Środa 18 lutego, godzina 11:27, dzwoni domofon – przyjechała ekipa z TVN.
Telewizja to już nie to samo co kiedyś. Wielu z nas ogląda fragmenty tylko na youtube, podczas wizyty u babci, albo testując ekran w mediamarkcie. Zniknęła gdzieś jej magia, z wszechmocą „panów redaktorów” na czele.
Dlatego, kiedy poprzez fanpage bloga, otrzymałem wiadomość z propozycją wystąpienia w jednych z programów w TVN, to – po rozważeniu czy to nie podpucha – zastanowiłem się poważnie, czy w ogóle chcę się w to bawić.
„Ugotowani” – pierwsze słyszę. Krótki research i okazuje się, że choć lata świetności ma już za sobą, jest całkiem popularny. Pierwsze dwa odpalone fragmenty zdecydowanie mnie odrzuciły, postanowiłem jednak dać mu szanse i obejrzeć losowy odcinek w całości. Magazyn Kulturalny „Pegaz” to nie był, ale i nie zauważyłem wśród obsady Joli Rutowicz. Hmm…
Zabawa? Tak! Ciekawe doświadczenie? Niewątpliwie! Wyjście ze strefy komfortu? Zdecydowanie! Odpisałem więc, że jestem zainteresowany.
TVN Ugotowani: eliminacje
Jako, że – chwilowo – nie jestem celebrytą, w którego obecności otoczenie omdlewa (chyba, że się nie umyję), przystąpić trzeba było do eliminacji. Pierwszy etap był półgodzinnym wywiadem telefonicznym, następnie musiałem podesłać kilka zdjęć i czekać na werdykt. Był pozytywny.
Oznaczało to nalot z kamerą na moje gniazdko rozkoszy – godzina, w czasie której Paweł wraz z towarzyszącym mu kamerzystą, mieli nagrać ze mną krótki wywiadem zakończony pokazem gotowania. Odlot.
Reportaż interwencyjny.
Nic nie poradzę, ale moje pierwsze skojarzenie na widok pakującej się do mnie ekipy z kamerą brzmiało: „reportaż interwencyjny”. O mało co nie krzyknąłem więc okolicznościowo:
Ja naprawdę kocham swoją konkubinę Zdzisławę. Uwierzcie – ona błagała mnie bym przypalał ją papierosem!
Brzmi, jakbym podszedł do tego na luzie. Podchodziłem. Aż do poniedziałku na dwa dni przez wizytacją – zacząłem, bardzo dla takich sytuacji typowo, bezsensownie rozważać „co by było gdyby…”. Bezsensownie, bo w końcu co mogło się stać? W najgorszym razie zbrechta ze mnie oglądający materiał zespół redaktorski. Niemniej – oczywiście – moje EGO bardzo pragnęło wypaść dobrze: Jak się ubrać? Co ugotować? Co mówić? Aaaaaaaaaaaa!
W porę opanowałem się i podjąłem – jak życie mnie uczy – uniwersalnie słuszną decyzję. Olać to i podejść na luzie. Ubranie? Zadbałem tylko by krótkie spodnie z powstałą poprzedniego wieczora gustowną plamą po jogurcie (na prawdę po jogurcie, świntuchy!) wymienić na czyste. Gotowanie? Sałatka z kurczakiem, brązowym ryżem, jarmużem, pomidorami i olejem z pestek dyni, która i tak zamierzałem zrobić, aby zjeść z pudełka w trasie wieczorem tego dnia. Co mówić? Co mi ślina na język przyniesie!
Wywiad z Igorem
Całość minęła błyskawicznie – wywiad, oprowadzanie po mieszkaniu i gotowanie. Po prostu wyluzowałem, skupiłem się na tej chwili i … gadałem. Panowie z TVN stanowili ciekawą parę – kamerzysta, prawdopodobnie styrany 26929tym podobnym wywiadem zajął się swoim telefonem komórkowym, za to rozmawiający ze mną Paweł był szczytem zainteresowania. Jedyne wolne moce przerobowe mojego mózgu, poza tymi zużytymi na rozmowę oraz trzymanie razem zwieraczy, zużyłem na podziwianie tego, jak przygotowany był do rozmowy, jak świetnie ją moderował, zadawał pytania i wykazywał (mam ciągłe wątpliwości czy szczere) zainteresowanie.
Zaangażowałem się tak bardzo, że 45 minut minęło błyskawicznie, a ja dopiero zamknąwszy za gośćmi drzwi, zorientowałem się, że nie zrobiłem ani jednego pamiątkowego zdjęcia! W związku z tym nie pozostaje mi nic innego, jak wygrać ten casting i dostać się do programu, inaczej nie będzie żadnej wizualnej pamiątki.
Przy okazji – jeśli się dostanę to, poza ugotowaniem, mam zorganizować dla pozostałych trojga uczestników jakąś „atrakcję”. Masz pojęcie – znając mnie trochę z wpisów (a może i program), co by to mogło być?