antykruchość w życiu i w biznesie

Kuroniówka, czyli jak zarejestrowałem się w pośredniaku

Bezrobotni: grupa, która podobno gdzieś istnieje, bo co jakiś czas mówią o niej w mediach. A gdyby tak… do niej dołączyć?

Często, zwłaszcza po dobrym porterze, zaczynam ewangelizować znudzone tym już pewnie towarzystwo:

My i większość ludzi w Polsce to dwa różne światy. W tym naszym wygodnej i bezpiecznej jamce nie mamy pojęcia jak wygląda „prawdziwe życie”.

Bo nie mamy.

Duże miasto, młodzi, zdrowi, z niezłym doświadczeniem zawodowym w branży IT. My nie szukamy pracy, to ona szuka nas. Średnie miesięczne wynagrodzenie wynosi teraz 4 379 brutto? Stawiam lewą (tak na wszelki wypadek) dłoń, że 95% moich kumpli dostaje więcej na rękę. I to, z całym dla nich szacunkiem, bez względu na inteligencję, czy umiejętności.

Idylliczny świat, w którym problemami są niedostępność w sklepie wymarzonej obudowy do najnowszego iPhone’a oraz opóźnienie dostawy zakupów z Almy. I jak tu porozumieć się z tymi, którzy mieli mniej szczęścia? W rozmowach z babcią pewnych kwestii zwyczajnie nie poruszam. Bo jak wyjaśnić jej, że pracodawca więcej traci zwalniając mnie (ogarnięty, wciągnięty w temat kierownik projektu, a w perspektywie długie poszukiwania i wprowadzanie w temat następców) niż ja, odchodząc od niego (ogłoszeń konkurencji jest od metra). Jak wyjaśnić że wcale-nie-tak-bystry kolega na kontrakcie kosi w miesiąc jej roczną emeryturę?

To wyzwanie jest niczym, w porównaniu z siłą potrzebna, by opanować chęć wyprowadzenia prawego prostego na paszczękę znajomego, który patrząc na otoczenie z góry, nazywa jego przedstawicieli „frajerami” i „nieukami”. Zapominając naturalnie o roli ordynarnego przypadku w tym wszystkim co udało mu się „osiągnąć”.

A ja – radośnie – mu o tym przypominam, ostatnio jakby częściej, bo sam się tam jedną nogą znalazłem.

Jak zostać zarejestrowanym bezrobotnym?

Przepis, który pewnie sprawdziłby się w „Ugotowanych„: weź w równych częściach miesięczną podróż po Azji i skrajne zmęczenie ciepłą korporacją. Podgotuj na małym ogniu, stopniowo dodając: pomysły na własny biznes, bloga, rozmowy z różnymi ludźmi oraz dające do myślenia lektury zawodowe i filozoficzne. Całość odsącz i ulep na nowo. Otrzymasz Igora, który nie pali się już do pracy wewnątrz wygodnych trybików, mimo że trybiki za nim tęsknią.

Pożegnanie z korporacją

Potem wystarczy już tylko sugestia koleżanki, by w okresie „rozkręcania działalności” jednak nie płacić miesięcznie tysiąca PLN na ZUS, tylko zarejestrować się na ten krótki czas w pośredniaku.

Ale jak to, zarejestrować się?

A jak mnie wyślą na tokarkę? A jak każą stawiać się codziennie o 7 rano? A jak tam będą jacyś dziwni ludzie – no wiecie… bezrobotni! I – przede wszystkim – ja nie chcę zasiłku! Nie czuję, by mi się należał, to samo myślałem z resztą o składkach ZUS. Ostatecznie przekonał mnie argument o niepracujących żonach bogatych byków oraz fakt, że to nie miały być wakacje, a okres naprawdę wytężonej pracy.

Idę do urzędu pracy.

Pięćdziesiąt minut tramwajem na koniec świata –  przystanek jeszcze za Kombinatem w Nowej Hucie. Serce bije mocno, nad głową kraczą wrony, a ja przez brudny śnieg zmierzam w kierunku stojącego samotnie budynku.

Kraków ulica Wąwozowa Grodzki urząd pracy w Krakowie

Wszystko wygląda tu całkiem miło i normalnie. Maszyna z numerkami i czekający grzecznie ludzie.

Rejestracja jako bezrobotny

Po niecałych czterdziestu minutach czekania odbywam konkretną rozmowę z miłym urzędnikiem. Prawie się udało – brakło tylko ksera umowy wynajmu kawalerki (nie mogę mieć z tego więcej niż połowy minimalnego wynagrodzenia). Dwa tygodnie i dwie – równie miłe i sprawne – wizyty później, zostałem bezrobotnym bez prawa do zasiłku! Ta sama obleśna droga z urzędu przy Wąwozowej wydawała się teraz jakby ładniejsza i przyjaźniejsza. Bo to nie kraina Mordor pełna życiowych wykolejeńców, tylko normalny urząd, do którego przychodzą ludzie tacy jak ty i ja. Często jedyna różnica polega na tym, że urodzili się dwadzieścia lat za wcześnie, albo w małej wiosce, mogli też nie mieć wujka, który nauczył ich kręcenia biznesów, no i… nie poszli na studia informatyczne bo lubili grać na konsoli, albo dlatego, że szedł na nie ich kumpel z ławki. Samo życie.

A wiesz, co było tu największym wyjściem ze strefy komfortu? Choć trzęsły mi się kolana, nie była to rejestracja. Najgorszą rzecz robię teraz, opowiadając o tym wszystkim. No, bo co sobie teraz o mnie pomyślicie? Bezrobotny?!?

antykruchość w życiu i w biznesie