoosobowej załogi?

Myślę, że potrafię sobie to wyobrazić. Ale podziwiam ludzi, którzy kiedyś potrafili przepłynąć żaglowcem ocean BEZ takiego systemu. Wieźli cały, mizerny zapas słodkiej wody ze sobą.

Byli twardzi. Wracając do naszego problemu z systemem odsalania – narady przez telefon satelitarny z serwisantem nic nie dały. A kiedy miałem już konkretne podejrzenie przyczyny problemu, gość zapierał się, że taka usterka po ostatnim przeprowadzonym przez niego przeglądzie, nie ma prawa bytu. Oczywiście okazało się, że to ja miałem racje (śmiech).

Zaraz po opuszczeniu Gibraltaru musieliśmy z kolei pilnie zawrócić do portu. Plastikowe śmieci pływające po zatoce dostały się od dołu do silnika praktycznie go unieruchamiając. Musieliśmy wynająć nurków, aby to oczyścili. Od góry możliwe byłoby to tylko w suchym doku, na morzu statek poszedłby na dno…

Czyli zdecydowanie nie narzekasz na nudę.

Zdecydowanie!

Wracając do waszej młodej załogi. Macie ich uczyć, być dla nich inspiracją. A czy wy uczycie się czegoś od nich?

Nieustannie. Niezależnie od tego ilu takich młodych ludzi poznamy, ciągle nas zaskakują. Zawsze pod koniec turnusu organizujemy niewielką imprezę. Pamiętam chłopaka, który przy takiej okazji zabrał głos, by podziękować nam wszystkim za to, co przeżył na Young Endeavour. Mówił, że zdał sobie sprawę, jak kiepsko wyglądało jego dotychczasowe życie – obracał się w złym towarzystwie, miał zapędy rasistowskie, marnował swój potencjał. Dopiero tutaj zdał sobie z tego wszystkiego sprawę. Zobaczył, że można żyć inaczej, że tacy Azjaci to normalni ludzie. Całkowicie się rozkleił, a wtedy podeszła do niego jedna z dziewczyn, Azjatka i przytuliła go. Wszystkim odebrało głos.

I wiesz co? Skontaktowaliśmy się z nim kilka miesięcy później. Okazało się, że zmienił zupełnie towarzystwo, przeprowadził się na drugi koniec kraju i mieszka teraz u… rodziny tej dziewczyny. Czuje, że zaczął nowe życie, stał się innym człowiekiem. Takie wydarzenia motywują nas do dalszego działania.

Właśnie. Czyli zrobił to, co najważniejsze – zmienił otoczenie. Słyszałem sporo historii o ludziach, którzy po wydarzeniach takich, jak wasz rejs, byli pełni chęci do zmian. Tyle, że później wracali do starego życia i po kilku tygodniach od „przemiany” wszystko było znów po staremu.

Tak, zmiana otoczenia jest bardzo ważna. Jednak wierzę, że nawet dla tych, którzy nie mają takiej możliwości samo doświadczenie, które im dajemy jest niezwykle ważne i cenne. Pokazujemy im, że jest inna droga, że mają wybór. Wiesz, jak ludzie są teraz przywiązani do swoich smartfonów?

Przeraża mnie to podczas każdej podróży tramwajem.

(śmiech) My zabieramy im te telefony na czas turnusu. Część z nich boi się, nie chce ich później włączać. To taki symbol powrotu do starego życia. Pytałeś czy czegoś się od naszych podopiecznych uczymy? Kiedyś – po wszystkim co się czyta i ogląda w TV, byłem do młodego pokolenia nastawiony sceptyczno-cynicznie. Myślałem, że nic z nich nie będzie.

Teraz, po wszystkich latach spędzonych na Young Endeavour, już tak nie myślę. Jestem spokojny o naszą przyszłość, jest w dobrych rękach.

Byłoby to znakomite podsumowanie rozmowy, ale muszę zapytać o coś jeszcze. Mój blog nazywa się Lepsza Wersja Siebie, Ty – po tych wszystkich latach – na pewno masz swoją wizję drogi do osiągnięcia takiego celu. Jak stać się lepszą wersją siebie?

Zauważyłem, że uprawiasz dużo sportu, posłużę się więc odpowiednią analogią. Najtrudniejsze i najważniejsze, to nie postanowić coś i ułożyć trening. Najważniejsze to włożyć buty do biegania, przekroczyć próg i zamknąć za sobą drzwi. Dalej pójdzie już z górki.

Kangur: Tatters
Lindsey: Strona Young Endeavour
Young Endeavour: Australian Navy
antykruchość w życiu i w biznesie