Zatłoczony przystanek i ludzie, którzy usiłując schronić się przed deszczem testują wydajność ochronną skromnego szklanego daszku. Mnie deszcz nie przeszkadza – czekam gibając się rytmicznie do dźwięków muzyki. I nagle widzę JEGO.
Pisałem już, że mam problem z niepełnosprawnymi. Czasami ich obecność wręcz mnie paraliżuje – co zrobić i jak zachować? Nie wiem. Najgorsi są niewidomi, a już najbardziej na przystankach – ofiarowywać się z pomocą? Stać w delikatnym pobliżu na wypadek, gdyby sami o nią poprosili? Argh!
I właśnie teraz musiał się zjawić tu taki jeden. Powoli, ale pewnie porusza się pomagając sobie białą laską. I oczywiście zatrzymuje się jakieś 5 metrów ode mnie. Nogi same chcą pociągnąć mnie w drugi koniec przystanku „bo przecież tylu tutaj ludzi i jakby co mu pomogą”. Rozpoczynam zapasy ze własnym dziwactwem:
Igor, to jest nie-ra-cjo-nal-ne, niewidomy nie może wywoływać u ciebie ataku paniki! Czas dorosnąć. Oddychaj i użyj mózgu. Taki dumny z niego jesteś to niech się na coś przyda… Zaraz, zdaje się, że ostatnio w jakiejś gazecie było o tym, jak zachować się w sytuacji „niewidomy na przystanku”…
Nadjeżdża autobus. Trzy głębokie oddechy i wyrywam się pierwszy. Jak już postanowiłem, to nie ma opcji, by ktoś mnie uprzedził.
Przepraszam, czy pomóc panu wsiąść?
Nie, poradę sobie.
I tyle. Ani miły, ani niemiły, neutralny. Jak zwykły, przeciętny, napotkany na ulicy człowiek. No może nie taki przeciętny – jak on sobie z tym wsiadaniem świetnie poradził. Skubany! Przez chwilę podejrzewałem nawet, że z tą białą laską to ściema.
Mnie zaś zrobiło to resztę dnia – przełamałem się! Może następnym razem pójdzie szybciej, a może nawet w ogóle nie będę musiał staczać wewnętrznej bitwy. Tak dywagowałem kontynuując słuchanie, swoją drogą dość adekwatnej do sytuacji, mojej ukochanej ścieżki dźwiękowej z How to Train Your Dragon.