Mój urodzinowy tekst został entuzjastycznie przyjęty, ale jednocześnie wywołał falę oskarżeń o melagomanię. Dziś więc czas na przyznanie się do rysy na wizerunku chodzącej niby-doskonałości. Trzy historie i trzy powody do spuszczenia głowy i refleksji nad sobą. Także dla ciebie.
Ministerstwo Zdrowej Duszy zaleca przed rozpoczęciem lektury odłożenie batona, odrobinę skupienia i upewnienie, że do twojego przystanku jest jeszcze odpowiednio daleko.
Komentarz
Ranek, słychać gruchanie gołębi, a w powietrzu czuć przyjemną, chłodną bryzę. Nowy komentarz do tekstu o różnicach międzypokoleniowych. Super, coś długiego. Pewnie podbuduje moje ego! Czytam… Oj – pomyłka, ego cierpi katusze:
(…) Może ta rada się przysłuży niektórym „walczącym” z uciążliwością różnicy pokoleniowej i starszych pokoleń nadgorliwością. Wpis jest mocno prawdziwy, ale przy okazji ma nieco egoistyczny wydźwięk (JA nie lubię sałatki z pieczywem, JA nie potrzebuję gipsowego aniołka…). Następnym razem, zupełnie testowo, dopuść do siebie taką oto myśl. „Świąteczna obecność rodziny i zastawionego stołu nie jest dla mnie, to ja jestem tu dla nich”. Słusznie tu wspomniałeś, strzał w dychę, o filozofii Zen i by od nikogo niczego nie oczekiwać. Celowałeś w bohaterów tego wpisu, ale zdaj sobie sprawę, że sam czegoś oczekujesz od nich, mianowicie by od Ciebie nie oczekiwali :) Chwytasz. Oczekujesz zrozumienia, sam go nie dajesz.
Ja nie mam problemu z rodzicami (czy dziadkami, których już nie ma, ale bywali tacy, jak w Twoim wpisie). Może i nie lubię wątróbki czy sałatki ale zjem ją z rozkoszą, i jeszcze podziękuję, i powiem, że „pycha”, i że „lepszej nie jadłem od miesięcy”. Zagryzę kompletnie nielogiczny i mało smaczny chleb ziemniakiem, bo to nie jest zwykły chleb i ziemniak, a chleb i ziemniak od mamy. Mamy, która stała godzinami w garach i włożyła kupę pracy, by nakarmić rodzinę i czyni to z poczucia obowiązku i czystej miłości. I kim ja jestem, by powiedzieć jakiekolwiek anty słowo i nie przyjąć tak czystego i pięknego w swej prostocie daru. Kimś lepszym? Tylko dlatego, że znam inne, wykwintne smaki, bo mamy obfite czasy? W tej sytuacji JA jestem tu dla NIEJ. (…)
Trudne. Arcy–trudne. Na granicy wykonalności. Ale przecież do mistrzostwa Zen dochodzi się latami, a może i życia nie starczy. A próbować zdecydowanie warto :)
Wpatruję się w przestrzeń za monitorem myśląc, że Artur ma rację, absolutną rację. Wizja, w której żyję szczęśliwie w harmonii z całym światem, gdzie przede mną bieży baranek, a nade mną lata motylek, dawno nie wydawała się tak odległa.
To okropne starsze pokolenie.
Zimny majowy poranek, dworzec autobusowy w Krakowie. Nieco roztrzęsiony zajmuję swoje miejsce – zawsze tak reaguję podróżując Polskim Busem. Czy ci wszyscy ludzie muszą się zawsze tak cwaniacko wpychać i rozdawać naokoło ciosy łokciami? Naprzeciw siedzi starsza para. Oboje ze skwaszonymi minami. Pani rzuca w przestrzeń, skierowane do nikogo negatywne komentarze na temat komfortu czekającej nas podróży. Wywracam oczami – mało rzeczy wkurza mnie bardziej niż takie, skierowane niby do nikogo, „narzekactwo”.
Ruszamy, a pan wyjmuje „Nasz dziennik”. „Ahaaaaaaa” – myślę sobie. Pani potwierdza moje przypuszczenia ociekającym jadem komentarzem nt. zbliżających się wyborów, po czym – na prośbę konduktorki – zaczyna mocować się, by zapiąć pas bezpieczeństwa. Całą, trwającą dłuższą chwilę scenę, obserwuję z przepełnioną satysfakcją uwagą. Pani jest grubo ubrana i mało sprawna, a do tego nie wpadła aby odchylić poręcz, co ułatwiłoby trafienie pasem w zatrzask. Nagle słysze z boku miły głos:
Chwileczkę, proszę poczekać. Pomogę pani, to nie takie trudne. – Zrywa się dziewczyna, na której szeroki i optymistyczny uśmiech zwróciłem uwagę przy wsiadaniu.
Pas opanowany w ciągu jednej chwili, a w starszych państwa wstępuje jakby nowy duch. Pani uśmiecha się, zagaduje, a wciągnięta w rozmowę sprawia wrażenie uroczej, pozytywnej i ciekawej świata staruszki. Czemu? Czemu nie pomyślałem, że oni mogli – podobnie jak ja tego dnia – wstać lewą nogą? Dlaczego pierwszy nie wyskoczyłem z taką uśmiechniętą propozycją? Przecież wiedziałem jakie to ważne i trudne – być tym, który sam uśmiechnie się i powie coś miłego stojąc naprzeciwko skwaszonej twarzy.
Lepsza wersja siebie? Jestem burakiem, kołtuńskim, małostkowym burakiem – gryzę się tak przez resztę drogi do Wrocławia. A na dziewczynę – chociaż tak bardzo mi się podoba – nawet nie zerkam.
Maminsynek
Zmęczony zajmuję miejsce w pociągu relacji Kielce – Kraków. Wracam ze swojego weekendowego resetu. Otwieram „Paragraf 22” i zagłębiam się w lekturze, ale lewym uchem łowię fragment rozmowy z siedzeń znajdujących się za mną po przekątnej. Mama odprowadza syna na pociąg.
Ooo. Karolina, dobrze cię widzieć! Tak jak Maciek studiujesz w Krakowie? Świetnie – będziesz miał synu towarzystwo w drodze. (…) No dobrze, już idę, ale strzep proszę te paprochy z koszulki, nie wiem skąd one się wzięły, ale nie wygląda to dobrze.
Matka wychodzi, a ja nie mogę się powstrzymać, żeby nie zerknąć na Karolinę i Maćka. Przeciętnie wyglądająca dziewczyna i chłopak, który trochę, choć bez przesady, wygląda na stereotypowego informatyka z AGH. „Biedny, stary chłop… Z taką matką…” – myślę, i wracam do książki.
W trakcie dwugodzinnej jazdy, co jakiś czas dochodzą mnie strzępy rozmów. Najczęściej banalne historie z imprez, a raz coś o propozycji zawodowej, której chłopak nie przyjął, twierdząc, że bałby się odpowiedzialności. Tłamszę w sobie ochotę włączenia się do rozmowy, z próbą pozytywnej motywacji i uświadomienia mu, że z takim podejściem wiele w życiu nie zdziała. Wiem, że próba jest z góry skazana na porażkę – zepsuję tylko humor sobie i im. Z resztą udzielanie nieproszonych rad sam uważam za jedną z gorszych zbrodni. Odprowadzanie na pociąg, dbanie o czystość koszulki, strach przed wyzwaniem – biedny maminsynek – myślę i kontynuuję czytanie.
W Krakowie wyskakuje z pociągu, dokonuję błyskawicznych zakupów w hali dworca i przechodzę tunelem do Galerii Krakowskiej. Nagle dostrzegam idących w tym samym kierunku co ja Karolinę i Maćka. Krew odpływa mi z twarzy i wmurowuje mnie w ziemię. Taranuje mnie kobieta z hamburgerem w ręku, ale nie widzę jej i mimo uszu puszczam gniewne utyskiwania na moją niezdarność. Patrzę na uśmiechniętą Karolinę i wpatrzonego w przestrzeń Maćka, który przytrzymuje się jej ramienia.
Igor, ty pieprzony, oceniający łatwo wszystko i wszystkich buraku. Ten twój maminsynek jest niewidomy!
Lepsza wersja siebie?
To za wiele. Zamiast tramwaju droga na piechotę, by się nad tym wszystkim poważnie zastanowić. Czy jestem aż takim burakiem? Co z moją pracą nad sobą?
Optymistyczne. Wnioski, na przekór oczekiwaniom, były optymistyczne! Przecież to dobrze, że widzę popełniane błędy. Dobrze, że umiem i chcę się nad nimi zastanowić. Nie powinienem też tracić nadziei – z moją wrażliwością i umiejętnością koegzystencji ze światem jest przecież dużo lepiej niż kiedyś. A takie zderzenie z rzeczywistością – reality check – przydaje się.
Boli, ale jednocześnie motywuje do dalszej pracy nad sobą i odnawia zasoby pokory. Słowem – sprawia, by od tego całego rozwoju nie przewróciło mi się w głowie.
A może jednak jestem nieuleczalnym burakiem?