antykruchość w życiu i w biznesie

Korporacja… hartuje

Czy to możliwe, by – mimo średniowesołej diagnozy – opuścić gabinet lekarski uśmiechając się od ucha do ucha?

Ostatnie półtora roku mineło mi pod znakiem hipochondrii – „białaczka„, rozrusznik oraz inne, na szczęście także niegroźne, atrakcje, na skutek których m.in. pozostaję nadal pod obserwacją hematologiczną. Pewnego razu w gabinecie doktor Wójcik:

Panie Igorze, bardzo słabo przyswaja pan żelazo. Ewidentnie coś jest nie tak. Trzeba zacząć od diagnostyki układu pokarmowego. Gastroskopia.

Yyy, mam łykać rurę?

Uhum – przeżycie tyleż przykre, co interesujące. Najlepsze były jednak wyniki – lekarz podrapał się po głowie i, wyszczerzywszy, zagaił:

No… coś pan robił z tym żołądkiem? Jedna wielka nadżerka. Proszę wrzucić w internet hasło „dieta wrzodowa” i pożegnać się z kawą i alkoholem.

Smutno pokiwałem głową, kontemplując – jak każdy mężczyzna – mój terminalny stan i dziwiąc, że cały świat nie rzuca się mnie żałować. A potem, idąc przez szare i deszczowe krakowskie Dębniki, wyszczerzyłem się nagle do całego świata. I wcale nie z powodu czekającej mnie niewątpliwie nadwyżki w budżecie, spowodowanej zaprzestaniem picia kawy na mieście. Nagle wszystko, co działo się ze mną od kilkunastu miesięcy ułożyło się w logiczną całość. Dwa słowa: wypalenie zawodowe.

Symptomy wypalenia zawodowego.

Opowiem jak to było ze mną, a po mądre definicje i głębokie studia fizjologiczno-psychologiczne odsyłam do literatury fachowej. Widzisz coś podobnego u siebie? Ratuj swoje kiszki i psychikę póki możesz!

Przede wszystkim dokuczała mi – nawet na wakacjach – bezsenność, z którą z lepszymi i gorszymi skutkami próbowałem walczyć medytując, czy przebudowując sypialnię. Po drugie – dziwne objawy żołądkowe. No właśnie – to nie był żaden klasyczny ból, o którym czytamy w książkach, raczej dyskomfort a także uczucie autentycznego głodu w momentach, w których wystąpić nie miało prawa. Na przykład w godzinę po zjedzeniu obfitego posiłku. Ostatni zespół objawów fizycznych to coś, co nazwałem „whiskasem zamiast mózgu” – gdy wychodziłem z pracy czułem suchość w okolicach oczu oraz lekki ból głowy, połączony z uczuciem przytępienia i zniechęcenia. Przypuszczałem, że to od komputera, tyle że jakoś nie cierpiałem na to, gdy przez 12 godzin ślęczałem w domu nad zmianami w szablonie bloga…

A mentalnie? Nie, nie nienawidziłem swojej pracy i nie miałem problemu z wstawaniem rano. Trochę inaczej – zaczynałem nienawidzić pewnych jej aspektów codziennie, w maksymalnie dwie godziny po jej rozpoczęciu. Bezsensowny email od przełożonego, będące jedną wielką stratą czasu spotkanie – powodowały u mnie gigantyczną, niewspółmierną do jej przyczyny, falę złości, pogardy i niesmaku, którą już do końca dnia z całych sił próbowałem powstrzymywać. Do tego skrajne, nawracające uczucie bezsensu egzystencji:

Mam się przez resztę życia codziennie gwałcić, by sporadycznie – godzinę – dzień – tydzień, pobyć w miarę szczęśliwym?

Jedyną codzienną ucieczką – co też jest dość klasycznym objawem – był sport. Coraz więcej, coraz częściej. Endorfiny tryskają z uszu, byle nie myśleć, tylko przebierać nogami. Szybciej, wyżej, więcej. Żyła na bicepsie puchnie:

O matko, ale jestem super. Może to życie nie jest jednak takie złe?

Na szczęście jakoś udało mi się opamiętać...

Burnout syndrome – czy to naprawdę aż takie złe?

Nie! Dla mnie był to przede wszystkim przełomowy moment w moim życiu, a poza tym – jeśli wypalasz się zawodowo – całkiem nieźle świadczy to o twoim podejściu do pracy!. To może zdarzyć się tylko osobnikom, którzy naprawdę angażują się i wkładają serce w swoją pracę. Jeśli wszystko olewasz, to rozpadający się na twoich oczach projekt, wywoła co najwyżej wzruszenie ramion, a nie uczucie jelit wiążących się w kokardkę.

jelitowe objawy wypalenia zawodowego

No i ten przełom – wszystko, co z powodu wypalenia przeszedłem, pchnęło mnie w tam, gdzie jestem dzisiaj: radosnego szukania kim jestem, czego chcę i co mogę jeszcze przeżyć, nauczyć się, doświadczyć. Jako szczęśliwy korpo-lemming kupowałbym pewnie kolejny gadżet, a nie organizował akcje charytatywne i puszczałbym kasę z jakąś niunią z Fashion Time w pobliskim SPA, zamiast łazić po dżungli.

Tak więc wcale się nie martwię, jeśli wypalenie pomogło mi ogarnąć moje życie, to cieszę się z moich wrzodów. The Obstacle is the Way – może się dzięki nim czegoś nauczę.

Wypalenie zawodowe – co dalej?

Leczę wrzody, śpię już (odpukać) całkiem dobrze, zmniejszyłem ilość sportu, a – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – uważne patrzenie w siebie, łatwiej pozwala mi rozpoznać nadciągający syndrom „whiskas zamiast mózgu”. To lekkie ćmienie w podbrzuszu na bezcelowym spotkaniu i przy tworzeniu bezsensownego raportu.

Wtedy… zadaje sobie pytanie „dlaczego powinienem tu być, albo to robić?”. W 75% wychodzi, że nie powinienem – i, ku zgrozie otoczenia, nie robię! W takich chwilach czuję wdzięczność moich ze strony moich komórek mózgowych, a słońce zaczyna świecić jakby jaśniej.

No dobrze, a Ty? Naprawdę jestem ciekaw – masz za (albo przed…) sobą coś podobnego? A może ktoś z Twoich znajomych?

antykruchość w życiu i w biznesie